Recenzja przedpremierowa: "Lalani z dalekich mórz" (Wydawnictwo Literackie)

Na świecie ukazuje się tyle książek, że nietrudno przegapić jakąś perełkę wydawniczą. Gdybym przegapiła tę, miałabym czego żałować. Lalani z dalekich mórz to kolejna opowieść, dzięki której czytelnik przenosi się do dalekich krain i razem z bohaterami przeżywa wyjątkowe przygody.

 

Życie głównej bohaterki tej książki nie jest usłane różami. Żyje w dalekiej krainie i trudno byłoby jej powiedzieć, że jest szczęśliwa. Po śmierci ojca zajmuje się nią mama razem z ojczymem. Mężczyzna jest bratem zmarłego ojca Lalani i razem ze swoim synem. Obaj nie traktują dobrze ani Lalani, ani jej matki. Nie jest to jednak jedynie zmartwienie dziewczynki. Ma ich znacznie więcej. Powodów do smutku dokładają kpiący z niej rówieśnicy, problemy ludzi z wioski, którymi Lalani się przejmuje i choroby, które dotykają ludzi, którzy na nie nie zasłużyli. Bliscy jej ludzie mają sporo zmartwień. Największym jest nadchodzące widmo głodu. Od dawna na ich ziemię nie spadła ani kropla deszczu. Rośliny coraz gorzej rosną, zwierzęta i ludzie nie jedzą tyle ile powinni. Sytuacja jest coraz trudniejsza. Lalani bardzo chciałaby coś zrobić. Karmiona opowieściami o magicznych stworzeniach, o ludziach i niezwykłych miejscach, postanawia ruszyć na górę, na którą inni, w obawie przed klątwą, boją się pójść. Lalani ma niewiele do stracenia, jej matka jest umierająca, jeśli istnieje jakakolwiek szansa i nadzieja na ratunek, dziewczyna chce to wykorzystać. Na górze wpada w poważne tarapaty, jej życie ratuje pewien dziwny mężczyzna. Opowiada on Lalani swoją historię i zapewnia, że może jej pomóc. I rzeczywiście tak się dzieje. Nad krainą, w której mieszka Lalani zaczyna padać deszcz. Pada i pada, dzień za dniem, coraz mocniej i mocniej. Dziewczynka chciałaby naprawić swój błąd, ale jednocześnie nie chce, żeby ktokolwiek dowiedział się, że deszcz pada przez nią. Kiedy w końcu prawda wychodzi na jaw, Lalani nie ma wyboru. Ucieka z domu i rusza w niebezpieczną podróż.



 

Tak, w największym skrócie, rozpoczyna się ta historia. Pominęłam sporo szczegółów i na pewno tylko trochę udało mi się oddać atmosferę tej opowieści. Opowieści o odwadze, odpowiedzialności, miłości, gotowości niesienia pomocy i pokonywania przeszkód. O braku akceptacji, przemocy i konieczności podejmowania trudnych decyzji. Lalani z dalekich mórz to książka pełna mądrości, wzruszeń i niezwykłych bohaterów. Dobrych i złych. W niej, jak w życiu, nieustannie dobrzy zmagają się ze złymi. I choć akcja toczy się bardzo daleko od nas (książka wzorowana jest na filpińskich opowieściach), to można się w niej przeglądać jak w lustrze. Odnajdywać na jej stronach własne problemy i rozterki, a potem, patrząc na przykład bohaterów, próbować je rozwiązywać. Jestem pewna, że książka Erin Entrady Kelly przypadnie Wam do gustu. A oprócz wspaniałej historii zachwyci Was również piękna oprawa graficzna. Niesamowite ilustracje Lian Cho na długo zostaną w pamięci czytelników.




 Lalani z dalekich mórz

Erin Entrada Kelly

ilustracje Lian Cho

tłumaczenie Maria Jaszczurowska

Wydawnictwo Literackie 2021

(książka ukaże się 1 września 2021 r.)


"Zajadamy bez mamy" (Wydawnictwo Debit)

Pamiętam jak w naszym domu pojawiło się krzesełko do karmienia dla Tosi. Od tej pory wszystkie posiłki jedliśmy razem przy stole. Po jakimś czasie krzesełko zniknęło, a Tosia zajęła miejsce na "normalnym" krześle. Pewnie dzięki temu nigdy nie mieliśmy większych kłopotów z tym, żeby Tosia siedziała z nami przy stole i jadła. Do dziś nie mamy z tym większych kłopotów, dopóki się nie naje, raczej nie wstaje od stołu.

 

Nie wiem, czy to nasza zasługa czy po prostu trafiło nam się takie bezproblemowe dziecko. Przez długi czas myślałam nawet, że wszyscy tak mają. Okazuje się, że jednak nie. Na rodzinnych zjazdach, weselach, komuniach albo w restauracjach każdemu (nie tylko nam) zdarzyło się pewnie spotkać rodziców biegających za swoimi dziećmi z łyżeczką, dzieci, które nie potrafią usiedzieć przy stole albo takie, które mimo słusznego już wieku, nie używają żadnych sztućców. Oczywiście, nie chcę oceniać ani nikogo winić. Każde dziecko jest inne i każde do pewnych rzeczy musi dorosnąć. Lenka, bohaterka książki Zajadamy bez mamy, też musiała. Jej rodzina nie ustawała w próbach przekonania dziewczynki do jedzenia przy stole, rezygnacji z karmienia i nauczenia jej, że dopóki nie poczuje się najedzona powinna siedzieć przy stole. Lenka wszystkie zasady rozumiała, ale wolała stosować się do własnych. Aż w końcu cierpliwość rodziców się skończyła. Ogłosili koniec karmienia i jedzenia na raty. Lenka zmianę zasad zaakceptowała, ale niespecjalnie w nią wierzyła. Dalej testowała cierpliwość i pobłażliwość rodziców i starszego brata. I wtedy przekonała się, że tym razem rodzice postanowili być konsekwentni.



 

Zajadamy bez mamy to druga, po Zasypiamy bez mamy, książka duetu Clara Mas Bassas i Judi Abbot. Książka stanowi ważną pomoc dla wszystkich dzieci, które uczą się być samodzielne. Autorka nie straszy, nie poucza, ale wspiera i pomaga w tym ważnym, ale dla niektórych niełatwym etapie życia. Ta książka stanowi doskonałe wsparcie w czasie nauki. Lenka niewiele różni się od czytelników. Jest w podobnym wieku, ma podobne zabawki i takie same problemy, jak jej rówieśnicy. Dzieci szybko się z nią zidentyfikują i z zainteresowaniem będą śledzić jej przygody. Czy będą ją później naśladować? Przy odpowiednim wsparciu rodziców na pewno będzie to łatwiejsze. Dlatego dla dorosłych przygotowano specjalny rozdział, z którego dowiedzą się jak pomagać swoim pociechom w nauce samodzielności. Oprócz oczywistych walorów edukacyjnych ta książka ma jeszcze oczywiście jedną ważną cechę (a właściwie dwie). Ciekawą, bardzo życiową historię i miłe dla oka ilustracje, więc spodoba się nawet tym dzieciom, które niektóre etapy nauki samodzielności mają już za sobą.




 Zajadamy bez mamy

Clara Mas Bassas

ilustracje Judi Abbo

tłumaczenie Patrycja Zarawska

Wydawnictwo Debit 2021



https://wydawnictwo-debit.pl/

"Mama w occie. Zabójcze pierogi" (Wydawnictwo Wilga)

Z tytułu tej książki trudno wywnioskować o czym mogłaby opowiadać i, co wspólnego mają zestawione za sobą w tytule mama, ocet i zabójcze pierogi. Najbliżej prawdy będą ci, którzy pomyślą, że to Marcin Przewoźniak napisał książkę kucharską. Co prawda nie znajdziecie tu żadnych przepisów, ale o gotowaniu przeczytacie naprawdę sporo.

 

Wszystko przez tytułową mamę, Katrinę Vege, która uznawana jest przez wielu za kulinarne guru. W telewizji, bo poza szklanym ekranem jest mamą Estery. Dziewczyna marzy o tym, żeby choć raz móc przyjrzeć się pracy mamy na własne oczy, a może nawet wziąć udział w jednym z jej programów. W końcu nadarza się okazja. Estera rusza z mamą w trasę po Polsce. Ma nadzieję, że zobaczy jak pracuje jej mama, w czymś pomoże i zaimponuje swoim rówieśnikom, z którymi relacje ma raczej średnie. Zupełnie nie spodziewa się tego, co czeka na nią w Supraślu. Trafi w sam środek sprawy kryminalnej. Okaże się bowiem, że ktoś okradł skarbiec lokalnego klasztoru i zabrał z niego bezcenne przedmioty i klejnoty. Podejrzenie pada na ekipę telewizyjną, w końcu to w jednej z przygotowywanych przez Katrinę Vege potraw znaleziono pierścień. Żeby dodać całej sytuacji jeszcze więcej dramatyzmu, kartaczem z pierścieniem zakrztusił się bardzo sympatyczny pan Władysław. I właśnie w tym momencie zaczyna się totalne szaleństwo. Policja typuje kolejnych podejrzanych, widzowie są żądni sensacji, a Estera próbuje się czegoś dowiedzieć na własną rękę. Co z tego wyniknie? To chyba oczywiste! Dla bohaterów kolejne kłopoty, dla czytelnika świetna zabawa!




 

Mama w occie. Zabójcze pierogi to książka dla wszystkich czytelników w wieku szkolnym. Spodoba się miłośnikom powieści obyczajowych, kryminalnych i kulinarnych. Znajdą w niej ciekawych i niebanalnych bohaterów, emocjonujące przygody i ciekawie opisane relacje międzyludzkie. Zarówno rodzinne, jak i rówieśnicze. Główna bohaterka naprawdę ma sporo problemów, które dotknąć mogą czytelnika. Nie dogaduje się z rówieśnikami, tęskni za mamą, która sporo czasu spędza w pracy, marzy o tym, żeby uczestniczyć w jej życiu zawodowym, które tak bardzo pochłania kobietę. Ostatecznie pomoc dziewczyny okazuje się niezbędna, a jej relacja z mamą wkracza na zupełnie inny poziom. Dlatego żaden z czytelników nie będzie po przeczytaniu tej książki ani rozczarowany, ani zasmucony!




 

Mama w occie. Zabójcze pierogi

Marcin Przewoźniak

ilustracje Agata Kopff

Wydawnictwo Wilga 2021


https://www.gwfoksal.pl/ksiazki-dla-dzieci-wydawnictwo-wilga.html

"Moja mama chce mieć lwa" (Wydawnictwo Gereon)

Każdy z nas miał, w swoim życiu, przynajmniej jedno szalone marzenie. Niektóre pewnie udało lub uda się kiedyś spełnić. Czasem potrzeba na to większej sumy pieniędzy, czasu albo dodatkowych umiejętności. Zdarza się jednak, że o spełnieniu marzenia decyduje przypadek i tak właśnie było tutaj.

 

Mama Leonii marzyła o lwie. Marzenie wydawało się wszystkim absolutnie niemożliwe do spełnienia. Mama nie była pracownicą zoo, nie była biologiem ani gwiazdą cyrku. Była malarką. I choć mówi się, że artystom wolno więcej, to jednak lwa w mieszkaniu nie powinien trzymać żaden z nich. Marzenie jednak nie chciało wyparować kobiecie z głowy. Rodzina próbowała je spełnić. Na miarę swoich możliwości, oczywiście. Kupowali jej (z różnych okazji, bo mama obchodziła wszystkie możliwe święta) przeróżne lwie gadżety. Jednym z ostatnich była lwia grzywa, którą nosić musiał (ku swojemu niezadowoleniu, oczywiście) kot. I tak pewnie dalej toczyłoby się życie Leonii i jej rodziny, gdyby pewnego dnia do drzwi ich mieszkania nie zadzwonił dzwonek. Tego właśnie dnia rodzina stała się posiadaczem najprawdziwszego lwa! Lwiątko stało się członkiem rodziny. Uroczym i, czego łatwo się domyślić, dość kłopotliwym. Nie można było wyjść z nim na spacer, trzeba było robić ogromne zapasy mięsa i unikać wścibskich sąsiadów. Szybko okazało się jednak, że lew przynosi rodzinie Leonii szczęście! Tata wrócił do pisania książek, Leonia poprawiła się w nauce, a mama dostała zlecenie na namalowanie portretu samego premiera. 



 

Książka Madleny Szeligi wprowadzi czytelników w doskonały nastrój. W trakcie lektury zdarzało nam się wybuchnąć głośnym śmiechem albo przecierać oczy z niedowierzania. Ta historia jest absolutnie szalona i totalnie zwariowana. Będziecie się przy niej znakomicie bawić, ale nie tylko. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, napomknę tylko, że oprócz świetnej zabawy książka skłania również do refleksji i zachęca do rozmowy z małym czytelnikiem. To naprawdę piękna i mądra historia, która wzbudzi zainteresowanie całych rodzin. Świetnie nadaje się do głośnego czytania (a potem także głośnego, rodzinnego śmiania). Do tego jest świetnie zilustrowana przez Aleksandrę Gołębiewską. Jej prace dodały tej, już i tak wspaniałej historii, dodatkowego charakteru i uroku.





Moja mama chce mieć lwa

Madlena Szeliga

ilustracje Aleksandra Gołębiewska

GEREON 2021


 http://gereon.pl/wydawnictwo/ksiazki

 

 

"Jak koala zjadł rogala" (Wydawnictwo ADAMADA)

Lubicie zapach i smak świeżego chleba? Zdarza Wam się czasem marzyć o słodkiej drożdżówce z owocami albo maślanej bułeczce? Na pewno! Każdy ma swój ulubiony rodzaj pieczywa, który kojarzy mu się z dzieciństwem albo beztroskimi wakacjami. Okazuje się, że bajkowe zwierzęta również świeżym pieczywem nie pogardzą. Wiemy to z książki Jak koala zjadł rogala, którą niedawno wydała ADAMADA.

 

Bohaterem jest pewien dobroduszny piekarz. Mistrz w swoim fachu. Na pieczeniu zna się jak nikt. Drożdżówki, bułki, chałki, chleby przygotowuje doskonałe. Pewnego dnia, ów piekarz wpada na pomysł zorganizowania promocji. W lesie rozwiesza ogłoszenia z informacją, że dziś każdy zwierzak może kupić w piekarni coś za grosik. Ogłoszenie dotarło do adresatów i z samego rana w piekarni ustawiła się kolejka. Pierwsze przy ladzie stanęły dwa jeże, które miały ochotę na bułki. Po nich rogaliki kupiła zgraja dzików. Pojawił się oczywiście tytułowy koala, który chciał zjeść rogala (wcześniej wdał się jeszcze w dyskusję z wroną). Każdy klient wyszedł zadowolony. Piekarz napracował się za dwóch (a może nawet za trzech) i przystąpił do liczenia zysków... I okazało się, że za swoją ciężką pracę nie otrzymał odpowiedniej zapłaty. Dlaczego? Z własnej winy. Jak przyznał na pieczeniu się zna, ale o biznesie nie ma pojęcia. Co dalej? Jakie decyzje podejmie piekarz? Dowiecie się z książki.


 

Książki, która zaskakuje. Spodziewałam się zabawnej, może nawet trochę banalnej opowieści. A tu wielkie zdziwienie. Książka Ewy Kuczkowskiej nie tylko bawi, ale przede wszystkim uczy. Pokazuje, czy jest praca, uświadamia, że każda praca powinna zostać opłacona. Trzeba więc umieć swoje umiejętności wycenić. Piekarz miał z tym problem i gorzko się rozczarował. Wyciągnął jednak lekcję i więcej już takiego błędu nie popełni. Czego nauczą się z tej książki dzieci? Sami zdziwicie się jak wiele. Oprócz lekcji przedsiębiorczości i ekonomii, będą miały okazję poćwiczyć matematykę, utrwalić nazwy wyrobów cukierniczych, poznać (albo przypomnieć sobie) różne gatunki zwierząt i zdobyć wiedzę na ich temat. Wszystko w otoczeniu ciekawej, rymowanej historii i miłych dla oka ilustracji. Czy można chcieć więcej?



 

Jak koala zjadł rogala

Ewa Kuczkowska

ilustracje Bartek Brosz

ADAMADA 2021


https://adamada.pl/

Nasz patronat: "Szaty dla króla" (Wydawnictwo Dwukropek)

Wychowałam się na Andersenie. Jego Baśnie były jedną z moich ukochanych książek. Do dziś mam ten, dość wysłużony, egzemplarz, który rozpalał moją wyobraźnię. Spośród wszystkich opisanych w nim historii, w pamięć najbardziej zapadły mi dwie. O dziewczynie, która podeptała chleb i Nowe szaty króla. Dlaczego właśnie one? W pierwszej przerażała mnie kara, jaka spotkała dziewczynkę, która chcąc ochronić nowe pantofelki stanęła na bochenku chleba. W drugiej, nie mieściły mi się w głowie próżność i naiwność władcy, który dał się ośmieszyć krawcom. Dawno nie czytałam żadnej z tych historii, ale doskonale pamiętam, co się w nich po kolei działo. Dlatego z przyjemnością kilka dni temu do niej wróciłam. Wszystko za sprawę książki Szaty dla króla. Współczesnej interpretacji klasycznej i doskonale nam znanej baśni Hansa Christiana Andersena. 

 

Na początek Waszą uwagę przykują ilustracje. Zabawne i bardzo kolorowe. Jestem przekonana, że od razu zwrócą uwagę i zyskają aprobatę czytelników. A to dopiero połowa tej książki. Jest jeszcze treść. Wierszowany tekst to bardzo współczesna, ale niebanalna interpretacja dobrze znanej historii. Jak u Andersena jest król, który potrzebuje nowego stroju. Niestety, żaden z krawców nie potrafi sprostać wymaganiom króla. Wszyscy proponują coś, co król już zna. Dopiero po długim czasie pojawiają się krawcy z zupełnie nowym pomysłem. Król ochoczo na niego przystaje. Krawcy pracują, ale efektów nie widać... Jaki jest koniec doskonale wie każdy, kto choć raz Nowe szaty króla przeczytał. Tu jest dokładnie tak samo. Mimo to książkę czyta się z przyjemnością. Dlaczego?



 

Przede wszystkim dlatego, że tekst został napisany wierszem. To ciekawa odmiana po doskonale nam znanej baśni. Rymy są świetne, historię napisano ciekawym językiem, więc historią, choć dobrze znaną, znudzić się nie można. Dzieci na pewno będą się przy niej dobrze bawić i szeroko uśmiechać. Ta odświeżona wersja klasycznej baśni spodoba się również dorosłym. Mnóstwo tu aluzji i nawiązań do naszej codzienności. Wystarczy spojrzeć na tytuły gazet, które czyta król i przyjrzeć się ich nagłówkom. Podobne widujemy na półkach w kioskach. Właśnie dlatego te pokazane w książce tak bardzo bawią. Bawią zresztą całe ilustracje. Dzieje się na nich sporo, ale czytelnik nie ma poczucia zagubienia. Świetnie się wśród nich odnajduje i z przyjemnością wyszukuje kolejne szczegóły, które być może wcześniej umknęły jego uwadze. Zabawa jest przy tym znakomita, więc czytajcie, oglądajcie, bawcie się dobrze i pamiętajcie o nauce, która z tej książki płynie.



 

Szaty dla króla

Peter Bently

ilustracje Claire Powell

tłumaczenie Katarzyna Biegańska

Dwukropek 2021


 https://dwukropek.com.pl/


"Wielka podróż dziadka Eustachego" (Wydawnictwo Dwie Siostry)

Wszyscy wiemy, że książki rozwijają wyobraźnię. Czytając je musimy wyobrażać sobie opisywanych ludzi i przedstawiane miejsca. To my nadajemy im konkretny wygląd. Robimy to na podstawie słów i zdań, których użył autor. A gdyby tak odwrócić tę sytuację? Zamiast słów dać czytelnikom jedynie obrazki? 

 

Tak zrobili Aleksandra i Daniel Mizielińscy, twórcy kultowych Map. Bohaterem swojej najnowszej książki uczynili dziadka Eustachego. Starszy pan siedzi drzemie w fotelu, kiedy nagle o czymś sobie przypomina. O czym dokładnie? Tego czytelnicy muszą się domyślić. Pewne jest to, że sprawa musi być poważna, ponieważ dziadek Eustachy zrywa się z fotela, szybko ubiera i wychodzi z domu. Dokąd idzie? Najpierw do sklepu z zabawkami. U bardzo oryginalnego sprzedawcy kupuje pluszowego misia. Czyżby wybierał się na urodziny do wnuka? Chyba nie, bo wraca do domu, z szafy wyjmuje plecak, pakuje się i przygotowuje rower do jazdy. To może jednak jakaś wycieczka? Ale dokąd? Sądząc po różnorodności kolejnych obrazków tam, gdzie rower poniesie. Miś dzielnie towarzyszy dziadkowi Eustachemu. Po drodze spotykają różne zwierzęta i przeżywają z nimi bardzo ciekawe przygody. Próbują lokalnych przysmaków, odwiedzają ciekawe miejsca. Każdy pozazdrości im przygód. A jaki będzie finał całej historii? Ciekawy, trochę wzruszający i budzący uśmiech na twarzach czytelników. 




Wielka podróż dziadka Eustachego to książka bez słów. Całą historię opowiadają fantastyczne ilustracje. Do nich sami dokładamy tekst. Każdy inny, w zależności od tego, co widzi na ilustracjach i, co jest dla niego najważniejsze. To daje szansę na nieskończoność interpretacji. Książkę można odczytywać wielokrotnie i za każdym razem się przy tym świetnie bawić. Przy okazji zachwycać się niebanalnymi ilustracjami i cały czas wyszukiwać na nich kolejne szczegóły. Dobrze bawić się będą i mali, i duzi. Na początku pomoc dużych może być potrzebna, żeby pokazali dzieciom, jak z taką książką można się bawić. Ale potem najmłodsi będą korzystać z niej sami i na pewno będą robić to często i bardzo chętnie!




 

Wielka podróż dziadka Eustachego

Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Dwie Siostry 2021