Jak zorganizować wakacje z małym dzieckiem?

Taki właśnie dylemat mieliśmy w 2013 roku, kiedy to podjęliśmy decyzję, że w tym właśnie roku przyszedł czas na nasze pierwsze wakacje we troje.
Jeszcze przed ślubem ustaliliśmy, że wakacje spędzamy w jednym roku nad morzem, w następnym w górach. Ponieważ w 2011 roku byliśmy nad Bałtykiem, kierunek narzucał się sam - góry. Wydawało nam się również, że w górach będzie spokojniej, ciszej, mniej tłoczno i krótko mówiąc - ciekawiej. Nie pomyliliśmy się. Zdecydowaliśmy się pojechać do Karpacza, to najbliższa nam geograficznie (i sentymentalnie) górska miejscowość.
Długo zastanawialiśmy się, co na taki wyjazd zabrać. Tosia od dawna korzystała już niemal wyłącznie z parasolki, ale coś nam podpowiadało, że w górach lepiej sprawdzi się nasz ulubiony Mutsiak i jego pompowane koła. Znajomi radzili nam też wzięcie nosidła turystycznego. Spokoju nie dawała nam tylko jedna kwestia - jak to wszystko zmieścić w samochodzie, kilka tygodni omawialiśmy wszystkie za i przeciw, wymyślaliśmy kolejne konfiguracje (duży wózek bez nosidła, mały wózek i nosidło, samo nosidło, a może lepiej w ogóle nie jechać?). Kilka dni przed wyjazdem ustaliliśmy ostateczną wersję, czyli nosidło i duży wózek. A w dniu wyjazdu, po zniesieniu wszystkich bagaży do samochodu, mąż oznajmił, że jak chcę parasolkę też możemy zabrać, bo jest miejsce. Mimo towarzyszącej wyjazdowi euforii, nie spakowaliśmy parasolki, w końcu zabieraliśmy na wakacje tylko jedno dziecko!
Wyjechaliśmy z domu o 5:30. Mam to szczęście, że moje wakacje przypadają zawsze na największe upały, chcąc więc uniknąć podróży w afrykańskich temperaturach, wyruszyliśmy skoro świt. Podróż minęła nam zaskakująco szybko (pewnie dlatego, że Tosia zasnęła kilkanaście minut po ruszeniu sprzed domu), na tyle szybko, że musieliśmy gdzieś przeczekać, żeby nie zjawić się w pensjonacie kilka godzin przed rozpoczęciem doby hotelowej. Postanowiliśmy, więc zwiedzić Zamek Bolków, nie było to może klasyczne zwiedzanie, bo wyspane dziecko, uwolnione z fotelika musiało rozprostować małe kości.
Była to nasza pierwsza tak daleka podróż, ale wspominamy ją bardzo dobrze. 

Jeśli chodzi o miejsce, w którym będziemy mieszkać, wybieraliśmy je pod kątem naszych potrzeb. Tosia lubuje się w bardzo wczesnych pobudkach, potrafi wstać o 5 i żadna siła nie zaciągnie jej do łóżka. Idealnym rozwiązaniem było własne mieszkanie ze stałym i nieograniczonym dostępem do kuchni, znaleźliśmy je tutaj. Wyglądało tak, jak na zdjęciach, więc byliśmy zachwyceni i zadowoleni z podjętej decyzji.
Koniec o kwestiach związanych z dojazdem i zakwaterowaniem - czas na to co w górach najważniejsze, czyli GÓRY!
Jeszcze przed wyjazdem zdecydowaliśmy dokąd chcemy iść, pogoda nieco zmodyfikowała nasze plany, było po prostu za gorąco na chodzenie z dzieckiem, na dodatek z nosidłem na plecach, ale najważniejsze punkty zostały zrealizowane. Wybraliśmy się do Samotni (1195 m.n.p.m., z nosidłem) i do Schroniska nad Łomniczką (1002 m.n.p.m., z wózkiem).
To my w drodze do Samotni, na zdjęciu mam na plecach nosidło, ale przyznam się szczerze, że ja nie byłam w stanie chodzić z nim po górach. W mieście - owszem, dawałam radę, w górach było mi za ciężko i Tosię dźwigał mąż. Pozwoliliśmy jej trochę chodzić samodzielnie, ale jej indywidualizm za bardzo dawał się we znaki, zamiast w górę, wolała iść w dół, zamiast w prawo, w lewo. Interesował ją każdy kamień i strumyk, tak więc po półgodzinnym swobodnym poruszaniu się po szlaku, wskoczyła do nosidła. Kiedy dotarliśmy na miejsce, pozwoliliśmy jej zwiedzić schronisko i swobodnie poruszać się wokół niego. Drogę powrotną spędziła drzemiąc w nosidle. 
Spacer do schroniska w Kotle Łomniczki Tosia odbyła w wózku. Ruszaliśmy akurat w porze jej drzemki, więc smacznie spała w wózku. Świadomie użyłam słowa spacer, szliśmy szlakiem czerwonym, bardzo wygodną, delikatnie pnącą się w górę drogą. Idealna dla rodzin z dziećmi, gdyby Tosia nie spała spokojnie mogłaby pokonać dużą jej część na własnych nogach. Dopiero na miejscu oddała się odkrytemu w górach fascynującemu zajęciu, jakim jest zbieranie kamieni

Dużo więcej po górach nie chodziliśmy, jeden dzień spędziliśmy w Szklarskiej Porębie, kolejne poświęciliśmy dziecku, czyli szliśmy na krótki spacer i na plac zabaw. Zresztą, czy w wakacjach z dzieckiem chodzi o zwiedzanie? Na pewno nie, ale dobrze, jeśli nasze wspólne podróże budzą w nich chęć poznawania świata. Warto też choć na chwilę zmienić otoczenie i oderwać się od codziennych problemów. 
Jakie plany na tegoroczne wakacje? Tym razem wielka woda, chcemy jechać nad Bałtyk, a za rok, pewnie znowu góry. 


Pasje trzylatki...

Czym interesuje się Panna Antonina? Bo o tym, że taki mały człowiek swoje pasje ma nikogo przekonywać nie trzeba. Otóż moje dziecko bez reszty pochłaniają dwie rzeczy - książki i pociągi. I o ile to pierwsze odziedziczyła po mnie, o tyle drugą pasję dzieli z Dziadkiem. Zacznijmy od książek. Były w życiu Tosi od zawsze, jeszcze kiedy nie było jej na świecie, ba! nie było jej nawet w brzuchu, kupowałam książki przeznaczone dla swojego przyszłego dziecka. Uzbierała się tego całkiem pokaźna biblioteczka, złożyły się na nią głównie reedycje książek, które pamiętałam ze swojego dzieciństwa, ale znalazły się tam również wydania, które zachwyciły mnie swoimi ilustracjami. Nie wiem, czy też tak macie, ale wybierając książki dla Panny Antoniny zwracam olbrzymią uwagę na rysunki. Kiedy wreszcie dziecko przyszło na świat biblioteczka rosła razem z nią, a same książki stały się ulubioną zabawką. Przede wszystkim czytaliśmy jej wiersze Tuwima i Brzechwy, które dawały szansę na zabawę głosem, naśladowanie dźwięków itp. Potem przyszedł czas na prozę, zaczynaliśmy od Biblioteczki Naszej Księgarni, uwielbiam te książki za ich ponadczasowość, piękny język i wspaniałe wydania. Wielkie brawa dla Naszej Księgarni za przywrócenie ich najmłodszym! Książki towarzyszą nam każdego dnia, jeśli dzieciom powinno czytać się minimum 20 minut dziennie, realizujemy je kilkukrotnie. Oto niewielka część jej wielkiej kolekcji
Drugą miłością Panny Antoniny są pociągi, parowozy, lokomotywy elektryczne i spalinowe, Elfy i inne im podobne maszyny jeżdżące po torach. Mój tata na pewno nie spodziewał się, że z pozoru niewinne pokazanie dziecku książki o pociągach skończy się aż takim uczuciem. Tosia, mimo młodego wieku, wiedzę posiadła ogromną. Wczoraj znalazłam w jednej z moich książek kalendarzyk z parowozem, wyjęłam go i zostawiłam na regale, dziecko wstało rano, obejrzało zdjęcie i oznajmiło: "O, Piękna Helena". Skąd ona to wiedziała? Dziadek na pewno jej Piękną Helenę pokazywał, ale aż taka pamięć?! Nie dziwi, więc fakt, że Dziadek jest najlepszy na świecie, bo z nim można oglądać parowozy, bo on zabierze na wycieczkę na dworzec, bo on godzinami opowiada o pociągach, podpierając się przy tym fachową literaturą. To on, wreszcie, zabrał ją najpierw na dworzec, w celu zapoznania, a kilka tygodni później zafundował wnuczce wycieczkę pociągiem ciągniętym przez najprawdziwszą "Oelę". Migawka z jednego ze spacerów z Dziadkiem, zimno i ponuro, ale oczekiwanie na pociąg, to jest to
Mamy, więc w domu specjalistkę od pociągów - może to mało dziewczęca fascynacja, ale sami wiecie, gender i te sprawy... Ciekawe, czy i kiedy te zainteresowania się zmienią...

Mały człowiek

Pojawiła się w moim życiu niemal trzy lata temu. Na pytanie, czy je zmieniła odpowiadać nie trzeba. Wczoraj oglądałam stare zdjęcia, z czasów, kiedy Panny Antoniny nie było jeszcze w moim życiu, z jednej strony, nie było to aż tak dawno, z drugiej, wydaje mi się, że od dnia, w którym pojawiła się na tym świecie czas niesamowicie przyspieszył. Potwierdzi to na pewno każdy rodzic. A teraz, kiedy własne dziecko codziennie mnie czymś zaskakuje, czuję to coraz mocniej. Tak jakbym dopiero teraz w pełni odczuwała jak szybko rośnie, jak bardzo się zmienia i jak staje się niezależna. Wczoraj pierwszy raz dała bardzo wyraźnie, ale grzecznie, do zrozumienia, że chciałaby założyć w poniedziałek do przedszkola konkretną koszulkę. Być może robiła to już wcześniej, ale jakoś nie zwróciłam na to uwagi. Do tej pory sygnalizowała raczej, że czegoś nie założy, niż fakt, że chce założyć właśnie to. 

Ile już było tych milowych kroków w naszym wspólnym życiu? Trudno zliczyć. Który był najważniejszy? Pewnie wszystkie są ważne tak samo i stawiane były w odpowiedniej kolejności, wtedy kiedy Panna Antonina była na to gotowa. O niektórych decydowaliśmy sami albo decydowało za nas życie, na przykład wtedy, kiedy zapisaliśmy półroczną Tosię do żłobka i, kiedy po niespełna dwóch latach zdecydowaliśmy, że od teraz będzie w domu z babcią. Do przedszkola miała zacząć chodzić 1 września 2014 roku, ale niespodziewanie przedszkole znalazło nas samo i pół roku wcześniej, niż planowaliśmy Antosia zawitała w jego murach. 

W zasadzie wiele ważnych kroków zostało poczynionych zupełnym przypadkiem albo szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Panna Antonina nigdy nie była zagorzałą zwolenniczką smoczka, ale pomagał jej przy zasypianiu. Aż tu nagle kilka dni przed jej pierwszymi urodzinami nie mogłam go znaleźć, zasnęła bez niego i już nigdy smoczek nie wrócił do naszego życia. Podobnie sytuacja wyglądała z rozstaniem z pieluchami, ponad rok temu, dziecko uciekło podczas przewijania i tyle ją widziałam - do pieluch już nie wróciliśmy.

Takie właśnie mam dziecko - czasem nieobliczalne, energią mogłoby obdzielić kilka dużych przedszkoli, z głową eksplodującą przedziwnymi pomysłami, z uśmiechem, który sprawia, że trudno się na nią gniewać, z powiedzonkami, którymi zawsze trafia idealnie w kontekst rozmowy.
Dziecko wyjątkowe, bo moje :)