Malbork z dzieckiem, czyli Tosia zwiedza krzyżacki zamek

Planując wakacyjne wyjazdy zawsze staramy się odwiedzić po drodze jakieś ciekawe miejsce, do którego nigdy nie pojechalibyśmy na jednodniowy wyjazd, bo jest tam po prostu za daleko. W tym roku było tak samo. Kiedy ustaliliśmy, że jedziemy nad polskie morze, od razu wiedzieliśmy, że pojedziemy do Malborka. Byliśmy tam już dwukrotnie, ale nigdy (ze względu na kolejki przy kasach oraz wiek Tosi) nie wchodziliśmy do środka. Zawsze ograniczaliśmy się do spaceru wokół zamku. Teraz postanowiliśmy to zmienić. Do podjęcia tej decyzji skusiła nas oferta trasy rodzinnej.


Zwiedzanie tą trasą (z przewodnikiem) trwa 1,5 godziny. Na przejście standardowej trasy potrzebujemy 3 godzin, więc jak na zwiedzanie z dzieckiem to jednak dość długo. Z kilku powodów bilety kupiliśmy online. Po pierwsze grupa na trasie rodzinnej liczy 40 osób, więc mogłoby ich zabraknąć, po drugie interesowała nas konkretna godzina zwiedzania (tego dnia można było wybrać ich pięć), po trzecie nie chcieliśmy stać w kolejce do kasy (a te w Malborku są naprawdę długie). Z przewodniczką, ubraną w piękną, stylizowaną suknię spotkaliśmy się w budynku kas. Tam każde dziecko otrzymało kaptur, w którym miało zwiedzać zamek (ze względu na pogodę dzieci chodziły jednak bez nich, założyły je dopiero na końcu zamkowej przygody). Przewodniczka przedstawiła zasady zwiedzania i opowiedziała krótko o topografii zamku. Wtedy również dzieci dowiedziały się, że czeka na nie specjalne zadanie. Będą rozwiązywać zagadki, z każdą poprawną odpowiedź otrzymają jedną literę, którą jedno z nich zapisze na woskowej tabliczce. Litery utworzą hasło, które będzie rozwiązaniem zagadki. 

Tak przygotowani ruszyliśmy do zamku. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od poznania systemu ogrzewania, który stworzyli krzyżacy. Następnie zajrzeliśmy do zamkowej kuchni, potem do sal, w których rezydował wielki mistrz, zobaczyliśmy gdzie radzili najważniejsi członkowie zakonu, szukaliśmy śladów kul armatnich i odgadywaliśmy jaki ptak zdobi zamkową studnię. Zobaczyliśmy zamkową kaplicę i poznaliśmy sekrety bursztynów. Szczerze mówiąc nie wiem, kiedy minęło te 1,5 godziny. Tosia nie nudziła się ani przez chwilę. Przedostatnim etapem zwiedzania był bardzo ściśle związany z odgadywanym hasłem, które jak się okazało, było podane w języku łacińskim! Dzieci musiały je więc najpierw przetłumaczyć. Kiedy to się udało, przewodniczka wyprowadziła nas z zamku i... postawiła przed obliczem krzyżaka, który okazał się współpracownikiem wielkiego mistrza! Dzieci musiały podać hasło, które udało im się odgadnąć, a następnie zostały zaprowadzone przed oblicze Wielkiego Mistrza. Tam odbyło się uroczyste pasowanie na "odkrywcę zamkowych tajemnic". Nie był to jednak koniec czekających na najmłodszych atrakcji. Każdy z nich otrzymał pamiątkowy dyplom, który sam wypisał gęsim piórem! Następnie wszyscy mogli wziąć udział w średniowiecznym torze przeszkód, było bieganie, próba walki mieczem, a nawet strzelanie z kuszy!










Czy było warto zwiedzić Malbork z dzieckiem? Oczywiście, że tak! Tosia nawet przez chwilę nie była znudzona. Mimo upału z zainteresowaniem słuchała przewodniczki, próbowała rozwiązywać zagadki i przyglądała się odwiedzanym miejscom. Czy nie była na zwiedzanie za mała? Naszym zdaniem nie, byliśmy w wielu  muzeach, zwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc i znamy jej możliwości. Zamek w Malborku nie zawiódł ani nas, ani (co najważniejsze) jej. Trasa rodzinna jest naprawdę rodzinna. Przewodniczka zwracała się przede wszystkim do dzieci. Mówiła w sposób zrozumiały dla najmłodszych, a jednocześnie interesujący dla dorosłych. Po zamku przemieszczaliśmy się dość szybko, ale na pewno nie zbyt szybko. Co więcej, po zakończeniu zwiedzania mogliśmy tam jeszcze zostać i po raz drugi wejść do miejsc, które nas zainteresowały albo do tych, których trasa rodzinna nie przewidziała. Skorzystaliśmy z tej możliwości i spędziliśmy w zamku jeszcze prawie godzinę. Tosia cały czas wspominała spotkanie z wielkim mistrzem i zabaw, w których uczestniczyła. Na pewno zostaną one w jej pamięci na długo. 












Pomysł na takie rodzinne zwiedzanie wydaje mi się strzałem w dziesiątkę. W głowach zwiedzających zostanie na pewno garść ciekawostek, zostaną obrazy odwiedzonych miejsc i uczucia towarzyszące zabawom. Sam zamek robi kolosalne wrażenie, a jeśli połączyć to z interesującą opowieścią o nim, zadaniami do rozwiązania i zabawami, otrzymujemy całość, która na pewno spodoba się dzieciom. Nam podobało się bardzo, więc zachęcamy do odwiedzenia Malborka również Was :) Wszystkie informacje na temat zwiedzania, ceny biletów i godziny wstępów znajdziecie na stronie zamku, tam również możecie kupić bilety.





"Poczekajki. Co robić, gdy nie ma co robić" (Wydawnictwo Debit)

O czym myślicie, kiedy zaczynacie się pakować przed wakacyjnym  wyjazdem? W walizkach lądują ubrania, kosmetyki, leki. Do plecaka albo mniejszej torby wkładamy butelkę wody i jakieś przekąski. To wszystko ma sprawić, że podróż minie spokojnie i wakacje będą udane. Wszystko zmienia się, kiedy zaczynamy podróżować z dzieckiem. Wtedy do podróży musimy przygotować się nieco inaczej. Musimy również zadbać o atrakcje na czas podróży. W przeciwnym wypadku czekają nas długie godziny wypełnione pytaniami: Długo jeszcze?, A o której dojedziemy? Znacie to? Rezygnujecie z tego powodu z dalekich podróży? Od dziś z tym koniec!


Wystarczy wziąć ze sobą książkę Poczekajki wydaną przez Debit i na nudę w podróży nie będzie narzekał już nikt. Poczekajki to zbiór zabaw, które umilą czas w samochodzie, na lotnisku i w pociągu. Do zabawy nie będzie potrzebne nic albo to, co każdy ma w kieszeni. Czasem wystarczy nam jedynie wyobraźnia, czasem trzeba będzie sięgnąć do kieszeni, na przykład po monety albo wyjąć z plecaka kartkę i ołówek. Będzie można bawić się nie wstając z miejsca, znajdą się również zabawy dla tych, którzy chcą rozprostować kości. W co dokładnie można się z Poczekajkami bawić? Jest w czym wybierać!



Można na przykład ułożyć na stoliku różne rzeczy, kazać pozostałym uczestnikom zabawy zamknąć oczy. Można odgadywać tytuły filmów po tekstach, które z nich pochodzą. Można także ustalić czego wypatrujemy i szukać, na przykład konkretnego modelu albo koloru samochodu. Inspiracji ta książka dostarcza mnóstwo, a każda z nich zachęca do wymyślania kolejnych. Z Poczekajkami nudzić się nie będziecie. Co więcej, przy okazji zaproponowanych w tej książce zabaw nie tylko umilamy czas spędzony w podróży, ale również rozwijamy wyobraźnię i zacieśniamy więzy rodzinne. Żadnych kłótni, sporów (oprócz tych, w którą grę zagramy), zamiast nich świetna zabawa i aż zbyt szybko mijająca podróż. Co Wy na to?




Poczekajki. Co robić, gdy nie ma co robić?
Mireia Trius
ilustracje Esther Burgueno
  tłumaczenie Karolina Jaszecka
Wydawnictwo Debit, 2018


"Pan. Mroczna przepowiednia króla elfów" (Wydawnictwo Adamada)

Wakacje to dla wielu osób czas nadrabiania czytelniczych zaległości. Nie będę oryginalna, jeśli powiem, że sama również tak go traktuję. Co prawda czytam dużo (żeby nie powiedzieć bardzo dużo), ale ogrom nowości czasem mnie przytłacza i nie pozwala sięgać po książki, które chcę przeczytać, bo przeczytanie innych wydaje się być sprawą pilniejszą. Na szczęście są wakacje i wtedy można oddać się lekturze!


Tak właśnie było z książką Pan. Mroczna przepowiednia króla elfów. Bohaterów książek Sandry Regnier poznałam jesienią zeszłego roku. Mimo tego, że to historia adresowana do młodzieży, przeczytałam ją z wypiekamy na twarzy. Spodobała mi się opowieść o współczesnym Kopciuszki. Felicity Morgan nigdy nie rzucała się w oczy. Zakompleksiona nastolatka z problemami w najśmielszych marzeniach nie podejrzewała, że kiedyś zwróci na nią uwagę jakiś przystojny chłopak. Tak się jednak stało, nowy uczeń Lee robił wszystko, żeby się do niej zbliżyć. W końcu okazało się, że nie robił tego bezinteresownie. Felicity miała mu pomóc. Bo Lee był elfem, a Felicity wybranką, której pomocy chłopak i świat, z którego przybył potrzebowali.

Pierwsza część przygód Felicity zakończyła się, kiedy dziewczyna została oskarżona o morderstwo. Drugi tom rozpoczyna się właśnie w tym miejscu. Lee jest przekonany o niewinności dziewczyny i chce zrobić wszystko, żeby przekonać o niej króla Oberona. Dlatego opuszcza Felicity, przestaje chodzić do szkoły i wyrusza w podróż do przeszłości. Dziewczyna zupełnie traci z nim kontakt. Na dodatek wokół niej mnożą się kłopoty. Co prawda dostaje nową pracę i nie musi już dorabiać (a właściwie pomagać) w pubie matki, ale zmartwień jej nie brakuje. W szkole pojawia się nowy nauczyciel historii, który okazuje się być kuzynem Lee, do tego dołączają kolejne problemy rodzinne, a jakby tego było mało Felicity musi jeszcze postawić wyraźną granicę w swojej relacji ze znanym aktorem Richardem. Przede wszystkim martwi się jednak o Lee, w wizjach, które dostrzega w różnych miejscach widzi poranionego chłopaka przykutego do skały. Nie pozostaje jej nic innego, jak tylko wyruszyć w podróż śladami Lee. Felicity odbywa pierwszą samotną podróż w czasie. Trafia na dwór Ludwika XVI, poznaje Marię Antoninę. Swoim zachowaniem zmienia nawet historię... Choć tego oczywiście robić nie powinna. Lee jednak nie udaje jej się odnaleźć. Chłopak co prawda też tam był, ale znacznie wcześniej i już dawno zdążył wyjechać. Jak dalej potoczą się jej losy nie zdradzę. Żeby zachęcić Was do lektury, dodam tylko, że jest to książka, która trzyma w napięciu do ostatniej strony i właśnie na tych ostatnich stronach (podobnie, jak w pierwszym tomie) znowu wydarzy się coś, co zmieni spojrzenie czytelnika na opisane w całej książce wydarzenia.

Nie wiem jakie książki będzie chciała czytać Tosia w wieku nastoletnim. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby sięgnęła właśnie po tę serię. Sandra Regnier stworzyła naprawdę interesującą, wielowątkową opowieść. W tej książce jest wszystko, ciekawe nawiązania historyczne, fantastyczna rzeczywistość, różnorodni bohaterowie. Bo Pan. Mroczna przepowiednia króla elfów to nie jest banalna opowieść o biednej dziewczynie, w której zakochał się przystojny chłopak. To pełna przygód książka dla miłośników ciekawych i dynamicznie rozwijających się historii. To świetna propozycja dla nastolatek, ale również dla ich starszych koleżanek, a może nawet mam. Na wakacje, w podróż, do czytania na plaży i w pociągu lektura idealna. Warto pamiętać o niej pakując walizkę.



Pan. Mroczna przepowiednia króla elfów
 Sandra Regnier
tłumaczenie Anna Bień
Wydawnictwo ADAMADA, 2018
wiek 14+

"Miasteczko Perfect" (Wydawnictwo Zielona Sowa)

Jeśli uwielbiacie perfekcję, dobrze się zastanówcie zanim sięgniecie po tę książkę. Historia wymyślona przez Helenę Duggan pokazuje bowiem, że żyjąc perfekcyjnie można nie być szczęśliwym, szczególnie jeśli perfekcja nie jest naszym wyborem, ale ktoś nam ją narzucił.


Tak właśnie było w przypadku Violet. Dziewczynka razem z rodzicami przeprowadziła się do miasteczka o wiele mówiącej nazwie Perfect. W nowym miejscu Violet zupełnie nie umie się odnaleźć. Perfect bardzo ją niepokoi.Właściwie już pierwsze chwile spędzone w tym mieście wydają jej się dziwne. Zaufania dziewczynki nie budzą dziwni bracia, który zaproponowali pracę jej ojcu, nie podoba jej się zachwyt, który Perfect budzi w jej matce. Jedyną rzeczą, która w tym mieście jej się spodobała jest herbata, którą został poczęstowana przez braci Archerów. Nie wiedziała nawet, że to właśnie ta herbata wprowadza w tym mieście tyle zamieszania. Tę tajemnicę odkrywa dopiero później. Pomaga jej w tym trzeci z braci Archerów William oraz Boy, chłopiec, który obserwował dom, w którym zamieszkali dziewczynka i jej rodzice. William i Boy, podobnie jak Violet, na perfekcyjność miasteczka Perfect się nie godzili. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jego perfekcyjność była pozorna. Co więcej, mieszkający tam ludzie tracili wzrok, każdy z nich musiał nosić okulary. Dzięki nim widział wszystko takim jakie być powinno (a nie takim jakie naprawdę było)... Czy Violet i jej nowi przyjaciele odkryją tajemnicę miasteczka Perfect? Czy uda im się zdemaskować tych, którzy wyrządzają jego mieszkańcom? Czy odnajdą tych, którzy do Perfect nie pasowali i zostali z tego miasta usunięci? Nie mogę oczywiście odpowiedzieć na te pytania, bo wtedy nie mielibyście żadnej przyjemności z czytania tej historii...



Książka Heleny Duggan bardzo mnie zaskoczyła. Oczywiście pozytywnie. Rozpoczynając lekturę nie spodziewałam się, że oto trzymam w rękach powieść sensacyjną dla młodszej młodzieży. Niebezpieczeństwo czai się wszędzie, Violet musi bardzo uważać. Szybko okazuje się bowiem, że nawet jej mama uległa czarowi miasteczka Perfect i próbuje zrobić z córki idealną mieszkankę tego miejsca. Z pomocą przychodzą jej tabletki, które córka ma łykać, żeby stać się  perfekcyjną. W tym mieście, mimo jego perfekcyjności, nikt nie może czuć się ani w pełni szczęśliwy, ani bezpieczny. Jego mieszkańcy są nieustannie inwigilowani, ktoś decyduje za nich, co mają widzieć, co słyszeć. Emocji w czasie lektury na pewno nie zabraknie. Nie zabraknie jednak również uczuć bardziej pozytywnych, bo jest to także interesująca opowieść o przyjaźni i wartościach rodzinnych. O współdziałaniu, które przydatne jest, kiedy chcemy zrobić coś naprawdę dobrego. O wielkiej, choć bardzo niebezpiecznej przygodzie. O odwadze, której czasem człowiekowi brakuje. Bo Miasteczko Perfect to po prostu świetnie napisana książka dla młodych czytelników. Książka, którą chce się czytać. Książka, która pokazuje, że czytanie to naprawdę świetna zabawa!




Miasteczko Perfect
Helena Duggan
tłumaczenie Anna Piasecka
Zielona Sowa, 2018

wiek 9+

Z dzieckiem w Łodzi po raz drugi

To był mój trzeci wyjazd do Łodzi. Drugi w towarzystwie Tosi. Rok temu udało nam się zwiedzić Se-Ma-For i pospacerować po słynnej Piotrkowskiej (KLIK). Na więcej nie pozwolił czas, plany zweryfikowała pogoda. Czułam niedosyt, chciałam Łódź poznać lepiej i zobaczyć inne, zapewne równie ciekawe miejsca. Długo myślałam, że w tym roku nie uda się odwiedzić tego miasta ponownie, ale życie lubi zaskakiwać!


Celem wyjazdu do Łodzi było Centrum Nauki i Techniki EC1. Mieści się ono w budynku dawnej elektrociepłowni, która jeszcze do 2001 roku służyła miastu i jego mieszkańcom. Od jej zamknięcia minęło niemal 18 lat, a elektrociepłownia zamiast niszczeć, tętni życiem i zachwyca. Moją uwagę EC1 zwróciło już rok temu, kiedy szliśmy w stronę dworca Łódź Fabryczna, zabrakło jednak czasu, żeby podejść bliżej i zobaczyć coś więcej. Teraz czasu było wystarczająco dużo. A naprawdę jest tam co oglądać.
EC1 zachwyca wyglądem, jest pięknie odrestaurowany, a teren między poszczególnymi budynkami zachęca do spacerowania miedzy nimi i podziwiania pięknej architektury. Wewnątrz jest jeszcze ciekawiej. Bo oto po przekroczeniu drzwi trafiamy do prawdziwej elektrociepłowni. Możemy zobaczyć maszyny, które jeszcze niedawno były wykorzystywane do pracy. 



Centrum Nauki i Techniki zajmuje pięć pięter, na każdym z nich czekają na zwiedzających ciekawostki z różnych dziedzin wiedzy. Tam dowiemy się nie tylko jak działają elektrociepłownie, poznamy lepiej również wielkich polskich uczonych, sprawdzimy jak działa magnes, zaznajomimy się z nanotechnologią i przypomnimy sobie pierwiastki. Nudzić nie będzie się nikt, bo stanowisk jest w EC1 sporo, każde z nich jest inne i każde wzbudzi zainteresowanie zwiedzających.





Muszę się przyznać, mnie takie techniczne nowinki nie kręcą. Rzadko zastanawiam się dlaczego coś działa, mi wystarczy, że działa i już. Ale odwiedzam centra nauki i techniki z Tosią, bo wiem, że jej wizyty w nich sprawiają ogromną frajdę. Tu było tak samo. Może i nie rozumie jeszcze wielu stanowisk i czasem bardziej cieszy ją możliwość wciskania guzików, niż zdobywanie wiedzy. Jest jeszcze dzieckiem i poznaje świat na własny sposób. Coś jednak jej w głowie zostaje. W EC1 najbardziej spodobała jej się część chemiczna. Spodobały jej się również warsztaty, w których mogła uczestniczyć. Przygotowała  na nich musującą kulę do kąpieli, która obecnie wysycha w domu, a Tosia niecierpliwie czeka na dzień, kiedy w końcu będzie mogła wrzucić ją do wanny. Ogromne brawa należą się wspaniałym animatorkom, które z anielską cierpliwością i uśmiechem na ustach tłumaczyły kolejne etapy pracy, potem pomogły zapakować kule do woreczków i jeszcze nagrodziły dzieci dyplomami. Brawo! 




W ogóle młodzi pracownicy EC1, którzy przechadzają się po wszystkich salach, to ogromny atut tego miejsca. Sami podchodzą do zwiedzających, tłumaczą działanie poszczególnych stanowisk, dzielą się swoją wiedzą. Tosia słuchała chętnie i myślę, że właśnie dzięki temu tak wiele z tej wizyty zapamiętała.

Będąc w EC1 odwiedziłyśmy również kino sferyczne i planetarium. Dla Tosi była to pierwsza wizyta w tego typu miejscach, czyli takich, gdzie filmy wyświetla się na suficie. Jak jej się podobało? Była zachwycona! Co prawda były momenty, w których filmu (wyświetlanego w planetarium) trochę się wystraszyła, ale kiedy emocje opadły, stwierdziła, że chętnie poszłaby tam znowu. Film opowiadał o marzeniu, które od zawsze towarzyszyło ludziom, czyli oczywiście o chęci latania. Zawarto w nim naprawdę wiele interesujących informacji, a całość ubrano w tak piękną formę, że myślę, że każdy oglądający go był zachwycony. Przed projekcją wysłuchaliśmy również mini wykładu na temat nieba. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak jeszcze uważniej się w nie wpatrywać, bo wiemy, co dokładnie możemy na nim zobaczyć:)

Podsumowując, polecam wizytę w EC1 wszystkim rodzinom z dziećmi, ale i dorosłym, którzy dzieci nie mają albo mają już pociechy w wieku nastoletnim. Chodząc po budynku spotykaliśmy ludzi w bardzo różnym wieku, od dzieci młodszych od Tosi aż po osoby w starszym wieku. Każdy z nich przyglądał się ekspozycji z zainteresowaniem, więc jest to najlepszy dowód na jego uniwersalność. Naprawdę warto je odwiedzić. Ceny, jeśli porównać z innymi tego typu miejscami, są atrakcyjne, są różne opcje biletów rodzinnych i zniżki dla dużych rodzin (wszystkiego dowiecie się ze strony www). Na każdym piętrze znajdują się miejsca, w których można odpocząć, są również stoliki, przy których usiąść mogą najmłodsi. W budynku nie brakuje również toalet, te także znajdziecie na każdym piętrze, są pokoje dla rodziców z małymi dziećmi. Jest winda, którą można przemieszczać się między poszczególnymi piętrami. Nic, tylko jechać!


A kiedy już przyjedziecie do Łodzi, zajrzyjcie koniecznie na Piotrkowską. Przysiądźcie koło Tuwima i Reymonta, porozmawiajcie z Misiem Uszatkiem (i odnajdźcie rozsiane po całym mieście pomniki bajkowych postaci). My znowu miałyśmy za mało czasu na odwiedzenie wszystkich ciekawych miejsc. W związku z tym planujemy kolejny wyjazd do Łodzi, tym razem dłuższy i spokojniejszy. Musimy w końcu przyjrzeć się dokładniej (a nie przez okna samochodu) pałacowi Izraela Poznańskiego, musimy dotrzeć do pomnika małego pingwina Pik-Poka, chcemy pójść na cmentarz żydowski. Do tego EC1 na 2019 planuje otwarcie strefy dla dzieci, więc i tam zajrzymy. Wrócimy do Łodzi, bo poznać trzeba ją lepiej! Jesteśmy pewni, że warto!





Kolejne książki z serii "Żubr Pompik. Wyprawy" (Media Rodzina)

Bardzo lubię podróżować po Polsce. Chętnie odwiedzam nowe miejsca i po raz kolejny zaglądam do tych, które już widziałam. Miłością do podróżowania udało mi się zarazić Tosię, która widziała już sporo i cały czas poznaje coś nowego. Dokąd najbardziej lubimy jeździć? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że wszędzie, bo taką samą przyjemność sprawia nam i zwiedzanie miast, i spacery po lesie.


Właśnie dlatego tak bardzo spodobała nam się nowa seria o Żubrze Pompiku. Samego bohatera znamy od dawna, przeczytałyśmy wszystkie tomy jego przygód. Przeczytałyśmy również pierwsze trzy części nowej serii autorstwa Tomasza Samojlika, w której żubrza rodzina podróżuje po polskich parkach narodowych. Do tej pory odwiedzili Narwiański, Biebrzańki i Wigierski Park Narodowy (przeczytacie o nich TUTAJ). Teraz przyszedł czas na kolejne. Na początek Kampinos. Tu ciekawe świata żubry poznają łosia! Ale nie tylko jego, bo na drzewie dostrzegają również muchołówkę małą i dzięcioła czarnego. Udaje im się poznać rodzinę borsuków. Nowi przyjaciele czekają na Pompika i jego rodzinę także w Borach Tucholskich. Pierwszy na ich drodze stanie jeleń. To od niego żubry dowiadują się o istnieniu strasznego drapieżnika, zwanego rzęsorkiem! Miła do ucha nazwa, prawda? Sam drapieżnik również okazuje się sympatycznym i niegroźnym (zwłaszcza dla żubrów) zwierzęciem. Nieco inaczej zaczęła się znajomość z mewą, którą Pompik i Polinka spotkali w Słowińskim Parku Narodowym. Ptak porwał małża, który leżał przez żuberkami. Nie było to ani ładne, ani miłe zachowanie, dlatego Pompik i jego siostra zupełnie tego nie rozumieli. Jak skończyła się każda z tych historii dowiecie się z tych niedługich, wspaniale napisanych i świetnie zilustrowanych książeczek.







Seria "Żubr Pompik. Wyprawy" to doskonała propozycja dla miłośników zwierząt i podróży. W każdej książce, oprócz ciekawej historii, znaleźć można również mnóstwo ciekawostek dotyczących opisywanych gatunków. Stąd dzieci (a pewnie i rodzice) dowiedzą się po co żółwiom pancerzyki, sprawdzą gdzie gniazda robią muchołówki i poznają sekret sztywnych włosków na ogonie rzęsorka. Informacje przekazane są w zrozumiały i interesujący dla dzieci sposób, więc z ich zapamiętaniem nikt nie powinien mieć problemów. Poza tym, wszystkie opisywane przez Tomasza Samojlika miejsca znajdują się w Polsce, więc książki mogą posłużyć nam za przewodniki i stać się pretekstem do odwiedzania nowych, interesujących miejsc. Co powiecie na podróże po śladach Pompika? My jesteśmy na tak!






seria "Żubr Pompik. Wyprawy"
Rodzina borsuków
Najstraszniejszy drapieżnik
Zachłanna mewa

Tomasz Samojlik
Media Rodzina, 2018