"Mitologia. Przygody słowiańskich bogów" (ART Egmont)

Niektóre książki dla dzieci wybieram nie do końca wierząc, że spodobają się Tosi. Wiem jednak, że są to pozycje na tyle wartościowe, że powinniśmy mieć je w swojej biblioteczce. Znam Tosię na tyle, że mogę mieć pewność, że daje książkom drugą szansę i nawet po te, które początkowo odrzuciła w końcu sięga. Ta książka na drugą szansę czekać nie musi, bo Mitologia. Przygody słowiańskich bogów to miłość od pierwszego wejrzenia!


Mitologię grecką i rzymską znamy wszyscy. Może nie potrafimy, bez dłuższego zastanowienia, przypisać bogom ich funkcji, ale same imiona znamy doskonale. Uczyliśmy się tego w szkole i sporo pamiętamy do dziś. Znacznie gorzej wygląda nasza znajomość rodzimej mitologii. O bogach słowiańskich nie wiemy nic albo wiemy bardzo niewiele. Czas to zmienić. Z pomocą przychodzi nam nowość z serii ART Egmont autorstwa Melanii Kapelusz. Znajdziemy tu pięć historii:


  • Mit o stworzeniu świata
  • Mit o stworzeniu człowieka
  • Boski pojedynek
  • Boski koń z Arkony
  • Drzewo świata
Wszystkie one opowiadają o słowiańskich bogach i ich przygodach. Ich bohaterami są między innymi Perun ("gromowładny bóg żywiołów"), Weles ("bóg królestwa podziemnego"), Swarożyc (bóg ognia ziemskiego i kowalstwa). Jak możecie wywnioskować z tytułów kolejnych rozdziałów, przeczytamy w tej książce między innymi o tym, jak z garstki piasku, który Weles przyniósł z dna morskiego, powstał świat, jak to się stało, że na świecie, w którym żyli bogowie pojawił się człowiek. Poznamy bardzo wyjątkowego konia i równie wyjątkowe drzewo. Będą powody do uśmiechu, refleksji, niektóre historie wzbudzą nawet złość.


Historie są bardzo różnorodne, ale wszystkie są równie interesujące. Czyta się tę książkę błyskawicznie i z ogromną przyjemnością. Melania Kapelusz w bardzo interesujący dla młodych czytelników sposób przedstawiła mitologiczne historie. Warto je poznać, bo dotyczą rejonów bardzo nam bliskich. Tę książkę trzeba poznać z jeszcze jednego powodu. Często pokazuję Wam tu książki, które określam jako "dopracowane w najdrobniejszych szczegółach". Ta również taka jest. Wystarczy jeden rzut oka na ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło i już wiemy, że trzymamy w rękach absolutny graficzny majstersztyk! Nie ma w tej książce dwóch podobnych do siebie stron. Każda jest inna, wszystkie są zachwycające. Lepszych ilustracji do tej książki nie potrafię sobie wyobrazić. Nie potrafię również wyobrazić sobie ciekawszej książki o słowiańskich mitach. Ta jest doskonała!





Mitologia. Przygody słowiańskich bogów
Melania Kapelusz
ilustracje Ewa Poklewska-Koziełło
ART Egmont, 2018

"Kefir w Kairze" (Znak Emotikon)

Świat można poznawać na różne sposoby. Najlepiej robi się to w trakcie podróży, wtedy na własne oczy widzi się wyjątkowe miejsca, poznaje mieszkających tam ludzi i podziwia krajobrazy. Zdarza się jednak, że nie możemy podróżować tak często jak chcemy. Powody bywają różne, jednym brakuje czasu, innym pieniędzy. Są również tacy, którzy nie chcą podróżować z dziećmi. Im wszystkim polecam podróże palcem po mapie, a raczej palcem po książce!


Kefir w Kairze to zbiór wierszy autorstwa Michała Rusinka. Tosia zna i bardzo lubi napisane przez niego Krakowski Rynek dla chłopców i dziewczynek oraz Wierszyki rodzinne. Właśnie dlatego bez wahania sprezentowałam jej najnowszą książkę Rusinka. Tym razem autor zaprosił ją w podróż dookoła świata. Wyprawa rozpoczyna się w Amsterdamie, a kończy w Zagrzebiu. Jak łatwo dostrzec porządek podróży nie jest geograficzny, ale alfabetyczny. Dzięki temu dzieci nie tylko poznają różne miasta, ale także kolejne litery alfabetu. Jednak ta książka to nie tylko nauka, ale również (a może przede wszystkim) ogromna przyjemność płynąca z jej czytania. Bo rytmiczne, pełne humoru czyta się znakomicie i oczywiście koniecznie głośno! A czego się z tych wierszy dowiemy? Na przykład tego, że latem nie powinni podróżować do Bagdadu ci, którzy źle znoszą upały i tego, że "ludność Honkongu/żyje w ciągłym przeciągu". Michał Rusinek w dowcipny sposób tłumaczy, co łączy Limę z Limanową i Kraków z Chicago. Zdradza, że w Dżakarcie można jeździć na Lamparcie. I zachęca czytelników do sprawdznia "czy aby czasem w Bukareszcie/Nie mieszka przeokropna Buka".




Wiersze są krótkie i zabawne, rymy szybko wpadają ucho, a czytanie naprawdę trudno przerwać! Warto jednak oderwać na kilka chwil wzrok od tekstu i przyjrzeć się ilustracjom. Te stworzyła Joanna Rusinek. Ilustracje kipią kolorami i przyciągają wzrok mniejszych i większych czytelników. Na nich widzimy skąpaną w deszczu Uppsalę, suto zastawiony stół w paryskiej restauracji i smutki, które w Kairze utopiły się w kefirze. Wiersze i ilustracje tworzą bardzo spójną całość, która na pewno spodoba się czytelnikom. Ponad 50 miast, podróż przez cały świat. Ta książka to początek wielkiej przygody z geografią i poznawaniem świata na własną rękę. Na razie na kartkach papieru, a potem... kto wie, może któryś z czytelników dotrze do opisanych przez Michała Rusinka miast?!





Kefir w Kairze
Michał Rusinek
ilustracje Joanna Rusinek
Znak Emotikon, 2018

 

"Tutu. Opowieść o śwince, która marzyła o rajskiej wyspie" (Wydawnictwo Literatura)

Każdy człowiek chce być akceptowany przez swoje otoczenie. Nikt nie chce być obiektem kpin, nie chce być obrażany i wyśmiewany. Każdy chce mieć przyjaciół. Tutu, choć jest świnką, ma podobne marzenia.


Niestety, nikt nie chce się z nią zaprzyjaźnić. Co więcej, wszyscy się z niej śmieją i nazywają piegusem. Bo Tutu jest nieco inna, niż pozostałe świnki mieszkające w zagrodzie. Tutu ma plamki. Taka już się urodziła i, choć nam wydaje się to absolutnie normalne, inne zwierzęta się z niej śmieją. Wsparcie dają jej jedynie mama (której absolutnie nie przeszkadza to, że córeczka wygląda nieco inaczej) i Basia, córka gospodarzy. Dla nich Tutu jest piękna i wyjątkowa. Mimo to mała świnka nie czuje się w pełni szczęśliwa. Brakuje jej przyjaciół, chciałaby być akceptowana przez otoczenie. Chciałaby być szczęśliwa. Nadzieję na osiągnięcie szczęścia daje jej Basia. Dziewczynka opowiada Tutu o obejrzanym niedawno filmie. Pokazano w nim Wyspę Świnek! Tam w zgodzie żyją bardzo różne świnki i wszystkie są szczęśliwe. Tutu bardzo chciałaby kiedyś tę wyspę odwiedzić, jednak czeka ją długa droga... Najpierw trafi do Małego Zoo, będzie ulubienicą odwiedzających je osób, ale jej szybki wzrost będzie również zmorą właścicieli zoo. Dlatego Tutu stamtąd ucieknie. Jej towarzyszem i przewodnikiem będzie... szczur Radek. Razem wyruszą w rejs w kierunku Wyspy Świnek. Radek jednak na nią nie dotrze, bo... Nie, tego nie zdradzę. Sprawdźcie sami, co tam dokładnie się stało i dlaczego na ostatnim etapie wędrówki Tutu towarzyszył legwan Leonard.



Opowieść o Tutu to lektura obowiązkowa dla wszystkich dzieci. Nauczy (choć mam nadzieję, że jedynie przypomni) im, że nigdy z nikogo nie można się wyśmiewać. Pomoże na pewno również tym, którzy sami zmagają się z brakiem akceptacji ze strony otoczenia. Przygody Tutu podkreślają wagę przyjaźni, bo właśnie z życzliwymi nam osobami łatwiej jest osiągnąć sukces i spełnić marzenia. 

Bardzo lubimy książki Barbary Gawryluk. Mają swój niesamowity klimat i bardzo podobają się Tosi. Z tą było tak samo. Historia Tutu wzruszyła ją i śmieszyła. Spodobali jej się przyjaciele świnki i przygody, które spotkały główną bohaterkę. Zachwyciły ją bardzo kolorowe ilustracje Eli Śmietanki, na których można zobaczyć wszystkie odwiedzone przez Tutu miejsca. Nie można odmówić im uroku, są naprawdę bajkowe! Przeczytajcie tę książkę ze swoimi dziećmi, dzięki takim mądrym lekturom można wychować mądrych ludzi!



Tutu. Opowieść o śwince, która marzyła o rajskiej wyspie
Barbara Gawryluk
ilustracje Ela Śmietanka
Wydawnictwo Literatura, 2018
wiek 5+


 

"Kliknij mnie!" (Wydawnictwo Babaryba)

To nie jest nowa książka. Ukazała się na naszym rynku wydawniczym trzy lata temu. Jednak nigdy nie pojawiła się ona tutaj, dziś naprawię ten błąd. Bo naprawdę jest tego warta!


Kliknij mnie! to książka interaktywna. Na rynku wydawniczych takich tytułów dostępnych jest sporo. Mają one trafić do dzieci, które lubią gry, które lubią mieć wpływ na to, co się dzieje, jak potoczy się akcja. Tosia miłośniczką gier komputerowych nie jest, ale książki interaktywne lubi i zawsze świetnie się przy nich bawi. Kliknij mnie! wyróżnia się na tle innych, opartych na podobnej zasadzie książek tym, że ona bezpośrednio nawiązuje do gry. Jej głównym bohaterem jest Blipek, sympatyczna czerwona kuleczka. Blipek jest uczestnikiem gry. Żeby ją wygrać potrzebuje pomocy czytelników. Dzieci muszą mu pomóc, bo bez nich Blipek sobie nie poradzi. A wygrać chce, bo na końcu czeka na niego wspaniała nagroda! Dlatego apeluję potrząśnijcie, zakręćcie i połaskoczcie książką. Blipek potrzebuje Waszej pomocy!



Czy ta książka zastąpi dzieciom smartfony? Myślę, że nie chodzi tu o zastępowanie, ale o rozsądne spędzanie wolnego czasu. O równomierne dzielenie go na ten poświęcany grom i ten, w którym czytamy (albo my dziecku, albo kiedy dziecko czyta samodzielnie).  Kliknij mnie! dobrze sprawdzi się również, kiedy chcemy "cyfrowe" dziecko zainteresować książkami. Od czegoś zacząć trzeba, a Pan Tadeusz najlepszym rozwiązaniem tu nie będzie;) Książka, którą wybieramy na pierwszą lekturę dla kilkulatka musi zainteresować przede wszystkim jego. Historia powinna być prosta i interesująca. Tak jak w przypadku tej książki. Dzieciom na pewno spodobają się zmagania Blipka, spodoba im się sam Blipek (bo uroku osobistego odmówić mu nie można). Zachętą będzie dla nich również to, że czytając tę książkę trzeba nie tylko przewracać kartki, ale i nimi potrząsać albo na nie dmuchać. Świetna przygoda ze świetną książką gwarantowana!



Kliknij mnie!
Salina Yoon
tłumaczenie Marta Tychmanowicz
Wydawnictwo BABARYBA, 2015 

https://babaryba.pl/ 

Plecak Topgal, czy warto? Opinia po pierwszym roku:)

Niespełna rok temu pojawiły się tu dwa artykuły, do których przez ten czas prawie każdego dnia ktoś zaglądał. Teraz sama wracam do tych wpisów. Dlaczego? Bo rok temu, kiedy wybieraliśmy plecak dla Tosi, byłam przekonana, że dokonuję najlepszego wyboru. Chwalili tę firmę moi znajomi, więc miałam nadzieję, że równie zadowoleni będziemy i my. 



Minął rok i z pełnym przekonaniem sprawiam, że wszyscy, którzy chwalili plecaki Topgal, mieli rację. Wybrany niespełna rok (padło na model CHI 880) temu tornister sprawdził się świetnie. Tosia używała go przez cały czas i na pewno będzie używać dalej. Nie narzekała na jego wagę (ta w zależności od modelu wynosi od 0,84 kg do 1,4 kg) i chętnie nosiła go sama (a do szkoły najczęściej chodziła pieszo). Sprawdziły się regulowane szelki, dzięki którym mogliśmy dopasować plecak do jej wzrostu, ale również do stroju (tu mam na myśli zimową kurtkę). Sprawdziła się jedna duża kieszeń, podzielona wewnątrz na kilka mniejszych oraz mała kieszeń na śniadaniówkę i druga, w której Tosia nosiła chusteczki. Przydały się odblaski i kieszeń na bidon. Sprawdził się lekki stelaż usztywniający tył tornistra. Tosia mogła czuć się bezpiecznie dzięki odblaskom. Oddychający materiał, z którego uszyto tył plecaka, wypełnił swoje zadanie doskonale, bo plecy Tosi nigdy nie były mokre. Wytrzymało wzmocnione dno, na którym nie widać żadnych śladów użytkowania. Nasze zadowolenie z Topgala rosło z każdym dniem. Teraz tornister udaje się na zasłużony odpoczynek, bo we wrześniu znowu ruszy z Tosią do szkoły.







Kupować nowego plecaka nie musimy, bo tak jak mówili mi wszyscy, którzy kupili swoim dzieciom plecaki Topgal, potwierdzam, że nie jest to produkt dla ludzi, którzy lubią zmiany. Tosi zdarzało się ciągnąć go po podłodze, rzucić w kąt w świetlicy, a nawet wylać na niego jogurt. I co? I nic! Wilgotna szmatka i po sprawie. Plecak czysty, dziecko spokojne, matka zadowolona. Nie ma śladu ani po plamie, ani po jej usuwaniu. Prujące się nitki? To też nie tutaj. Wyrwane zamki? Niestety, to nie Topgal. A może zniszczone szelki? Pęknięty zatrzask od pasa piersiowego? Tutaj również Topgal spisał się bez zarzutu. To może jednak kolor? Broniłam się przed tak jasnym tornistrem, ale Tosia o innym nie chciała słyszeć. I dobrze, bo kolory ma takie jakie miał, a biały białym pozostał. Mimo tego, że chodziliśmy do szkoły pieszo, że plecakowi zdarzało się zmoknąć na jesiennym deszczu (a i na letnim sprzed paru dni również), noszono go w pełnym słońcu i na mrozie. Lepszego wyboru dokonać nie mogliśmy;)




Nasz patronat: "Drogocenna ćma" (Wydawnictwo Dwukropek)

Zawsze, kiedy biorę do ręki drugi (i każdy kolejny) tom serii, która mnie zachwyciła, mam spore obawy. Boję się, że autor mógł nie sprostać pokładanym w nim nadziejom, że wykorzystał najlepsze pomysły we wcześniejszym tomie i teraz będzie jedynie powielał schematy, nudził i rozczarowywał. Na szczęście nie zdarza mi się to często, na szczęście są autorzy, którzy kolejne tomy piszą jeszcze lepsze, niż pierwsze.


Drogocenna ćma to druga część detektywistyczno-kryminalnej serii retro "Tajemnice domu handlowego Sinclairs". W pierwszym tomie pod tytułem Pozytywka (KLIK), przenieśliśmy się do Londynu z początków XX wieku. Główna bohaterka tej historii, biedna sierota Sophie, została wplątana w sprawę kradzieży wyjątkowej pozytywki. Dziewczyna musiała udowodnić, że jest niewinna, a pomogli jej w tym nowi przyjaciele. Wszyscy oni powracają w drugiej książce i znowu mają do rozwikłania tajemniczą sprawę. O pomoc do Sophie i Lil zwróciła się Veronica Whiteley. Dziewczyna jest córką właściciela kopalń, obecnie debiutuje na salonach i już niedługo zostanie narzeczoną lorda Beaucastle. Sprawa, którą chce im powierzyć wiąże się bezpośrednio z jej przyszłym narzeczonym. Lord ofiarował jej wyjątkowo cenną broszkę w kształcie ćmy. Wkomponowano w nią drogocenny diament Światło Księżyca. Ten kamień jest nie tylko piękny, ale również tajemniczy i bardzo niebezpieczny. Ci, którzy go posiadają muszą na siebie bardzo uważać... Veronica nic na ten temat nie wie, więc chce koniecznie broszkę odzyskać, a młodzi detektywi mają jej w tym pomóc.



Narracja Drogocennej ćmy toczy się na dwóch płaszczyznach. Oprócz bogatego West Endu, tamtejszych ekskluzywnych domów handlowych i skupionych na sobie debiutantek, mamy jeszcze biedny East End i China Town. Tu mieszka Mei, której rodzina była ze Światłem Księżyca bardzo związana. Tu również panoszą się ludzie Barona, których poznaliśmy w pierwszym tomie przygód Sophie. Teraz grożą mieszkańcom China Town. Co łączy ich z Lordem? I dlaczego zagubiona broszka to tak naprawdę najmniejsze zmartwienie panny Whiteley? Tego dowiecie się z książki.



Z jednej strony chciałabym opowiedzieć Wam całą fabułę, ale wiem, że tego zrobić nie mogę. Bo nie będziecie mieli frajdy z czytania tej książki. Napiszę więc jeszcze kilka ciepłych słów na jej temat. Seria "Tajemnice domu handlowego Sinclairs" adresowana jest do młodych czytelników i jestem przekonana, że na pewno im się spodoba. Ale przypadnie ona do gustu również dorosłym czytelnikom i im lektura tych książek sprawi taką samą przyjemność. Trudno oprzeć się niezwykłemu klimatowi tych książek. Poza tym, dlaczego ktoś miałby próbować im się opierać? "Tajemnice domu handlowego Sinclairs" po prostu trzeba przeczytać. Zachwyca fabuła, zachwyca oprawa graficzna polskiego wydania, którą przygotował jeden z naszych ulubionych artystów, czyli Maciej Szymanowicz. Ilustracji nie ma wiele, ale każda z nich jest absolutnie wyjątkowa. Tak jak opowieść o Sophie i jej przyjaciołach.


Zachęciłam Was to przeczytania książek Katherine Woodfine? To zanim pobiegniecie do księgarni, możecie, dzięki Wydawnictwu Dwukropek, je wygrać. Mam dla Was 5 egz. Drogocennej ćmy


Pytanie konkursowe brzmi:

Czy znacie inne miasto (oprócz Londynu), które mogłoby być tłem dla powieści detektywistycznych?

Odpowiedzi możecie udzielać pod tą recenzją albo na FB. 

Na odpowiedzi czekam do następnego piątku (29.06.2018), a zwycięzcę ogłoszę w poniedziałek 2 lipca. 

WYNIKI

Zwycięzcami zostają:
Agumama (komentarz z bloga)
Waj (komentarz z bloga)
Izabella Przyborska (komentarz z FB)
Barbara Barbara (komentarz z FB)
Anna Wołoszyn-Pyza (komentarz z FB)
Czekam na dane do wysyłki w wiadomości mailowej :)
A wszystkim bardzo dziękuję za udział! Teraz te propozycje powinno podesłać się pisarzom, tło do swoich opowieści mają gotowe



Drogocenna ćma
Katherine Woodfine
ilustracje Maciej Szymanowicz
tłumaczenie Jolanta Dobrowolska
Wydawnictwo Dwukropek, 2018

"Kotki Dorotki. Czytam uważnie" (Centrum Edukacji Dziecięcej)

Mijający właśnie rok szkolny dużo zmienił w życiu Tosi. We wrześniu po raz pierwszy przekroczyła próg szkoły. Ani się obejrzeliśmy, a za kilka dni odbierze pierwsze w swoim życiu szkolne świadectwo. Sporo się w tym czasie nauczyła, bardzo się zmieniła. Największy postęp zrobiła jednak w samodzielnym czytaniu. Jest to na pewno zasługa szkoły, ale również, a może przede wszystkim jej pracy, bo przecież to ona, a nie inni ludzie czytali te wszystkie książki.

Pamiętam jak jesienią Tosia zabierała się za Pieski Tereski (KLIK), fantastyczną książkę opartą na metodzie sylabowej. Pochłonęła te historie w zaskakującym tempie, czytanie opowiadań Joanny Krzyżanek sprawiło jej ogromną przyjemność. Do tej pory chętnie do nich wraca. Dlatego ucieszyła się, kiedy dowiedziała się o tym, że planowane jest wydanie drugiej części. Tym razem psy zastąpiły koty, a dokładnie Kotki Dorotki. Taki właśnie tytuł nadała Joanna Krzyżanek drugiej książce wspomagającej naukę czytania. 


Podtytuł książki brzmi Czytam uważnie i trzeba przyznać, że właśnie to uważne czytanie jest tutaj na pierwszym miejscu. Bo niemal na każdej stronie, oprócz opowiadania, znaleźć można pytania sprawdzające rozumienie tekstu. To zmusza (oczywiście w sensie pozytywnym) do uważnego czytania. Bardzo podoba mi się to, że pytania znajdują się na każdej stronie. Dzięki temu dzieci, które dopiero uczą się łączyć czytanie z rozumieniem tekstu nie muszą zapamiętywać całego tekstu, ale mogą opowiadać na pytania po przeczytaniu krótszych fragmentów. To koncepcja bardzo oryginalna, bo do tej pory spotykaliśmy się z książkami, w których pytania znajdowały się jedynie na końcu tekstu i sprawdzały rozumienie całości. 

A o czym dzieci będą czytać?

O tajemniczej, czerwonej kulce, która wszystkich zachwycała, ale nikt nie wiedział jaka ona tak naprawdę jest. Jest historia o Tontonie i Tomie, którzy byli sąsiadami i bardzo (nie tylko wizualnie) się od siebie różnili. Ważne dla dzieci może być opowiadanie o Pani Nieumiem. Jego przesłanie powinien poznać i przyswoić sobie każdy. Jest w końcu opowiadanie, które dało tytuł całemu zbiorowi. Z niego dowiedzieć się można skąd wzięły się tytułowej kotki i ile tych kotków tak naprawdę jest. Tosi najbardziej spodobała się historia Florentyny Puli, miłośniczki drożdżowych  babeczek, dokarmiającej okruchami przechadzające się po parku ptaki.




Opowiadań jest dziesięć, więc naprawdę jest w czym wybierać. Każdy, bez względu na zainteresowania, znajdzie coś dla siebie. Rozdziały można wybierać również w zależności od umiejętności, bo najkrótsze mają dziesięć, a najdłuższe prawie dwadzieścia stron. Wszystkie opowiadania są bogato ilustrowane. O szatę graficzną Kotków Dorotki zadbał, podobnie jak w Pieskach Tereski, Zenon Wiewiurka. Dzięki temu jest kolorowo i wesoło. To piękne wprowadzenie dzieci w świat samodzielnego czytania i rozumienia tego, co czytają. Bo przecież nie tylko o składnie wyrazów chodzi. Dlatego, jeśli szukacie wakacyjnej (ale nie tylko) lektury dla dzieci z pierwszych klas szkół podstawowych, przyjrzyjcie się Kotkom Dorotki. One w tej roli sprawdzą się znakomicie. Miau!




Kotki Dorotki. Czytam uważnie
Joanna Krzyżanek
ilustracje Zenon Wiewiurka 
Centrum Edukacji Dziecięcej, 2018