Środowe recenzje: "Kierunek Polska" (Zielona Sowa)

Ten rok to prawdziwy wysyp książek-przewodników dla dzieci. Zebraliśmy sporą kolekcję, a jednak cały czas ręce mi się trzęsą na widok kolejnych i, jeśli tylko czymś mnie urzekną kupuję je bez wahania. Staramy się podróżować i pokazywać Tosi piękno naszego kraju. Poza tym przed nami wakacyjne wojaże, które Tosia planuje dość dokładnie. Z pomocą przychodzi jej kolejna książka.
Na okładce książki Kierunek Polska widzimy zdjęcie podróżnika Marka Kamińskiego. Zdobywca obu biegunów opowiada czytelnikom o swoich pierwszych podróżach. Nie były dalekie, ale to właśnie one rozpaliły w nim miłość do podróżowania. Do tego samego zachęca również młodych czytelników. My daliśmy się skusić i z wypiekami na twarzy czytaliśmy, oglądaliśmy zdjęcia i planowaliśmy nowe wyprawy.

Książka podzielona została na rozdziały, każdy z nich poświęcony jest jednemu tematowi i każdy przedstawia różne miejscowości, które łączy wspólny mianownik. W pierwszym rozdziale krótko opisano każde z szesnastu województw. W jednym z kolejnych legendy związane z każdym z regionów Polski.  Inne poświęcone są między innymi osobliwym rekordom (znalazły się wśród nich najgłębsze jezioro, najwyższy szczyt, największa rzeka). Po tej garści wiedzy teoretyczno-historycznej można ruszyć na pierwszą wyprawę? Dokąd? Który szlak będzie najwłaściwszy i najciekawszy? Wybór jest ogromny. Mamy szlak pomników znanych i lubianych bohaterów. Jest szlak folklorystyczny i szlak kulinarny. Miłośnicy górskich wycieczek mogą próbować zdobyć Koronę Gór Polski. Ci, którzy interesują się zwierzętami, mogą podróżować ich śladem. Propozycję wycieczek znajdą również miłośnicy zamków i fortyfikacji. A na koniec - zasłużony odpoczynek, czyli podróż po najciekawszych parkach rozrywki, bo przecież dzieciństwo to nie tylko nauka, ale również, a może przede wszystkim świetna zabawa!

Opis każdej wycieczki uzupełniony jest mnóstwem zdjęć, na początku większości rozdziałów znajduje się również mapa, na której zaznaczono przedstawione miejsca. Opisy nie są długie, ale napisane na tyle ciekawie, że aż chce się pakować i ruszyć na wycieczkę.


 
 
 
 

Kiedy już zachęceni, z plecakiem na plecach, ruszymy w Polskę, nie musimy się już zastanawiać, w jaki sposób (oprócz zdjęć) utrwalać nasze wspomnienia. Autorzy przygotowali i dołączyli do książki Paszport Młodego Turysty. To niewielkich rozmiarów książeczka, w której jest miejsce na zapisywanie nazw odwiedzanych miast, nazw zabytków, ciekawych budowli, zdobytych szczytów. Tam można zbierać pieczątki, wklejać bilety. Prosty, a genialny pomysł! Pamiętam jaką radość sprawiało Tosi zbieranie pieczątek w górskich schroniskach, teraz będziemy zapisywać nazwy odwiedzonych miejsc w Paszporcie. 



Zachwyca mnie w tej książce jeszcze wklejka ze zdjęciami starych znaczków pocztowych, część z nich do dziś znajduje się w klaserze, który przechowuję w rodzinnym domu. Niech przypomina wszystkim czytelnikom o tym, że z wakacji warto do bliskich nam osób wysyłać kartki.
My wysyłamy. A Wy?

Kierunek Polska
Koryna i Adam Dylewscy
Wiek 6+



Kto się boi duchów, czyli "Gustaw - niestraszny duch" (Adamada)

Z duchami różnie bywa. Jedne dzieci panicznie się ich boją, nie chcą spać w ciemności, wchodzić do nieznanych budynków, inne - przeciwnie, dreszczyk emocji uwielbiają, niczego się nie boją. W tej kwestii z Tosią również różnie bywa, dlatego długo się wahałam, czy kupić tę książkę. W końcu zdecydowała sama zainteresowana. A tak naprawdę Gustaw niestraszny duch to książka nie tylko o duchach i straszeniu, choć straszenie jest tutaj problemem, od którego zaczęła się ta niezwykła historia.


Bo Gustaw był duchem dość wyjątkowym i straszyć nie potrafił. Próbował, oczywiście próbował, ale nic z tego nie wychodziło. Każde jego Ba... baaa... huuu budziło, zamiast strachu, salwy śmiechu. Przyszłość w szkole stanęła pod znakiem zapytania. Nauczyciel prowadzący lekcje straszenia dochodzi do wniosku, że jedynym sposobem na przywrócenie Gustawa braci duchów jest wysłanie go do Opuszczonej Wieży. Niech tam w spokoju i samotności zachowanie swoje przemyśli i zmieni, wtedy, odmieniony wróci na łono rodziny. Gustaw posłusznie odleciał. Czy w Opuszczonej Wieży czekał na niego jakiś przerażający duch? Nie, Gustaw spotkał tam czarnego kota Miauczusia. Bardzo szybko zrodziła się między nimi przyjaźń. Wspólnymi siłami, wykorzystując zawartość znalezionej w piwnicy skrzyni pełnej tkanin, zmienili wieżę w miejsce ciepłe i przytulne. W oknach zawiesili zasłonki, stół przykryli obrusem. Wieczorami, kiedy ogień w kominku trzaskał wesoło, siadali w miękkim fotelu i dzielili się ze sobą opowieściami.

Ta książka to najlepszy dowód na to, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Gustaw poradził sobie znakomicie, oswoił nową i trudną sytuację, w której się znalazł. Zmienił Opuszczoną Wieżę w przyjemne, ciepłe miejsce, w którym chce się przebywać. Ba! Gustawa odwiedzają w niej nawet inne duchy i nie robią tego po to, żeby Gustawa straszyć! One przybywają tam właśnie wtedy, kiedy same przestraszą się własnego straszenia. Wlatują wtedy do wieży, siadają wokół stołu, piją herbatę, jedzą ciasteczka i straszą cicho i łagodnie, tak jak gospodarz tego miejsca.
Historia niestrasznego ducha udowadnia również, że w odmienności nie ma niczego złego, że inny nie jest gorszy. Bo z każdym można się zaprzyjaźnić i nikogo nie powinno się odrzucać!

Poniżej możecie zobaczyć jak piękne ilustracje wypełniają tę książkę, tekst i ilustracje są dziełem tej samej osoby, ich autorem jest Guido van Genechten. Doskonale wiem, co przyciągnęło do niej Tosię. Gustaw jest różowy, a jak wiadomo, dziewczynki róż uwielbiają, więc to od razu przyciągnęło jej uwagę. Ilustracje w tej książce choć utrzymane w bardzo stonowanych kolorach (dominuje czarny, biały i szary), przykuwają wzrok mniejszych i większych czytelników. To najlepsze potwierdzenie tego, że wcale nie musi być pstrokato, żeby było ciekawie!


 

 

Gustaw niestraszny duch to kolejna książka z wydawnictwa Adamada, która pojawia się na tym blogu. I będą pojawiały się kolejne, bo to wydawnictwo absolutnie niezwykłe. Po pierwsze są mądre, każda z nich niesie ze sobą istotne przesłanie, to książki, których autorzy nie bali się podjąć naprawdę ważnych, ale i drażliwych tematów. Po drugie to książki niesamowicie piękne i starannie wydane. Biorąc w swoje ręce każdą kolejną najpierw patrzę na wklejkę (czyli kartkę przyklejoną do okładki), bo w każdej książce z Adamady jest ona bezpośrednio związana z treścią. Te dwie rzeczy połączone ze sobą sprawiają, że otrzymujemy niesamowite książki, które nie tylko chce się czytać i oglądać, ale chce się o nich także rozmawiać. A przyjemność płynącą z obcowaniem z nimi w równym stopniu odczuwają dzieci i dorośli, chłopcy i dziewczynki, kobiety i mężczyźni. W naszym domu Adamada ma fanów w nas wszystkich:) A nad łóżkiem Tosi wisi plakat (pomysł ściągnięty z klik) zrobiony z papierowej torby, w którą przemiły pan na poznańskich Targach Książki, zapakował nasze książkowe zakupy:) Teraz planujemy zrobić dekorację z kartek, które do nich wtedy otrzymaliśmy. Pochwalimy się, kiedy będzie gotowa;)

Gustaw - niestraszny duch
tekst i ilustracje Guido van Genechten 
tłumaczenie Ryszard Turczyn
Wiek 4+



Bo zwierzę, to także obowiązek, "Bazylia. Klinika zdrowego chomika" (Wydawnictwo Literatura)

Temat zakupu zwierzaka powraca w naszym domu dość regularnie. Na razie sprawa została odłożona do powrotu z wakacji. Tosia do sprawy podchodzi coraz poważniej, a my tłumaczymy jej, że pupil to nie tylko przyjemność, ale również obowiązek.


Klinika zdrowego chomika to kolejna, w naszej kolekcji, książka Barbary Gawryluk. Autorka ma niebywały dar pisania o zwierzętach w sposób niebanalny. Darzy je ogromną miłością i wielkim szacunkiem. Ta książka nie jest jednak opowieścią o przygodach chomika, pretekstem do jej powstania była nosząca ten sam tytuł audycja w Radiu Kraków. Akcja pierwszego rozdziału toczy się właśnie w budynku rozgłośni radiowej. To tam Asia i Bartek nagrywają audycję, wszystko idzie sprawnie do chwili, kiedy chłopiec dostrzega na parapecie papużkę. Skąd się tam wzięła? Uciekła ze swojego domu? A może ktoś ją wyrzucił? Wszyscy pracownicy radia angażują się w pomoc. W budynku rozgłośni pojawiają się rzeczy, które mają pomóc papużce przetrwać. Dziennikarze czytają na antenie komunikat o znalezionym ptaku. Na szczęście cała historia kończy się dobrze, okazuje się bowiem, że Bazylia (bo tak nazywa się papużka, przez nieuwagę swojej właścicielki uciekła z domu. Morał z tej historii taki, że zwierzęta trzeba nie tylko karmić, nie tylko po nich sprzątać, ale trzeba cały czas mieć je na oku. 

Takich opowiadań jest w Klinice zdrowego chomika osiem. Wszystkie je łączy osoba niezwykłego weterynarza, pana Wojtka. Oddanego swojej pracy, zawsze gotowego do pomocy, życzliwego zwierzętom i ludziom. To właśnie on regularnie uczestniczy w radiowej audycji i rozwiewa w niej wątpliwości słuchaczy dotyczące opieki nad zwierzętami. Pan Wojtek zna się nie tylko na papugach, kotach i chomikach. Potrafi również pomóc koniom, wężom, a nawet krokodylom! Nie wierzycie? To zajrzyjcie do tej książki, tam wszystko jest dokładnie opisane. 

Klinikę zdrowego chomika powinno poznać każde dziecko. Ta książka uczy odpowiedzialności, pokazuje zwierzęta jako istoty, które kochają, cierpią, tęsknią. One również chorują, odczuwają strach, kochają swoich właścicieli, ufają im, nie chcą się z nimi rozstawać. To piękna i mądra lektura, wiele w niej smutnych wydarzeń, ale również wiele szczęśliwych zakończeń. Na pewno warto ją przeczytać, przemyśleć i przegadać z dziećmi! Bo to książka nie tylko dla dzieci, które proszą rodziców o jakiegoś czworonoga. Warto czytać ją (lub podsunąć do samodzielnego przeczytania) wszystkim dzieciom, bo miłość i szacunek do zwierząt powinien mieć w sobie każdy człowiek! 

Oprócz zachwytu nad treścią, gwarantowany jest również zachwyt nad ilustracjami autorstwa Joanny Rusinek. A dla tych, którym spodoba się ta książka, mam bardzo dobrą wiadomość! Bazylia to pierwsza część planowanej serii!






Bazylia. Klinika zdrowego chomika.
Barbara Gawryluk
ilustracje Joanna Rusinek
Wiek 5+



Środowe recenzje: "O chłopcu, który wpadł do książki" (Wydawnictwo Adamada)

Trochę ponad trzydzieści stron, trzydzieści zdań, tyle samo mniejszych i większych ilustracji. Niewiele, ale czytelnik nie ma poczucia niedosytu. W tej książce jest całe życie, w tej książce jest cały świat.

Pewien chłopiec wpadł do książki. Niby nic wyjątkowego, bo przecież każdemu, kto książki czyta, trafia się taka lektura, która wciąga, pochłania, nie pozwala się oderwać. Tu jednak nie o zaczytanie chodzi, chłopiec bowiem wpada do książki i staje się jej bohaterem. Staje się częścią rodzącego się świata, w którym pojawiają się zwierzęta, rośliny, nowe życie, które rośnie i zmienia się razem z nim. Przemierza świat, jeździ konno, pływa łódką, uczy się grać na akordeonie. Zdarza mu się stać w deszczu i chłonąć piękno przyrody. Próbuje malować, zdobywać szczyty. Żyje pełną piersią! Spokoju nie daje mu tylko jedno pytanie, dlaczego znalazł się właśnie w tym czasie i właśnie w tym miejscu? W końcu dorasta, zakochuje się, zakłada rodzinę, bierze odpowiedzialność za nowego człowieka, który przychodzi na świat. Powinnam teraz napisać, że to po prostu opowieść o życiu, ale boję się, że w tej sposób zbanalizuję jej przesłanie. Bo to książka o zwykłym niezwykłym życiu, która uczy doceniać ludzi, których spotykamy na swojej drodze, rzeczy, które nas otaczają.

O chłopcu, który wpadł do książki to opowieść o sprawach najważniejszych. O życiu, miłości, odpowiedzialności. Nie umiem znaleźć słów odpowiednich do jej opisania, bo opisać ją naprawdę trudno. Jej magia tkwi w słowach doskonale połączonych z ilustracjami. Słów jest niewiele, ilustracje są subtelne. 
Ale dzięki nim otrzymujemy niesamowitą lekturę dla najmłodszych czytelników, dla małych filozofów, którzy nie boją się trudnych pytań. To książka dla rodziców, którzy nie boją się rozmawiać z dziećmi o życiu, o dorastaniu, o przemijaniu. To książka, która urzeka swoim językiem, tak pięknym, oryginalnym i magicznym, że czytelnik delektuje się każdym słowem, wraca do przeczytanych wcześniej zdań i smuci się, kiedy czyta ostatnie zdanie. Tosia i ja straciłyśmy dla tej książki głowę... To bardzo przyjemne uczucie! Polecam wszystkim!

 
 
 


O chłopcu, który wpadł do książki
Peter Carnavas
wiek 4+


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką


Tuż przed zerówką z Domową Szkołą

We wrześniu Tosia rozpocznie naukę w zerówce. Z jednej strony matczyne serce wypełnia niepokój o to, czy sobie poradzi, z drugiej widzę, jak garnie się do nauki. Z naszego domu znikają kolorowanki, które służą jedynie do kolorowania, Tosia woli takie, w których znajdzie dodatkowe zadania, z których może się czegoś dowiedzieć. Coraz więcej pojawia się również książek służących do nauki pisania i liczenia. Te także musimy wybierać starannie, bo Antonina nie lubi takich, w których trzeba pisać duże litery i cyfry, gustuje raczej w takich dla nieco starszych dzieci, wtedy bardziej się stara i robi to dużo ładniej.


O serii Domowa Szkoła wydawanej przez Centrum Edukacji Dziecięcej pisałam już tutaj, ten post dotyczył książeczek przybliżających najmłodszym geografię. Dziś chcę Wam opowiedzieć o tych, które rozwijają w dzieciach umiejętność pisania i liczenia. 
Tego typu książek mieliśmy wiele, w zasadzie można powiedzieć, że wszystkie są takie same. Bo, czy można uczyć pisać lub liczyć w jakiś inny, oryginalny sposób? Pewnie nie, ale można robić to ciekawie! 

Uczę się pisać zaprasza dzieci do zamku. Żeby go zobaczyć muszą połączyć kropki, żeby zobaczyć, co znajduje się w zamku, dzieci muszą narysować poziome i pionowe linie (jednocześnie pomagając służbie w wiosennych porządkach). W zamku mieszka oczywiście król, tego najmłodsi muszą pokolorować, a w nagrodę udadzą się z władcą do zamkowych ogrodów, gdzie zobaczą, jak ogrodnicy dbają o rośliny. Ćwiczeń nie brakuje, każde z nich ma na celu wyćwiczenie małych rączek i przygotowywanie ich tego, co najważniejsze, czyli do pisania. A litery ukryły się w kolejnych komnatach, oprócz pisania, czekają na dzieci ćwiczenia na spostrzegawczość, bo na kolejnych obrazkach, ukryły się przedmioty, których nazwy rozpoczynają się na wprowadzoną właśnie literę. Ostatnie strony, to proste wyrazy, które trzeba złożyć z rozsypanych sylab oraz całych alfabet, który trzeba jeszcze raz przećwiczyć. Trudno się nudzić rozwiązując kolejne zadania. Książeczka kusi kolorami, pięknymi ilustracjami i naklejkami. Mnie najbardziej przekonuje duża ilość ćwiczeń przygotowujących do pisania, które są tak różnorodne, że nie znudzą nawet najbardziej niecierpliwego dziecka. Cenię tę książeczkę również za to, że wprowadza litery pisane, a nie drukowane. Już kilka razy zdarzyło się nam widzieć konsternację na twarzy Tosi, kiedy trafiała na tekst pisany i nie mogła szybko odróżnić wszystkich liter. Teraz nie ma już z tym problemu;)

 
 
 

Litery literami, ale liczenie - to jest ostatnio w naszym domu temat numer 1. Dodawanie, odejmowanie, a jak się matka zagalopuje, to nawet mnożenie. Cyferki robią prawdziwą furorę. Z ich zapisywaniem Tosia nie ma najmniejszego problemu, przyszedł więc czas na wykonywanie prostych zadań. Uczę się liczyć podobnie jak książeczka poświęcona pisaniu składa się z kilku części. Na początku znajdują się zadania, w których dzieci liczą poszczególne elementy znajdujące się na obrazkach, liczą długopisy, grzyby, książki. Potem doskonalą umiejętności pisania kolejnych cyfr. Ostatnia część to proste działania. Dzieci dodają, odejmują, mierzą i sprawdzają, w którym zbiorze przedmiotów jest więcej, a w którym mniej. To doskonała propozycja dla żądnych wiedzy przedszkolaków oraz dla uczniów pierwszych klas szkół podstawowych, którzy potrzebują większej ilości ćwiczeń. Wszystkie strony są równie kolorowe, jak w przypadku książki do pisania, nie brakuje naklejek i ilustracji. Zadania są tak różnorodne, że nikt nie będzie się nudził, a dzięki temu nikt się szybko nie zniechęci. 

 

Mnie, jako mamę, Domowa szkoła najbardziej przekonuje różnorodnością zadań i stopniowym wprowadzaniem kolejnych elementów i rozwijaniem kolejnych umiejętności. Oprócz pisania i liczenia, jest tu również kilka ćwiczeń, w których trzeba coś pokolorować, połączyć lub nakleić. Na każdej stronie czeka jakieś ciekawe zadanie, które rozwija i doskonali zdobyte wcześniej umiejętności. Te książeczki doskonale łączą ze sobą przyjemne z pożytecznym. Z czystym sumieniem mogę je polecić rodzicom, których pociechy wchodzą do świata liter i cyfr. I z wielką radością kupię kolejne egzemplarze, żeby sprezentować je rówieśnikom Tosi, którzy równie chętnie piszą i liczą, ostatnio okazji nie brakuje, a jestem pewna, że sprawią im radość!

Uczę się pisać. Książeczka
Uczę się liczyć 
(seria Domowa Szkoła)
Anna Uhlik
Wiek 6+

Za książki dziękuję
https://publicat.pl/ced

Środowe recenzje: "Tru" (Media Rodzina)

Ta książka zachwyciła mnie, kiedy tylko zobaczyłam ją wśród zapowiedzi wydawniczych. Wahałam się jednak, czy Tosia ją zrozumie, bo przeznaczona jest dla dzieci nieco starszych. Oprócz nieco poważniejszych treści wyróżnia ją również znacznie mniejsza ilość ilustracji. Postanowiłam jednak zaryzykować. Co z tego wyszło? Kolejna literacka przygoda!
Tru to zając. Zwykły szarak, jakich wiele na polach i w lasach. Zając podobny do tych, które w okresie wielkanocnym pojawiają się w naszych domach. Widzimy go w naturalnym środowisku, czyli w lesie, a dokładniej mówiąc w Koniczynach Dolnych, bo tak nazywa się kraina, w której mieszka, żyje i uczy się. Razem z mamą oraz bratem i siostrą mieszka w uboższej dzielnicy Koniczyn Dolnych. Są Emigrantami i jak inni Emigranci mieszkają w skromnym, ale zadbanym domu. Skoro Tru jest Emigrantem i mieszka w biednej dzielnicy, to kto mieszka w bogatszej? Tam mieszkają Kolorowi. Zające-przebierańcy, którzy noszą sztuczne, kolorowe futra, jeżdżą skuterami, a w czasie przerw między lekcjami zajadają się przysmakami z cateringu. Czy Tru im zazdrości? Nie. Czy czuje się gorszy? Nie. Jemu jest przykro, bo dostrzega nierówność społeczną w zajęczym świecie.
Mama Tru zajmuje się dziećmi najlepiej jak umie, stara się, żeby małym zajączkom niczego nie brakowało. Co więcej mama ma również czas na działalność społeczną, bo jest nie tylko mamą, ale również FEMINISTKĄ! Nosi na plecach stelaż z różnymi napisami zachęcającymi zajęcze kobiety do wzięcia życia we własne łapki. Wspiera również swojego synka w jego poczynaniach i próbach zmieniania świata. A Tru robi rzeczy niezwykłe. Tru jest wynalazcą! Udoskonala stelaż, który mama zabiera na manifestację. Wymyśla między innymi zabawki dla swoich rówieśników, narty biegowe, które wielu zającom mogą uratować życie, pojazd, który można nazwać "skuterem przyszłości". Tworzy rzeczy bardzo proste, które jednak szybko stają się modnym przedmiotem pożądania Kolorowych. Dzięki temu Tru staje się sławny, popularny, lubiany i doceniany. Ale nie tylko on korzysta na tych wynalazkach, on tworzy jedynie prototypy, potem dorosły zając musi zająć się produkcją masową. Na tym bardzo korzysta tamtejszy stolarz Szus-Drapak, który od czasu, kiedy Kolorowi zaczęli wszystkie zakupy robić przez Internet prawie nie miał pracy. Teraz, dzięki Tru, ma jej aż nadto. 

Tru to książka o sprawach niełatwych, jak rozwarstwienie społeczne, bieda, rozbite rodziny. Jednocześnie jest to książka napisana pięknym i dowcipnym językiem. Krótkie rozdziały, pełne są dowcipnych sformułowań i śmiesznych sytuacji. Zachwyca zaradność Tru, bawi uleganie modom przez Kolorowych. Wzrusza wątek poświęcony rodzącemu się w sercu Tru uczuciu do koleżanki ze szkoły - Słodkiej Dzidzi. Za wzór do naśladowania służyć może postawa nauczyciela Pana Złotej Łapy, pełnego wiary w swojego ucznia, zawsze gotowego do pomocy i wspierania w realizacji pomysłów. Barbara Kosmowska swoją książką zabiera czytelnika do świata, który może i nie jest sprawiedliwy, ale w ostatecznej rozgrywce nie wygrywają pieniądze, a kreatywność, zaradność i życiowa mądrość.
Tę piękną i pokrzepiającą historię uzupełniają ilustracje jedynej i niepowtarzalnej Emilii Dziubak. Wspaniale oddają klimat opowieści, są tak piękne, że czuję ogromny niedosyt i chciałabym, żeby były na każdej stronie. To jedyny mankament tej książki;)

 

 
 
 

Tru
Barbara Kosmowska
ilustracje Emilia Dziubak
Wiek 6+