Plany miałam ambitne, miałam nadzieję, że uda nam się je zrealizować, ale jednocześnie nie znałam możliwości Tosi i nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Wiedzieliśmy, że gdzie będziemy mogli wspomożemy się wyciągami, w mieście miały nam pomóc busy i autobusy. Kto choć raz był w Karpaczu, ten wie, że miasto jest bardzo rozciągnięte i niemal zawsze idzie się tam pod górę. Zwłaszcza jeśli mieszka się w Karpaczu Dolnym, a większość szlaków rozpoczyna się w górnej części miasta.
Pierwsza wędrówka - "Biały Jar" - Schronisko Nad Łomniczką (1002 m.n.p.m.)
Na początku krótka przejażdżka wyciągiem. Przede wszystkim chcieliśmy sprawdzić, czy Tosia nie będzie się bała. Nasze obawy okazały się bezpodstawne, bo dziecku wysokość niestraszna i mogłaby jeździć w kółko! Na szlaku już tak łatwo nie było, latorośl trochę narzekała, bo chyba niezbyt rozumiała, co dokładnie na tym spacerze może ją spotkać. Wiedziała, że chce moczyć ręce w strumykach (ale tych przy obecnej pogodzie brakowało). Wypatrzyłam na drzewach budki dla ptaków, Tosia chętnie szukała kolejnych, zainteresowały ją również oznaczenia szlaków na drzewach. Denerwowało ją, kiedy inni turyści nas wyprzedzali, spodobała się górska tradycja mówienia "dzień dobry" osobom spotkanym na szlaku. Po drodze zrobiliśmy jeden postój i w końcu dotarliśmy na miejsce. Cała trasa (szlakiem czerwonym) nieco się wydłużyła, ale trzeba brać na to poprawkę wędrując z dzieckiem.
Największą radość sprawiła Tosi możliwość przystawienia pieczątki na mapie i we własnym przewodniku oraz zakup odznaki, którą przypięła do swojego plecaka.
Droga powrotna minęła szybko i bezproblemowo, Tosia nie narzekała, rozglądała się za budkami dla ptaków i sprawdzała, czy na pewno idziemy właściwym szlakiem.
Zdecydowanie polecam tę trasę rodzicom, z łatwością można ją pokonać wózkiem (radzę jednak wybrać ten na pompowanych kołach), a trzylatek powinien bez problemu dotrzeć do Łomniczki na własnych nogach. W schronisku czeka nagroda - pyszne naleśniki z jagodami! Warto spróbować!
Wędrówka druga - Świątynia Wang - Polana (1067 m.n.p.m) -
- Schronisko Samotnia (1195 m.n.p.m.) - Schronisko Strzecha Akademicka (1298 m.n.p.m)
Pod Wang dojechaliśmy busem, tam czekała na nas pierwsza górka, którą Tosia dzielnie pokonała. Na przykościelnym placu zrobiliśmy krótką przerwę na chwilę refleksji przy grobie Henryka Tomaszewskiego i mojego ulubionego poety - Tadeusza Różewicza i ruszyliśmy w górę. Po pierwszej wycieczce wiedziałam, że Tosia może dojść do celu, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że będzie tam kilka podejść pod górę, więc jeśli założyłam, że dotarcie (niebieskim szlakiem) do Polany będzie sukcesem. Szła niezwykle dzielnie, po drodze zatrzymywaliśmy się przy strumykach, w których córka mogła moczyć ręce. Na Polanę dotarliśmy w czasie bardzo zbliżonym do tego, co napisano w przewodniku, czyli w ciągu godziny. Tam Tosia urządziła sobie piknik, jogurt, kanapka, woda, z zapasami nowej energii ruszyła w górę, wiedziała, że chce dotrzeć do schroniska, żeby przystawić kolejną pieczątkę i kupić odznakę. Trasę pokonała bez marudzenia, ale staraliśmy się regularnie proponować jej postoje. Schronisko bardzo jej się spodobało, zachwycił ją Mały Staw, pieczątki trafiły do przewodnika, nie było niestety odznak, więc było jej trochę przykro. Z odwagą spojrzała w górę i zdecydowała, że idziemy dalej! Do Strzechy Akademickiej dotarliśmy błyskawicznie, Tosię zachwyciła niełatwa, kamienista ścieżka, nawet nie chciała robić postoju! Jak widać im trudniej, tym ciekawiej, zwłaszcza dla dziecka. W schronisku zrobiliśmy dłuży postój, Tosia zjadła obiad, przystawiła pieczątkę, kupiła odznakę i chętnie ruszyła w dół. Wybraliśmy inną drogę, żółty szlak prowadzący dawnym torem saneczkowym. Łatwo nie było, droga kamienista i dość stroma, kilka potknięć, jeden upadek, ale i duma na małej buzi, bo udało jej się zobaczyć dwa schroniska. Duma rozpierała również nas - rodziców, byliśmy pod wrażeniem jej wytrzymałości, ani razu nie chciała, żeby wziąć ją na ręce albo na barana, nie płakała, nie narzekała. Dzielna turystka!
Niebieski szlak od Świątyni Wang do Samotni mogę polecić wszystkim rodzicom, nie próbowaliśmy pokonać go wózkiem (dwa lata temu na tę trasę wybraliśmy nosidło), ale z dużymi, pompowanymi kołami powinno się udać. Szlak jest wygodny, ale z kilkoma podejściami, na trasie największą atrakcją będą na pewno górskie strumyki. Do Strzechy Akademickiej prowadzi kamienisty, stromy szlak, tutaj wózka zdecydowanie nie polecam (można dotrzeć tam omijając Samotnię wygodną, ubitą drogą samochodową). Z chętnie chodzącym trzylatkiem powinno udać się pokonać tę trasę pieszo. Należy jednak pamiętać o wygodnym obuwiu, na szlaku mijaliśmy dzieci w sandałach, trampkach i (o, zgrozo) crocsach! Większość z nich marudziła, niektóre popłakiwały. To naprawdę nie są buty w góry - należy o tym pamiętać! O butach, które wybraliśmy dla Tosi i, które sprawdziły się doskonale, napiszę osobny tekst.
Wędrówka trzecia - Schronisko Szrenica (1362 m.n.p.m.) i Wodospad Szklarki
Słowo "wędrówka" jest w tym przypadku pewnym nadużyciem. Do Szklarskiej Poręby wybraliśmy się odpocząć. Na Szrenicę wjechaliśmy wyciągiem, a droga do Szklarki z parkingu nie jest ani długa, ani trudna.
Tak, jak napisałam wcześniej, Tosia pokochała wyciągi, więc podróż na Szrenicę była dla niej wielką frajdą. Nie dopisała jednak pogoda, okolica spowita była mgłą, więc nie mogliśmy napawać się widokami. W schronisku przystawiła kolejną pieczątkę i kupiła kolejną odznakę.
Szklarka ją zachwyciła, wodospad, nawet niewielki robi wrażenie na małym człowieku.
To nie była wymagająca wyprawa, ale od górnej stacji wyciągu do schroniska trzeba jeszcze kawałek podejść, droga jest dość stroma i kamienista, więc warto wybrać wygodne, górskie buty. Do Szklarki bez problemu można dojechać wózkiem, ale nawet dwulatek pokona tę trasę na własnych nogach, nie warto więc wyciągać czterech kółek z samochodu.
Wędrówka czwarta - "Biały Jar" - Kopa (1340 m.n.p.m.) - Schronisko Dom Śląski (1400 m.n.p.m.) - Śnieżka (1602 m.n.p.m.)
Nie wierzyłam, że zdobędziemy Śnieżkę, ale kiedy tylko dotarliśmy do Karpacza, a Tosia zobaczyła górującą nad nim Królową Karkonoszy, stwierdziła, że wejdzie na szczyt i to postanowienie udało jej się zrealizować!
Na Kopę wjechaliśmy wyciągiem. Krzesełka są jednoosobowe (dzieci do 7 lat jeżdżą bezpłatnie) na kolanach dorosłych, Tosia jechała ze mną. Nie bała się, nie wierciła, rozglądała się z zainteresowaniem i wypatrywała miejsc, które wcześniej odwiedziła. Widoki były piękne, niebo bezchmurne, więc mogła udało jej się dostrzec Polanę i Wielki Staw, którego wcześniej nie widziała, ale znała z naszych opowieści. Z Kopy ruszyliśmy w kierunku Domu Śląskiego, trasa wiodła wśród kosodrzewiny, droga była wygoda i bez żadnych wzniesień. Pokonaliśmy ją bez najmniejszego problemu. W Domu Śląskim przyszedł czas na odpoczynek, pieczątki i zakup nowej odznaki (w sklepiku przy wyciągu udało nam się kupić odznakę z Samotnią, więc plecak Tosi doskonale odwzorowywał odwiedzone przez nią schroniska). Stamtąd ruszyliśmy na Śnieżkę, nie informowaliśmy nawet Tosi o możliwości wejścia po kamieniach. Byliśmy przekonani, że właśnie tę drogę chciałaby pokonać. Wybraliśmy Drogę Jubileuszową, która łagodnie okrąża zbocza Śnieżki. Wspinaczkę utrudniał fakt, że Tosia nie widziała schroniska, czyli celu swojej wędrówki. Kiedy już je dostrzegła, znacząco przyspieszyła i szybko stanęła na szczycie. Tutaj następuje rozczarowanie, większe dla nas, niż dla Tosi. Bo po pierwsze, na Śnieżce tłum, jak nad Morskim Okiem, a po drugie, schronisko nie jest już schroniskiem, ale "Restauracją-kawiarnią. Śnieżka". Można kupić gofry, lody, szaszłyki, golonkę, piwo, kawę mrożoną, ale o pieczątkę na mapie trzeba poprosić (!) A jedyną dostępną pamiątką są dyplomy i medale, o znaczkach można zapomnieć (dobrze, że w Domu Śląskim można kupić odznakę także ze Śnieżki). Tym, którzy chcą uciec od komercji polskiego budynku, polecam czeskie schronisko, taniej i dużo przyjemniej.
Mijaliśmy rodziny z dziećmi w wózkach, więc w ten sposób można tę drogę
pokonać, choć osobiście wydaje mi się, że wygodniejsze byłoby nosidło. Wyciąg oferuje przewóz bagażu, więc i wózek dałoby radę przewieźć, choć chcąc zdobyć Śnieżkę wózkiem wybrałabym raczej drogę przez Strzechę Akademicką i Spaloną Strażnicę. Dziecko będzie miało czas na drzemkę, a rodzice większą satysfakcję z wędrówki.
Warto oczywiście wybrać na tę wyprawę dobre buty, bo choć na Śnieżce, "turystów" w klapkach nie brakuje, nie jest to bezpieczne, a już na pewno nie jest to dobry wzór dla dziecka. Trzeba również pamiętać o cieplejszym ubraniu, bo po pierwsze na wyciągu może być zimno, a po drugie na Śnieżce zazwyczaj wieje i jest dużo chłodniej, niż w mieście.
Wędrówka piąta - Kaplica św. Anny (668 m.n.p.m.)
Z kapliczką wiąże się rodzinna historia. Długo nie mogliśmy do niej trafić, widzieliśmy ją na mapie, ale jakoś nigdy nie było nam tam po drodze. Kiedy w końcu zdecydowaliśmy się na wycieczkę, szlak (i sama kaplica) były na tyle zapomniane i opuszczone, że po prostu ominęliśmy ją... A miałam względem niej poważne plany, bo siedmiokrotne obiegnięcie kapliczki z wodą w ustach z pobliskiego źródełka ma zapewnić powodzenie w miłości. Dotarliśmy tam kilka lat później, mąż jest dobry, więc coś w podaniu być musi, bo siedem okrążeń wokół kapliczki zrobiłam.
Z Tosią nie chciałam tam iść, w planach miałam Chojnik. Wiedziałam bowiem, że na Chojniku czeka ją więcej atrakcji, schronisko, ruiny zamku itp. Sama nie byłam przy kapliczce od jakiś 10 lat, więc pamiętałam ją jak przez mgłę. Mąż stwierdził jednak, że skoro prowadzi do niej leśna ścieżka, będzie to dobra okazja do chwili wytchnienia od upału.
Dojechaliśmy busem do Karpacza Górnego. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że od początku towarzyszyły nam w wędrówce dwie inne rodziny. Sprzed 10 lat pamiętałam tę drogę, jako zapomnianą, rzadko uczęszczaną i niezbyt dobrze oznakowaną. Szliśmy żółtym szlakiem, znaki na drzewach i kamieniach pojawiały się regularnie, co jeszcze bardziej dziwiło. Miałam w pamięci tę pierwszą, nieudaną wyprawę.
Im bardziej zbliżaliśmy się do kaplicy, tym ludzi było więcej. Z niedowierzaniem spojrzałam na drogowskaz kierujący turystów do Gospody "Dobre Źródło". Jaka gospoda? Tutaj? Przy tej zapomnianej kapliczce?! Niespodzianka! Teren wokół kapliczki i sama kapliczka pięknieją, źródło jest zadbane i zabezpieczone, a obok miejsce, w którym można się zatrzymać, odpocząć, zjeść coś, czy skorzystać z toalety (co, jak wiadomo, kiedy podróżuje się z dzieckiem jest sprawą ważną).
Tosię zachwyciło źródełko, nieograniczony dostęp do prawdziwie zimnej wody, w tak gorący dzień to było coś!
Mnie zachwyciła Gospoda. Pięknie urządzone, miejsce z duszą. Pełne starych przedmiotów i zdjęć tego miejsca z dawnych lat. Ze wstydem przyznaję się, że nie wiedziałam o tym, że przed wojną przy kapliczce znajdowała się podobny budynek. W gospodzie zatrzymaliśmy się na dłuższy czas, Tosia miała ochotę na lody, ja spróbowałam ciasta marchewkowego i pysznego kompotu wiśniowo-aroniowego. Było niestety zbyt gorąco, żeby skusić się na zupy albo chleb ze smalcem, ale warto pamiętać, że i takie smakołyki tam mają. Jest oczywiście kawa i herbata, ale kompot wyglądał tak zachęcająco, że trudno było raczyć się czymś innym. Gości w gospodzie nie brakowało, w zasadzie drzwi się nie zamykały, na miejsce tych, którzy wyszli, zaraz przychodzili kolejni. Piękne miejsce - polecam wszystkim, którzy mają ochotę w pięknych okolicznościach przyrody i miłej atmosferze wypić kawę i zjeść kawałek ciasta albo obiad.
Do miasta wróciliśmy innym, czerwonym szlakiem, wśród drzew i śpiewu ptaków udało nam się zejść do centrum Karpacza.
Cała wycieczka zajęła nam około 4 godzin, to idealna miejsce na propozycja na spacer. Wózkiem, niestety nie uda tam się dotrzeć, ścieżka jest bardzo kamienista i momentami stroma. Idąc od Karpacza Górnego więcej się schodzi, niż wchodzi, więc maluchy trzeba asekurować i wyposażyć w dobre buty. Nie pamiętałam dokładnie tego szlaku, wydawał mi się przyjazny, więc Tosia poszła w trampkach, ale zdecydowanie lepiej szłoby jej się w butach górskich. Czerwonym szlakiem, którym schodziliśmy rozpoczyna się w mieście, tą drogą również można dotrzeć do kapliczki, ale więcej idzie się pod górę, dlatego wybraliśmy ją na drogę powrotną.
Tyle udało nam się zobaczyć, zwiedzić i zdobyć! Tosia okazała się wspaniałym piechurem. Jesteśmy z niej oboje dumni i nie możemy wyjść z podziwu dla jej wytrzymałości. Widać było, że polubiła góry. My, dzięki niej, odkrywaliśmy je na nowo. Górska wędrówka z dzieckiem to "wyższa szkoła jazdy", trzeba dziecko czymś zainteresować, dla trzy- i czterolatka wędrówka wśród drzew może nie być aż tak atrakcyjna jak wydaje się nam - dorosłym. Jak wspomniałam wcześniej, Tosię interesowały budki dla ptaków i oznaczenia szlaków, wypatrywała również strumyków i ciekawych, dużych kamieni, na których można usiąść. Wydłużało to wędrówkę, ale staraliśmy się pilnować, żeby nie zatrzymywała się co 5 metrów. Tempo staraliśmy się dostosować do niej, ale jednocześnie, w kryzysowych dla Tosi momentach, chwytaliśmy ją za ręce i trochę przyspieszaliśmy.
Tak wygląda jej plecak z odznakami ze wszystkich schronisk, które odwiedziła na swoich małych nogach!