Najgorsze prezenty dla dzieci...

Każdy rodzic je zna. Każdy rodzic-bloger napisał o nich kilka razy. Z racji zbliżającego się sezonu świątecznego i ja dorzucę swoje trzy grosze.

Za duże
Wiem, wiem, każdy chce zrobić wielkie wejście na roczek, a jak wielkie wejście, to potrzebny wielki prezent. Czasem jednak warto zapytać rodziców obdarowanego, czy koń na biegunach na pewno znajdzie stajnię w dziecięcym pokoju, a salon pomieści kredową tablicę, która rozmiarami przypomina tę szkolną. Nam trafiło się kilka takich za dużych zabawek, z którymi nie wiedzieliśmy co zrobić, gdy Tosia przestawała zwracać na nie uwagę powędrowały więc do innych dzieci.
Dotyczy to również wszelkich gier i puzzli, które sprytni producenci wpakowali do olbrzymich kartonowych pudełek - dziecięce pokoje nie są z gumy, tego naprawdę w pewnym momencie nie ma gdzie trzymać!
Za głośne
Sama taką kiedyś sprezentowałam, nie byłam wtedy wytrawnym kupowaczem zabawek i zbyt pobieżnie przeczytałam opis na opakowaniu, spędziłam więc pół godziny w autobusie ze śpiewającym ślimakiem. Rodzice poradzili sobie z nim wyjmując baterie, bo oprócz tego, że grał był również sorterem klocków i w tej roli doskonale się sprawdził! Tosia też dostała kilka takich cudów, pechowo (a może złośliwie) zawsze trafiały pod nasze nogi, kiedy późnym wieczorem szliśmy do jej pokoju. Nasz problem był jeszcze taki, że Tosia większości grających zabawek się zwyczajnie bała...

Za trudne
Tak, tak, bywają zabawki, z których dzieci nie potrafią jeszcze korzystać. Tosia na każde święta/urodziny/imieniny/Dzień Dziecka, przy okazji i bez okazji dostaje jakieś gry. Uwielbia je... rozrzucać we wszystkich pomieszczeniach. Nie rozumie jeszcze zasad gry w bierki, chińczyk ją nudzi, a plansza do gry w warcaby, to idealne miejsce do wyścigów kolorowych pionków z zupełnie innego zestawu. Podobnie ma się sytuacja z puzzlami 5+, owszem, mamy mądre dziecko, ale 160 małych elementów to jednak trochę za dużo. Układamy je za nią, bo chce zobaczyć obrazek w całości, ale nie towarzyszy temu taka euforia, jak tym, które ułoży sama.

Za łatwe
Z tymi bywa różnie. Staram się sugerować opisem na opakowaniu, ale jeśli wiem, że Tosia bawi się figurkami z Klubu Przyjaciół Myszki Miki, to wiek zasugerowany przez producenta traktuję jako wskazówkę. Dla niej ma to być element większej całości. Kiedy jednak ktoś daje jej zabawkę dla niemowlaka, która nawet nie wzbudza jej zainteresowania, zastanawiam się co nim kierowało. Zwłaszcza, że czterolatkę można obdarować najzwyklejszą kolorowanką z kiosku.

Powtórzone
Bywa... Druga taka sama lalka albo kolejny kocyk do kolekcji. Tosia niestety jest już w takim wieku, że potrafi powiedzieć: "Przecież ja to mam, po co mi drugie?!" Musimy nad tym jeszcze trochę popracować;)

Pluszowe
Tosia ma alergię na kurz, a ludzie wokół zdają się nie zwracać na ten fakt uwagi i zasypują ją kolejnymi misiami. Uzbierała się tego całkiem spora kolekcja. Tosia nie bawi się nawet połową z nich, ma swoich ulubieńców, którzy towarzyszą jej niemal wszędzie, a pozostałe zabawki siedzą na półkach, na regale, na parapecie i zbierają kurz. 

Staram się być tolerancyjna i wyrozumiała, nigdy nikomu nie powiedziałam, że kupił zły prezent. Wiem, że ta osoba włożyła serce i poświęciła swój czas chcąc sprawić Tosi przyjemność. 
Te, które na razie są dla Tosi za trudne chowamy po prostu do szafy i wyjmujemy je stamtąd kiedy do nich dorasta. Zdublowane, których nie udaje nam się wymienić, sprzedajemy i za to kupujemy inną zabawkę/książkę/ubranie. Czasem coś nie trafia w nasz gust, ale jeśli dziecku się podoba nie będziemy jej przecież wyrywać tego z rąk, niech się bawi na zdrowie!

A jak my kupujemy prezenty dla dzieci z naszego otoczenia? Najczęściej konsultujemy wybór z rodzicami, oni doskonale wiedzą, co ucieszy ich dziecko i co może być mu potrzebne. Tak, tak zabieram element zaskoczenia, ale ja przecież nie chcę zaskakiwać rodziców, chcę przede wszystkim sprawić radość dziecku.
Sklepy kuszą nas kolorowymi zabawkami, wszystko wydaje się niezwykle atrakcyjne, edukacyjne i rozwijające. Warto podczas zakupów nie stracić głowy, zastanowić się nad potrzebami malucha, którego chcemy obdarować, a także przypomnieć sobie, co kupiliśmy temu dziecku na poprzednie święta, może nie warto kupować kolejnego pudełka puzzli, zamiast niego wybrać klocki. A jeśli rok temu kupiliśmy memo z Kubusiem Puchatkiem, to może lepiej nie sięgać po takie z Pszczółką Mają, zasady gry są przecież takie same;)

A jak sytuacja wygląda u Was? Jakie były najmniej użyteczne zabawki, które dostało Wasze dziecko?
 

Czy posiadanie dziecka jest modne?

Usłyszałam ostatnio historię babci, która zajmuje się swoim wnukiem, bo jej córka, a mama tego dziecka zupełnie sobie z tym nie radzi. Babcia chodzi z dzieckiem na spacery, zabiera do lekarza, a mama większość czasu spędza przed komputerem. Ma prawie 25 lat, ale nie umie zająć się swoją pociechą, jest całkowicie nieporadna. Babcia to dla tego dziecka bardziej mama, niż babcia. Dlaczego tak jest?

Trudno jednoznacznie powiedzieć i trudno mi uwierzyć, że ktoś decyduje się na dziecko, bo koleżanka ma takiego małego, słodkiego bobaska, więc ja też chcę. Będę miała ten super modny wózek, kupię te piękne sukienki albo body z muchą, a potem usiądę na ławce, wystawię twarz do słońca i jak ta matka-celebrytka będę błyszczeć w nowej roli. Brzmi niewiarygodnie, a może jest to możliwe?

Kiedy nie byłam jeszcze mamą wyobrażałam sobie jak wygląda opieka nad dzieckiem, ale tak naprawdę poznałam smak macierzyństwa dopiero w dniu, w którym Tosia wróciła do domu. Nie było i nie jest źle. Córka nie chorowała (ani nie choruje), nie mieliśmy (i nie mamy problemów z jedzeniem), jest mądra, szybko się uczy. Oboje chodzimy do pracy, dziecko chodziło najpierw do żłobka, od osiemnastu miesięcy chodzi do przedszkola - lubimy spędzać ze sobą czas, więc w wolnych chwilach żadne z nas nie ucieka do znajomych. Wydatki związane z posiadaniem dziecka nie zaskoczyły nas - spodziewaliśmy się tego, że pieluchy i ubrania kosztują. Nie jesteśmy zdziwieni i zaskoczeni. Wierzę jednak, że młoda dziewczyna, która nagle poczuła chęć zostania matką i plan wprowadziła w życie, może być zaskoczona. Tutaj powinni wkroczyć rodzice, czyli dziadkowie noworodka, ale nie powinni młodych rodziców we wszystkim wyręczać, lepiej żeby dyskretnie radzili i pomagali. Żeby byli życzliwi, a nie złośliwi, żeby pomagali, a nie wchodzili w rolę rodziców. Bo młodzi muszą się nauczyć sami zajmować się dzieckiem. Przecież babcia może zaproponować zajęcie się dzieckiem, żeby jego rodzice mogli wyjść razem, nawet nie do kina, ale na zakupy. Niech ta babcia nie przynosi młodym wałówki na cały tydzień, niech nie kupuje pieluch, kiedy te się skończą. Trzeba jakoś wymóc na rodzicach wzięcie odpowiedzialności za własne dziecko. Na pewno jest to trudniejsze, kiedy wszyscy mieszkają razem, ale na pewno również można. Babcie chcą dobrze dla swoich dzieci i wnuków, chcą pomóc, chcą wspierać, od nas - rodziców zależy w jaki sposób to wykorzystamy. Można urodzić i wychowywać dziecko nie rezygnując z dotychczasowych aktywności, wiele mam tak robi. Nie można jednak żyć tak, jakby tego dziecka nie było i opiekę nad nim zrzucać na innych członków rodziny.

Nie generalizuję, znam młode mamy, które radzą sobie doskonale i znam takie, które urodziły dziecko po trzydziestce i z każdą wątpliwością dzwonią do mamy, która swoje ostatnie dziecko miała jakieś dwadzieścia lat temu. Ja rzadko proszę o radę, nie jestem wszechwiedząca, ale decyzje dotyczące Tosi podejmujemy razem z mężem. Od jakiegoś czasu jestem coraz bardziej wyzwolona, coraz częściej chodzę do teatru i do kina, coraz częściej wychodzę na zakupy, ale robię wszystko, żeby nie odbijało się to na Tosi, a także nie chcę, żeby było to obciążeniem dla Dziadków (lub Dziadka), kiedy robię coś bez niej. I bardzo zabolałoby mnie, gdyby Tosia uderzyła się albo przewróciła i zamiast "Mama!" zawołała "Babcia!" albo "Dziadek"...

Moje dziecko ma brzydkie buty...

Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadzieje, ale nie myślałam, że stanie to się tak szybko. Tosia nie chce nosić do przedszkola swoich jesiennych butów, bo koleżanki powiedziały, że są brzydkie i, że są to buty dla chłopców...

Mają różowe sznurowadła i różowe elementy wykończeniowe, ale na koleżankach nie robi to wrażenia. Buty są chłopięce i już. I regularnie Tosi o tym przypominają. O tym dowiedziałam się przypadkowo, ale wiedziałam, że coś z tymi butami jest na rzeczy, bo pewnego dnia dziecko oznajmiło, że buty są za małe i nogi bolą od chodzenia w nich. Najbardziej cisną od poniedziałku do piątku, w soboty nie cisną w ogóle, w niedzielę popołudniu noga się powiększa i wtedy znowu źle się w nich chodzi. Pierwsze kilka dni zignorowałam jej narzekania, bo widziałam, że buty za małe nie są na pewno, aż w końcu zapytałam, kto powiedział jej, że ma brzydkie buty. Moje przeczucie okazało się słuszne, bo Tosia przyznała, że dwóm koleżankom jej buty się nie spodobały. 
Okrutny ten dziecięcy świat... Od miesiąca Tosia chodzi na balet, czekając aż zajęcia się zaczną/skończą słyszę rozmowy dzieci z innych grup. Najpierw trzylatka powiedziała mamie, że jakaś dziewczynka brzydko tańczy, mama zamiast powiedzieć, że może później dołączyła do grupy albo w jakiś inny sposób wytłumaczyć jej dlaczego nie powinna mówić, że ktoś brzydko tańczy, przyznała jej rację. A w ostatnią środę sześciolatki wyśmiewały imiona i nazwiska dzieci z innych grup... Rodzice stali obok i nie reagowali.

Nigdy nie powiedziałam przy Tosi, że nie podoba mi się sukienka/spodnie/buty innego dziecka, nie chciałam, żeby oceniała innych przez pryzmat stroju. Nawet, kiedy przy okazji świątecznych spotkań w przedszkolu rozmawialiśmy z mężem o tym, że część dzieci nie miała na sobie niczego elegantszego, niż normalnie. Nigdy też nie słyszałam, żeby Tosia skomentowała na ulicy, w kościele albo w przedszkolnej szatni strój innego dziecka. A gdyby to powiedziała usłyszałaby ode mnie, że każdy nosi to, co jemu się podoba i w czym czuje się dobrze. Dlatego tak mi przykro, że słyszy negatywne opinie o swoim stroju, którymi bardzo się przejmuje, bo o tym mówi.  

Cały czas myślę, co powinnam zrobić. Rozmawiam na ten temat z Tosią, bo sprawa wraca niemal codziennie. Tłumaczę jej, że ma wygodne, ładne i dziewczęce buty (chłopcy przecież nie noszą różowych). W tę sprawę włączeni zostali nawet Dziadkowie, bo Tosia wczoraj im się na koleżanki pożaliła. Wczoraj sama wybrała buty zimowe dla siebie, nie wybrała różowych, bo powiedziała, że jej się nie podobają - zobaczymy co będzie, kiedy zacznie je nosić do przedszkola ;)

I na koniec te chłopięce buty ;) I pomyśleć, że martwiły mnie sznurowadła i pytałam pań, czy będzie to dla nich duży kłopot wiązać je, kiedy będą wychodzić na spacer... A, jak się okazało, problem wcale nie tkwi w sznurowadłach;)

Moje dziecko za mną tęskni...

Miniony tydzień spędziłam z przeziębioną Tosią w domu. Nie było dnia, żebym przed jej pójściem spać miała choć chwilę spokoju. To wszystko prowadzi mnie do smutnej refleksji - moje dziecko za mną tęskni.

Tosia lubi chodzić do przedszkola, nie płacze kiedy ją tam zostawiamy, koleżanki i kolegów zaczepia już w szatni, w sali wita się z panią i biegnie w kierunku zabawek. Jednak codziennie rano zadaje pytanie, które budzi we mnie smutek: "Kto mnie odbierze z przedszkola". Odpowiedzi są dwie, bo odbiera ją albo tata, albo babcia. Ja robię to bardzo rzadko, raz na kilka miesięcy. Taka praca, gdybym chciała ją odbierać, musiałaby siedzieć w przedszkolu dwie godziny dłużej, dlatego tego nie praktykujemy. Wracam więc do domu dwie godziny po jej powrocie i mamy dwie i pół godziny dla siebie. W tym czasie jemy obiad, a potem staram się maksymalnie wykorzystać te minuty, które nam zostały. Nie będę jednak ukrywać, że czasem wyskoczy coś, co muszę zrobić w danym momencie i tego czasu zostaje coraz mniej. Najbardziej skupiona na niej jestem w czasie kąpania, siedzę wtedy obok niej i gadamy o całym dniu, o planach na jutro, o tym co będziemy robić w weekend, czasem wspominamy wakacje albo planujemy następne. Ostatnim elementem naszego dnia jest czytanie i usypianie. Jeszcze latem Tosia chciała, żeby siedzieć obok niej, kiedy zasypia, teraz zasypia w trakcie czytania albo chwilę po nim, znika więc okazja do bycia razem. A to dopiero 20... Do tej godziny nie mam jednak ani chwili spokoju, Tosia jest cały czas przy mnie, widać że tęskniła, bo kiedy wracam stoi przy drzwiach i przebiera niecierpliwie nogami.

Tak mijają nam kolejne dni, od których różni się jedynie weekend, bo wtedy mamy dla siebie mnóstwo czasu i staramy się jak najlepiej go wykorzystać. Jest spacer, plac zabaw albo malowanie farbami, jeśli akurat nie dopisuje pogoda. Latem były wycieczki, teraz kino albo teatr, planów nie brakuje. Mamy potem co wspominać w ciągu tygodnia. Szkoda jednak, że weekend jest tak krótki,

Chciałabym móc poświęcić jej więcej czasu, odbierać z przedszkola, a po powrocie do domu mieć więcej czasu na zabawę i rozmowy. Tosia coraz częściej sygnalizuje, że tego potrzebuje, a ja walczę z wyrzutami sumienia i tęsknotą, bo tęsknię za nią każdego dnia od ponad trzech lat. Codziennie bardziej... Na szczęście do soboty coraz bliżej, idziemy na targi, będziemy oglądać lokomotywy w miniaturze.


Rodzicu, wyluzuj...

Pamiętam, jak trochę zazdrościłam mamom rówieśników Tosi, że ich dzieci chodzą, kiedy ona jeszcze raczkowała. Pamiętam, jak zazdrościłam tym rodzicom, którzy opowiadali o swoich mówiących już pociechach, kiedy Tosia mówiła pojedyncze słowa. Zazdrościłam też tym, których dzieci układały puzzle albo potrafiły spędzać całe godziny z kredką w dłoni... Czy było czego zazdrościć?

Dziś mam chyba najbardziej wygadane dziecko w gminie, które na własnych nogach i bez narzekania pokonuje coraz większe odległości. Godzinami rysuje i układa coraz bardziej skomplikowane puzzle. Ile prawdy było w tym, co mówili inni rodzice nie wiem, choć w kilku przypadkach okazywało się, że dziecko, które układało już 60 elementów ledwo radzi sobie z 24, a te rzekomo mówiące "r" wcale go nie wymawiają i ich długie, skomplikowane zdania wcale takie nie są...
Bardzo często słyszę takie opowieści na placu zabaw, mamy prześcigają się opowieściach o kolejnych umiejętnościach swoich pociech. Chyba powinnam chwalić sobie półroczny urlop macierzyński, który przysługiwał mi po urodzeniu Tosi. Przypadł na okres jesienno-zimowy, pozostały mi więc samotne spacery po okolicy. Kiedy na naszym osiedlu powstał plac zabaw, a Tosia zaczęła się na nim bawić, chodziła już do żłobka, więc czas na korzystanie z jego dobrodziejstw mieliśmy w weekendy, wtedy przychodziliśmy tam razem z tatą. Umiem o moim dziecku opowiadać godzinami, ale nie wiem, czy wtedy miało tak wybitne osiągnięcia, żeby opowiadać tylko o niej. Ząb wyszedł jej dość szybko, ale wtedy słyszałam tylko: "O, tak szybko, no to jej błyskawicznie wypadną, bo słabsze będą". Nie chwaliłam się jej odsmoczkowaniem, bo ci, którzy nie widzieli jej wieczorem, kiedy zasypiała nie wiedzieli nawet, że używa smoczka. Z odpieluchowania też nie robiłam wielkiego halo, po prostu zaczęła chodzić bez pieluchy i tyle. Nie zależało mi na tym, żeby chwalić się tym, że chodzi wiosną lub jesienią bez czapki, naprawdę nie czułam się gorszą matką zakładając jej tę czapkę wczoraj, kiedy przed siódmą rano szłyśmy na autobus. I zapisałam ją tylko na balet, choć słyszałam od innych mam, które również przyprowadziły swoje dzieci na zajęcia, że ich dzieci chodzą także na zumbę i na basen. Niech chodzą, my w tym czasie czytamy książki. Jesteśmy lepsi, czy gorsi? Aha, i nie krzyczałabym na nią, gdyby nie chciała chodzić na ten balet, tak jak zrobiła to inna mama, której córka nawet nie chciała wejść do sali, to ma być zabawa - nic więcej, nie wiążemy przyszłości z baletem.

Lubimy się licytować, my-ludzie i my-rodzice. Lubimy się chwalić osiągnięciami naszych pociech i wcale mnie to nie dziwi, bo one po prostu nas cieszą i są powodem do dumy. Weźmy jednak czasem po uwagę, że dla innych mogą stać się powodem frustracji (zwłaszcza jeśli te nasze opowieści są trochę podkolorowane). Maluchy na oczekiwania rodziców będą raczej odporne, gorzej z przedszkolakami zachęcanymi do kolejnych aktywności, zapisywanych na angielski, na lepienie z gliny itp. Rodzicu, wyluzuj! Masz najfajniejsze dziecko w mieście!


Książkowa jesień ze słonikiem Bombikiem

Wieczory są coraz dłuższe, mamy coraz więcej czasu na czytanie. Wypatruję, więc nowych książek, które umilą nam jesień, a potem zimę.

Bombik przyjechał z nami z Warszawy. Tosia historię słonia z plamą zna od dawna, bo w domu babci i dziadka było słuchowisko na podstawie tej bajki. Była zachwycona, kiedy w księgarni zobaczyła przygody Bombika w wersji książkowej. Trochę zmartwiły mnie jej gabaryty (format A4, twarda oprawa i ponad 200 stron), a to był dopiero początek długiego spaceru po stolicy, ale czego się nie robi dla dziecka?! Taszczyłam, więc Bombika na plecach. A w drodze powrotnej czytałam Tosi o kolejnych przygodach słonika. Jeśli szukacie naprawdę mądrej książki, polecam tę.
Tak tę publikację opisał Wydawca, czyli Edycja Świętego Pawła:

"Przygody słonika Bombika to zbiór pięciu opowieści o jedynym na świecie łaciatym słoniu. Każda z nich zaciekawia i bawi fabułą, ale także pomaga w rozwiązaniu trudnych dziecięcych problemów.

Bajka o łaciatym słoniu - pomaga pokonać kompleks bycia innym.
Wyprawa Bombika na Smoczą Górę - prowadzi do zaakceptowania młodszego rodzeństwa.
Pustynna przygoda Bombika - dotyczy nieposłuszeństwa wobec rodziców i uczy o mocy miłości i przebaczania.
Bombik i Pralegenda - pozwala znaleźć rozwiązanie w sytuacji przemocy wśród dzieci.
Tajna misja Bombika - ukazuje prawdę o szkodliwości kłótni i o wartości współpracy w grupie.

Łaciaty słoń Bombik przeżywa sytuacje, które w rzeczywistości spotykają nasze dzieci. Zmagając się z nimi, bajkowy bohater uczy dzieci, jak najlepiej radzić sobie z trudnościami, które niesie życie".


Na Tosi Bombik wywarł (i wywiera) nadal ogromne wrażenie, z przejęciem śledzi jego przygody. Smuci się, kiedy ze słonika śmieją się złośliwe hieny, martwi się o chorą Bomilę, polubiła ostatniego mamuta - Bambidu, żółwia zwanego Lampartem Błyskawicą i inne zwierzęta, które słonik spotkał na swojej drodze.
Chętnie czytam tę książkę Tosi wieczorami (i nie tylko), bo widzę jak dużo się z niej nauczyła i jak bardzo te historie wpływają na jej wrażliwość, na jej relacje z otoczeniem i rówieśnikami. Pięknie napisane przez Bogusława Zemana oraz zilustrowane przez Marcina Piwowarskiego przygody małego słonia powinny stać się lekturą obowiązkową w przedszkolach i w domach. Czytamy bardzo dużo, kupujemy i dostajemy mnóstwo książek, czasem te z głębokim przesłaniem trącą nieznośnym dydaktyzmem, tutaj się z tym nie spotkacie, tutaj jest pięknie, prosto, ale mądrze. Bardzo mądrze!
Całość uzupełnia Słowniczek Bombika, opisano w nim wszystkie zwierzęta, które pojawiły się w książce, a także charakterystyczne elementy afrykańskiego krajobrazu. Prawdziwa gratka dla miłośników przyrody. 
A oprócz historii, o których już napisałam, dostajemy jeszcze płytę ze wszystkimi piosenkami, które znalazły się w książce. Od dnia, w którym książka znalazła się w posiadaniu Tosi, zasypia tylko przy tych piosenkach, nucąc je cichutko... Uwielbiam ją wtedy podsłuchiwać pod drzwiami:) 
Polubiliśmy Bombika wszyscy, możemy śmiało powiedzieć, że stał się ulubionym naszym ulubionym słoniem, niemal członkiem rodziny!

 




 



Nasze kolejowe przygody!

W komentarzach pod postem o naszym wyjeździe do Warszawy wiele osób napisało, że jeszcze nigdy nie jechało ze swoją pociechą pociągiem. My bez pociągu nie wyobrażamy sobie życia, spróbuję więc zachęcić Was do wyboru tego właśnie środka transportu!

Tosia pociągi uwielbia, kocha, podziwia... Cóż, pasję odziedziczyła po Dziadku albo inaczej, to Dziadek zaraził ją swoją pasją. Siadają, więc sobie w pokoju, wyjmują z jej plecaka lokomotywy i inscenizują kolejne przejazdy i sytuacje, które mogą zdarzyć się na torach. Nie ukrywam, że lubię ich wtedy podglądać albo podsłuchiwać. Jeśli na placu zabaw uda jej się znaleźć jakąś lokomotywę, wiem, że będę wyciągać ją stamtąd godzinami, w wesołym miasteczku żadna karuzela nie zachwyci jej tak bardzo, jak elektryczna kolejka...

Jeśli zaś chodzi o pierwszą kolejową wycieczkę Tosi, odbyła się ona, oczywiście w towarzystwie Dziadka dwa lata temu. Dziecko było podekscytowane nową sytuacją, podziwiała widoki i pełna emocji podała konduktorowi bilet. Potem nastąpiła kilkumiesięczna przerwa, ponieważ nadeszła zima, ale pasja się rozwijała i zataczała coraz szersze kręgi, ponieważ jedną z wycieczek odbyliśmy pociągiem ciągniętym przez najprawdziwszy parowóz! Był jeszcze elf, wąskotorowa kolejka Maltanka... Każdej wycieczce towarzyszyły, z jeden strony emocje, z drugiej uśmiech i radość. 
W tym roku, z pewną dozą niepewności, zdecydowałam się dwukrotnie na dłuższą (niespełna trzygodzinną) podróż PKP. I jak? Wspaniale! Powiem szczerze, że ta forma podróżowania z dzieckiem podoba mi się bardziej, niż samochód. Można wstać, przejść się, dziecko ma możliwość obserwowania tego, co dzieje się za oknem, a co często różni się od krajobrazów podziwianych, choćby na autostradzie. Podróż, za każdym razem mijała błyskawicznie. A dodatkową atrakcją były przechadzki po dworcu i możliwość podziwiania lokomotyw, czy wagonów.

Kilka razy udało nam się odbyć podróż pociągiem ciągniętym przez zabytkowy parowóz. W naszym regionie takie przejazdy organizuje TurKol
Udało nam się kilka razy skorzystać z ich oferty. Tosia była zachwycona, po pierwsze - parowóz, niesamowita, piękna, wielka maszyna która na każdym zrobi wrażenie, po drugie - zabytkowe wagony, których nie spotykamy już na naszych torach. Polecam każdemu taką podróż w przeszłość, nie będziecie żałować. My planujemy jeszcze wycieczkę do parowozowni, miała odbyć się już w tym roku, ale cały czas coś stawało nam na przeszkodzie, czekamy więc na wiosnę 2016.

Z podróżami związana jest jeszcze jedna, bardzo istotna kwestia. Można się nauczyć pakowania tylko najpotrzebniejszych rzeczy. Do samochodu wrzucamy wszystko, co wydaje nam się potrzebne, bez specjalnej refleksji i selekcji. Przed wyruszeniem w podróż pociągiem zastanowić się chwilę trzeba, bo przecież tradycyjny nocnik wziąć będzie trudno, ale o małym kocyku, na którym dziecko mogłoby położyć głowę, pomyśleć można. Ja, obowiązkowo, zabieram papierowe nakładki na toaletę, zapas mokrych chusteczek, kredki i kolorowanki.

Podsumowując - jeśli chcecie sprawić przyjemność swojemu dziecku - nie wahajcie się i wsiadajcie
z nim do pociągu!