"Akademia Mądrego Dziecka. Mój pierwszy zegar"/"Akademia Mądrego Dziecka. Moje pierwsze kolory" (Wydawnictwo HarperKids)

Kiedy Tosia była mała rynek artykułów dziecięcych dopiero się rozwijał. Wyprawkę kupowaliśmy w sklepach stacjonarnych. Znalazły się w niej raczej rzeczy podstawowe, bo innych po prostu nie było. Dziś kupuje się znacznie więcej i w zupełnie innych miejscach. Prym wiodą sklepy internetowe i produkty polecane w sieci. Zmienił się również rynek książki. Kiedy Tosia była mała kupowaliśmy głównie książki polskich klasyków. Innych nie było albo było ich niewiele. Kilka lat później nowe książki dla dzieci zaczęły ukazywać się masowo. Patrzyłam i patrzę na to z zainteresowaniem, bo rozwój tej gałęzi literatury jest niesamowity. Doskonale pamiętam, że wiele razy kupowałam Tosi książki edukacyjne w języku angielskim. Dziś nie trzeba tego robić, bo mamy "Akademię Mądrego Dziecka". Serię, którą powinien poznać każdy rodzic i każde dziecko. Śledzę jej rozwój z ogromnym zainteresowaniem, bo to naprawdę znakomity cykl książek, który rośnie razem ze swoim czytelnikami. Dziś chciałam Wam pokazać dwie książki adresowane do przedszkolaków. Dzięki nim dzieci nauczą się nazywać kolory i odczytywać godziny na tarczy zegara. 

Książki Moje pierwsze kolory i Mój pierwszy zegar wydano w dość dużym formacie. Małe rączki będą mogły z powodzeniem się nią bawić. Bo to nie tylko książki do czytania, ale również do zabawy. W ich okładkach wycięto koło, które skrywa w sobie element, którym można się bawić. W książce o kolorach koło podzielono na różne kolory, a na jego środku przymocowano strzałkę, którą można wykorzystać do losowania kolejnych kolorów, które będziemy poznawać. W drugiej książce koło skrywa tarczę zegara, do której przyczepiono dwie wskazówki. Kolejne strony książki o kolorach poświęcone zostały kolejnym kolorom. Na każdej stronie na małych czytelników czeka jakieś zadanie. Są wyszukiwanki, labirynty, które trzeba pokonać, ćwiczenia sprawdzające spostrzegawczość i umiejętność liczenia. Każde zadanie jest nieco inne, wszystkie na pewno są rozwijające. Dzieci nie będą się nudzić. Czekają na nich okienka do otwierania, labirynty, po których trzeba przesuwać palcem. Na nudę nie będzie czasu.




Podobnie rzecz się ma z książką Mój pierwszy zegar, która opowiada o jednym dniu z życia głównych bohaterów. Wstają o godzinie 7, o 8 ruszają do przedszkola, o 9 zaczynają się uczyć. Przy każdej z tych czynności mali czytelnicy muszą przesuwać wskazówki dużego zegara na odpowiednie miejsca. Widzą, że w konkretnych porach dnia, o konkretnych godzinach, każdego dnia robi się te same rzeczy. Dzieci widzą, że są czynności, które wykonuje się w określonej kolejności. I, że jedne działania pociągają ze sobą kolejne. Świetna lekcja życia, codziennych zadań i przyjemności. W końcu wszystko ma swój czas!




"Akademia Mądrego Dziecka" nigdy mnie nie zawiodła i jestem pewna, że nigdy mnie nie zawiedzie. Każda książka jest ciekawa. Żadnej nie brakuje walorów edukacyjnych. Moim zdaniem można kupować je w ciemno i zawsze trafić w dziesiątkę. To doskonały pomysł na prezent dla bliskich nam maluchów. To świetny pomysł na prezent dla dzieci, które znamy nieco mniej, ale chcemy podarować im jakiś drobiazg. Te książki łączą przyjemne z pożytecznym. Naukę z zabawą. Adresowana do dzieci w różnym wieku, dla każdego znajdzie się w niej przynajmniej jedna ciekawa pozycja. Te dwie, które dziś pokazałam zachwycą dzieci w wieku przedszkolnym. Sprawdzą się nie tylko w domu, ale również w przedszkolach. W bardzo ciekawy sposób wprowadzają najmłodszych w świat kolorów i tajemnic czasu. Takie zdobywanie wiedzy to czysta przyjemność. Tak przekazywana wiedza sama wchodzi do głowy i zostaje w niej na całe życie!

Książki z serii "Akademia Mądrego Dziecka"

znajdziecie na


"Witajcie w Chudegnatach" (Wydawnictwo Literatura)

Jesteśmy na półmetku wakacji. Jedni już wrócili z letnich wojaży, inni jeszcze na nie czekają. My jeden mamy za sobą, do drugiego odliczamy dni. Czas umilają nam wakacyjne lektury. Te w naprawdę letnim klimacie. Pełne słońca i przygód. Przygód, które mogą spotkać każdego, kto wyjeżdża z domu. Takie przygody zostają w nas na zawsze, wspominamy je jeszcze długo, a o niektórych nigdy nie zapominamy. Macie takie wakacyjne wspomnienia? Myślę, że tak. Matylda, bohaterka książki Witajcie w Chudegnatach, po ostatnich wakacjach również ma. 

To nie były dla Matyldy pierwsze wakacje w Chudegnatach. Jeździła tam regularnie, ponieważ jej rodzina miała tam domek letniskowy. Tym razem Matylda nie chciała tam jechać. Wolała zostać w domu. Zwłaszcza, że brat miał w czasie ich pobytu w Chudegnatach być na obozie, a tata planował zostać w mieście i pracować. Argumenty Matyldy zostały jednak obalone. Mimo wszystko miała tam pojechać. Rodzice byli nieugięci i nie dali się przekonać nawet wtedy, kiedy mama dziewczynki dostała dodatkowe zlecenie i również zostawała w domu. Rodzice załatwili córce opiekę ciotki Krychny i zawieźli na wakacje. Wakacje, które okazały się pasmem nieszczęśliwych wypadków, pechowych zbiegów okoliczności i trudnych sytuacji, z którymi dziewczynka musiała radzić sobie zupełnie sama! Wszystko zaczęło się od tego, że ciotka złamała nogę, skończyło się jedzenie i zabrakło pieniędzy. Potem było już tylko gorzej. Na koniec, Matylda musiała sama pójść do sąsiedniej miejscowości szukać pomocy dla ciotki, która uległa kolejnemu wypadkowi...



Ależ mnie ta książka wciągnęła. Katarzyna Wasilkowska napisała książkę przypominającą mi te, które czytałam będąc dzieckiem. Historia wciąga od samego początku. Przygody Matyldy mogłyby pewnie spotkać każdego z nas. Czy można jej tych przygód zazdrościć? Na to pytanie każdy z Was będzie musiał, po przeczytaniu książki, odpowiedzieć sobie sam. Nie ma co ukrywać, że Witajcie w Chudegnatach to doskonała lektura na trwające właśnie wakacje. Pełna przygód i humoru. Ta niebanalna historia powinna wciągnąć każdego, kto zdecyduje się ją przeczytać. Książka nie jest długa (ma niewiele ponad 100 stron, więc nikt nie powinien poczuć się zniechęcony. Do tego sporo w niej ilustracji autorstwa Anny Oparkowskiej, które uprzyjemniają lekturę. Choć główną bohaterką jest dziewczyna, to z powodzeniem i przyjemnością przeczytać mogą ją również chłopcy. Tu nie ma żadnych podziałów. Tu jest świetna historia, którą warto przeczytać, bo każdy będzie się przy niej dobrze bawił. Taka to już książka. Z powodzeniem może stać się ulubioną wakacyjną lekturą naprawdę sporej grupy czytelników.



Witajcie w Chudegnatach

Katarzyna Wasilkowska

ilustracje Anna Oparkowska

Wydawnictwo Literatura 2024

wiek 9+


 https://wydawnictwoliteratura.pl/

"Zwierzocharakterki. Jakie zwierzątko mieszka w tobie?" (Wydawnictwo BABARYBA)

Znacie dziecko, które nie lubi książek o zwierzętach? Myślę, że nie ma takich dzieci. Książki o zwierzętach lubią wszyscy. Bez względu na to, czy są to książki popularnonaukowe czy powieści, zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem. Zwierzęta są wdzięcznymi bohaterami, a ich przygody bardzo często, korzystają z różnych metafor, opowiadają o świecie, w którym łatwo odnajdą się ludzie.

W literaturze dziecięcej zwierzęcy bohaterowie przybliżają dzieciom zasady rządzące światem ludzi. Pomysł stary jak świat, ale ciągle się sprawdza i kolejni autorzy bardzo chętnie z niego korzystają. Wykorzystano go również w książce Zwierzocharakterki. Lekturze, która zachwyci każdego, kto ją zauważy. Piękny niedźwiedź na okładce, w którego wtula się uśmiechnięta dziewczynka to najlepsze zaproszenie do lektury. A co czeka na nas w środku? Czeka tam mnóstwo zwierząt. Każde inne. Różnią się nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim charakterem. Bo jak się łatwo domyślić Zwierzocharakterki to książka o charakterach właśnie. Na początek kot. Miły, a jednocześnie dziki. Raz się uśmiecha, innym razem może podrapać. Różnie z nim bywa, ale to nie jest powód, żeby go nie lubić. Raczej powinniśmy się starać, żeby był szczęśliwy. Podobnie jak maleńkie rybiątko, które można zobaczyć na kolejnej stronie. Niewiele mówi. To trochę martwi jego mamę, która chciałaby, żeby jej dziecko zachowywało się jak jego rówieśnicy. Tak się jednak nie dzieje, bo rybiątko się od swoich rówieśników różni. Taki ma charakter i trzeba to uszanować. Tak, jak trzeba pozwolić małpiątku przytulać się, kiedy tego potrzebuje. Nie można też zabraniać jeżątku zwijania się w kłębek ani krecince chowania się przed światem. Każdy z bohaterów tej książki ma swoje upodobanie, każdy ma swoje potrzeby. Nikt nie powinien czuć się gorszy od innych z tego powodu, że różni się od swoich rówieśników. Tego właśnie uczy ta książka.




Zwierzocharakterki od razu przypadły mi do gustu. Piękne ilustracje i bardzo ciekawa treść. Nie znajdziecie tu może opowiadań poświęconych różnym bohaterom, w których opisane zostałyby ich charaktery, ale znajdziecie coś równie interesującego i przede wszystkim potrzebnego. Na każdej rozkładówce przedstawiony został jeden ze zwierzęcych bohaterów. Krótko opisano tam jego charakter i upodobania. A następnie poradzono tym, którzy takie zwierzątko znają, co powinni robić, żeby było szczęśliwe. Wszystko, co najważniejsze zamknięto w zaledwie kilku zdaniach i uzupełniono dużymi i bardzo pięknymi ilustracjami. Z tego połączenia powstała wyjątkowa książka. Książka, jakiej wcześniej (chyba) nie było. Dzieci dzięki niej zrozumieją, że ludzie różnią się nie tylko zewnętrznie, ale również wewnętrznie. Uświadomią sobie, że są różne charaktery i upodobania. Każdy jest inny i każdy jest wyjątkowy! Wśród bohaterów tej książki na pewno odnajdą również siebie. A co Zwierzocharakterki dadzą dorosłym? Im przypomną, że każde dziecko jest inne, ma inne potrzeby i w różnych sytuacjach może się różnie zachowywać. Czy coś w tym złego? Oczywiście, że nie, ale często potrzebujemy więcej czasu, żeby to zrozumieć i zaakceptować. Myślę jednak, że dzięki tej książce akceptacja może przyjść znacznie wcześniej. 




Zwierzocharakterki. Jakie zwierzątko mieszka w tobie?

Gabriele Clima

ilustracje Giacomo Agnello Modica

tłumaczenie Joanna Ganobis

BABARYBA 2024


 https://babaryba.pl/

Podróże Tosi: Tykocin, Supraśl, Kruszyniany i Sokółka, czyli dokąd pojechać z Białegostoku

Po pięciu dniach spędzonych w Białowieży, o których przeczytać możecie TUTAJ, ruszyliśmy w dalszą podróż w kierunku Białegostoku. Skoro już wyjechaliśmy tak daleko, to nie wypadało zobaczyć kolejnych miejsc, z których słynie ten rejon Polski.

Na początek zajrzeliśmy do Krainy Otwartych Okiennic. Odwiedziliśmy dwie z trzech miejscowości, w których wzdłuż drogi stoją domy, których okna zdobią przepiękne, często bogato zdobione okiennice. Rzeczywiście robią wrażenie, niektóre to prawdziwe dzieła sztuki. A same miejscowości (Trześcianka, Soce i Puchły) to kolejne podlaskie perełki, które robią niesamowite wrażenie na przyjezdnych. Oprócz okiennic zachwycają tam również cerkwie. Piękna, zielona cerkiew świętego Michała Archanioła w Trześciance (aktualnie niestety w remoncie) i robiąca jeszcze większe wrażenie niebieska cerkiew Opieki Matki Bożej w Puchłach. Nie udało nam się zajrzeć do wnętrza żadnej z nich, ale prawda jest taka, że każda podlaska cerkiew zachwyca również z zewnątrz. 






 

Podziwiając piękne podlaskie krajobrazy dojechaliśmy do Białegostoku, który na kolejne dni miał być naszą bazą wypadową. Zwiedzanie miasta zostawiliśmy sobie na kolejny dzień. Ruszyliśmy do Tykocina. Miejscowości oddalonej od Białegostoku o 30 kilometrów. Do czasów II wojny światowej połowę jej mieszkańców stanowili Żydzi. Dziś największym śladem ich obecności tam jest Wielka Synagoga, którą bardzo chciałam zwiedzić. To niesamowite, że budynek przetrwał wojenną zawieruchę i jego bryła w całości ocalała. Dziś budynek nie pełni już funkcji religijnych, jest oddziałem Muzeum Podlaskiego w Białymstoku. Wnętrze zwiedza się indywidualnie (bilet normalny kosztuje 25 zł, ulgowy 15 zł, a rodzinny 50 zł, w środę wstęp jest bezpłatny). Przy wejściu warto zeskanować kod QR, który przekieruje Was do audioprzewodnika. Można poznać historię Tykocina, synagogi i ludzi, którzy kiedyś przychodzili tu się modlić. Narrator prowadzi zwiedzających przez główną salę i opowiada o poszczególnych elementach tego budynku. 




 

Kolejnym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć w Tykocinie był kościół pw. Trójcy Przenajświętszej. Dlaczego? Bo właśnie w tym kościele kręcono część scen do jednego z moich ulubionych filmów, czyli Białej sukienki. Miło było zobaczyć to miejsce na własne oczy! Na tykocińskim rynku zjedliśmy jeszcze pyszne lody i wróciliśmy do Białegostoku. Następny dzień miał być nie tylko bardzo intensywny, ale również gorący, więc musieliśmy zebrać siły!






W sobotni poranek wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Supraśla. Miasteczka otoczonego Puszczą Knyszyńską, które możecie kojarzyć z filmu U Pana Boga za miedzą. Pierwszym miejscem, które tam zwiedziliśmy było Muzeum Ikon. To kolejny oddział Muzeum Podlaskiego w Białymstoku, które jest na pewno jednym z najpiękniejszych muzeów, jakie kiedykolwiek miałam okazję zwiedzić. Muzeum znajduje się na terenie prawosławnego monasteru. W jego zbiorach (pochodzących między innymi z zakupów muzealnych, darowizn i konfiskaty nielegalnie przewożonych przez granicę ikon) znajduje się około 1200 ikon. W kolejnych salach podziwiać można ikony przedstawiające ikony związane z Chrystusem, Matką Bożą i prawosławnymi świętymi. Ikony prezentowane są w niesamowicie zaaranżowanych wnętrzach.. Zwiedzaniu towarzyszy cerkiewny śpiew. Wrażenie potęguje również odpowiednie oświetlenie. Tak, to muzeum to prawdziwa perełka na muzealnej mapie Polski. Na pewno kiedyś tam wrócimy!





Z muzeum udaliśmy się do monasteru Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy i św. Jana Teologa. Monaster zwiedza się z przewodnikiem, którym jest jeden z mieszkających w klasztorze zakonników. Najpierw odwiedziliśmy cerkiew Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy. Piękną świątynię zbudowaną w stylu bizantyjskim. W dawnych czasach (cerkiew wybudowano w XVI wieku) spełniała nie tylko religijną, ale również obronną funkcję. Budynek, który dziś widzimy został zbudowany w XX wieku, ponieważ oryginalny zburzono pod koniec II wojny światowej. Mimo to świątynia robi ogromne wrażenie i na pewno będąc w Supraślu warto zarezerwować sobie czas na jej zwiedzanie. W cerkwi czczona jest Supraska Ikona Matki Bożej. To również kopia, bo oryginał w 1915 roku zabrali ze sobą uciekający przez I wojną światową mnisi. Ikona najpierw trafiła do Moskwy, a potem ślad po niej zaginął. Na terenie monasteru znajduje się również druga, mniejsza cerkiew. Tę również udało nam się zobaczyć. I także wywarła na nas ogromne wrażenie.




Po zwiedzeniu monasteru spacerem udaliśmy się na supraski rynek i ruszyliśmy w dalszą drogę. Czekały na nas Kruszyniany, czyli wioska, w której mieszkają Tatarzy. Właśnie w Kruszynianach znajduje się piękny, zielony meczet (od 2012 jest to pomnik historii), którego zdjęcie być może kiedyś widzieliście w jakimś przewodniku. Na pierwszy rzut oka można pomylić go z cerkwią, ale wystarczy przyjrzeć się lepiej i od razu dostrzec można charakterystyczne dla świątyń muzułmańskich minarety. Wchodząc do meczetu, zgodnie z zasadami islamu, należy zdjąć buty. Opowieści o tej niezwykłej świątyni słucha się siedząc na dywanach. Historię polskich Tatarów opowiedział nam pan Dżemil Gembicki. Niezwykły człowiek, którego opowieść na długo zapadnie nam w pamięć. Od niego dowiedzieliśmy się, że Tatarzy dostali tę ziemię jako zapłatę za służbę w armii Rzeczpospolitej Obojga Narodów w wojnie z Turkami. Dziś, choć w Kruszynianach mieszka ich niewielu, wciąż kultywują swoją tradycję, religię i kuchnię. Oprócz meczetu w Kruszynianach jest też również cmentarz, na którym do dziś odbywają się pochówki (a najstarszy grób pochodzi z 1769 roku). To kolejne wyjątkowe miejsce, które powinien zobaczyć każdy, kto dotrze w ten zakątek Polski. Jak już tam będzie zajrzyjcie również do Tatarskiej Jurty. Mieliśmy plan zjeść tam obiad, ale nasze plany pokrzyżowała pogoda. Było tak gorąco, że na jedzenie nikt z nas nie miał siły. Ale nic straconego, na pewno jeszcze kiedyś tam wrócimy!





Ostatnim punktem tej wycieczki była Sokółka. Chcieliśmy tam odwiedzić dwa miejsca. Pierwsze, o którym słyszał chyba każdy, czyli Kolegiata św. Antoniego i Sanktuarium Cudu Eucharystycznego, w którym w 2008 roku miał miejsce cud eucharystyczny. 

Drugim, o którym również mogliście słyszeć była Stara Szkoła. Kultowa lodziarnia oferująca każdego dnia kilkadziesiąt smaków lodów. Żeby ich spróbować trzeba często stać w bardzo długiej kolejce. Czy warto? Naszym zdaniem tak, bo znajdziecie tam smaki, których próżno szukać w innych lodziarniach oraz smaki dobrze Wam znane, ale w nowych odsłonach (samych lodów pistacjowych było tam chyba dziesięć rodzajów, podobnie czekoladowych). Cieszę się, że udało nam się ich spróbować. To było najlepsze zakończenie tej intensywnej wycieczki przez różne kultury i religie.


Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na spacer po Białymstoku. Mieście, którego w czasie naszego krótkiego pobytu nie poznaliśmy w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli. Odwiedziliśmy jedynie najbardziej znane i znajdujące się w ścisłym centrum miejsca. Reszta musi, niestety, poczekać. Ale dzięki temu mamy kolejny powód, żeby jak najszybciej odwiedzić województwo podlaskie po raz kolejny.




Tak właśnie kończyła się nasz wyjazd. Ostatnim miejscem, które chcieliśmy odwiedzić było Jedwabne i pomnik stojący w miejscu, w którym 10 lipca 1941 roku miał miejsce pogrom Żydów. To było bardzo refleksyjne i smutne zakończenie wakacji, ale i o takich wydarzeniach trzeba pamiętać i mówić o nich dzieciom. Wszystkim nam przecież zależy na tym, żeby podobne rzeczy nigdy więcej się nie wydarzyły.



Siedem wyjątkowych dni. Spędziliśmy je w regionie różniącym się od tego, w którym mieszkamy. Wszystko było tu inne. Spokojniejsze, bardziej zielone, znacznie bardziej różnorodne. Odwiedzaliśmy świątynie, w których gromadzili się i gromadzą przedstawiciele różnych religii. Podziwialiśmy elementy różnych kultur. Widzieliśmy miejscowości zupełnie inne od tych, które mijamy każdego dnia i zupełnie innych, znacznie bardziej otwartych ludzi. Wiele razy pisząc tę i wcześniejszą relację używałam słowa "niezwykły". Nie umiem o województwie podlaskim myśleć inaczej. Jest naprawdę niezwykłe. Po raz pierwszy zachwyciło nas trzy lata temu. Teraz odkrywaliśmy je na nowo i poznawaliśmy jeszcze lepiej. Czy tam wrócimy? Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli tam nie wrócić. Wrócimy, żeby raz jeszcze zobaczyć miejsca, które już teraz nas zachwyciły i, żeby odkryć te, które na razie pozostają w sferze marzeń i planów.