Mapy z puzzli!

Tosia uwielbia puzzle, a ja lubię zabawki, które oprócz bawienia czegoś ją uczą. Z pomocą przyszedł mi Trefl i nowa seria puzzli z mapami!

Trafiłam na nie na Instagramie i od razu zapragnęłam kupić je dla Tosi. Wybrałam te z mapą Polski, bo są przeznaczone dla czterolatków, więc wierzyłam, że sobie z nimi bez problemu poradzi, a poza tym chciałam w ten sposób przeprowadzić swoistą edukację regionalną. Nie zawiodłam się, można powiedzieć, że byłam i jestem cały czas pod ogromnym wrażeniem tych puzzli. Każde województwo to osobny element w jego prawdziwym kształcie, na nich znajdziemy nie tylko stolicę danego regionu, ale i obrazki z charakterystycznymi dla niego budowlami oraz strojem ludowym, a także zwierzęta, które zamieszkują tamte tereny! Wszystko w pięknych, żywych kolorach. Sama mapa Polski to jednak nie wszystko, bo po ułożeniu województw w odpowiednich miejscach zostaje nam jeszcze całkiem sporo elementów, z których budujemy ramkę, a tam - sąsiadujące z nami kraje (oprócz nazw można tam znaleźć flagi poszczególnych krajów).
Ułożenie puzzli stanowiło pretekst do rozpoczęcia podróży palcem po mapie, Tosia bez problemu odnalazła odwiedzone w tym roku wrocławskie zoo, schronisko na Śnieżce, Pałac Kultury i Nauki oraz poznane rok temu Trójmiasto. Znalazła Zakopane, o którym opowiadała jej babcia i Kraków, który jest na liście miejsc wymarzonych. Planuje z nią również kolejne wakacje i wycieczki.

 
 

Zachwycona mapą Polski poradziłam osobie szukającej inspiracji na prezent urodzinowy dla Tosi, żeby kupiła jej mapę świata. Jest ona co prawda przeznaczona dla starszych dzieci, ale wiedziałam, że jeśli Tosia nie poradzi sobie sama, ruszymy z odsieczą! Pierwsze układanie rzeczywiście nie było łatwe, ale kiedy tylko ogarnęła wzrokiem wszystkie elementy układała sama. Przy okazji poznawała kontynenty, morza, oceany i nowe kraje. Tutaj także nie brakuje budowli, zwierząt, strojów charakterystycznych dla danych regionów.
Dzieci na pewno dużo się nauczą podczas układania, te, które już same czytają bez problemu odczytają nazwy zapisane na mapie, młodszym pomogą rodzice. Bo możecie być pewni, że kiedy te puzzle trafią w Wasze, dorosłe ręce również będziecie mieli ochotę je ułożyć.

 
 
 
  

 Jedynym mankamentem, o którym muszę wspomnieć są niektóre puzzle tworzące ramkę, są bardzo wąskie i nam dwa po prostu pękły (jeden uratowałam taśmą klejącą, drugi nieco wyszczerbiony służy nam nadal). Mimo tego nie żałuję ani złotówki, które na nie wydałam i bardzo się cieszę, że takie układanki są obecne na puzzlowym rynku. I bez wahania polecam je Wam:)

Z królewną o królewnie

To była jej pierwsza wizyta w księgarni, wcześniej ja przynosiłam książki, ja wybierałam, ja kształtowałam jej gust literacki. O dziwo, ani przez chwilę nie zastanawiała się, co w takiej księgarni się robi, pomaszerowała w kierunku półki, a jej wzrok spoczął na książce Królewna Lenka i awantura o skarb. Dzierżąc w dłoni książkę wpakowała się do samochodu i zażądała czytania. I tak czytamy o perypetiach Lenki od jakiś dwóch lat:)

Seria książek Anety Krelli-Moch opowiada o życiu małej królewny. Królewna, jak na królewnę przystało mieszka w zamku, jej rodzice to król i królowa, ma też młodszego brata, a do pomocy służbę. Ze swojej roli wywiązuje się idealnie, potrafi stroić fochy, traktować niektórych z góry, zdarza jej się kłócić z bratem... Podsumowując - Lenka najlepszej opinii wśród poddanych i ich pociech nie ma. Pewnego dnia udaje jej się podsłuchać rozmowę innych dzieci na swój temat, nie są to pochlebne słowa, postanawia więc się zmienić. Zaprzyjaźnia się z córką kucharki i synem strażnika, odtąd śledzimy przygody całej wesołej grupy. A przygód nie brakuje. Razem biegają po kałużach, zastanawiają się co zrobić z ruszającym się zębem, a sama Lenka pewnego dnia walczy ze swoim bratem, który wyrzucił wszystkie jej rysunki...
Książeczki opowiadają o sile przyjaźni, o stosunkach między rodzeństwem i relacjach z dorosłymi, nawet szacunku do zwierząt (także tych najmniejszych) można się z nich nauczyć!

Tosia lubi wszystkie części, które już mamy, ja najbardziej polubiłam najnowszą Królewna Lenka łapie skrzaty. Może dlatego, że znikające w tajemniczych okolicznościach przedmioty trochę przypominają mi moje zmagania z młodych lat, kiedy sama nie byłam mistrzem porządku:) Tosia z zaciekawieniem słuchała o tytułowych skrzatach-złodziejaszkach i od tego czasu jakby chętniej sprząta zabawki, więc jeśli ktoś chce nauczyć swoje pociechy dbania o porządek, polecam Lenkę!

Polecam ją zresztą wszystkim innym rodzicom, przede wszystkim dziewczynek, bo to jednak bardzo dziewczyńska seria. Każda książka to osobna historia, opowiedziana w prosty, ale niebanalny sposób, trudno się przy nich nudzić. Całość uzupełniają piękne, kolorowe i przykuwające wzrok ilustracje, które spodobają się na pewno młodszym i starszym czytelnikom. Ja lubię serię o Lence również za niewielki format książeczek, dzięki temu bez problemu mieszczą się w torebce i może je wszędzie ze sobą zabrać. Przydadzą się w przychodni, na wycieczce albo w czasie oczekiwania na obiad w restauracji (tak, tak, zabieram książki do wszystkich tych miejsc).

A jeśli kogoś zainteresowały perypetie Lenki, warto zajrzeć na stronę wydawnictwa Skrzat i wybrać jakiś tom dla siebie i swojej pociechy! Na jesienne wieczory będzie idealna!!!

O soli, cukrze i spacerach

Dyskusja o szkolnych sklepikach, o cukrze i soli w przedszkolnych obiadach trwa, codziennie wpada w moje ręce jakiś artykuł dotyczący tej, bulwersującej rodziców, uczniów i właścicieli sklepików, sprawy. To ja też dorzucę swoje trzy grosze!

Moje dziecko jadło i je. Ma swoje preferencje, ma rzeczy, których absolutnie nie spróbuje, ma takie, które może nie jeść tygodniami, a potem wygłodniała rzuci się na nie i je codziennie przez jakiś czas. Nie bronię jej, to jej kubki smakowe, jej kulinarne zachcianki. Prawie codziennie zjada jakąś małą słodycz.  Jednak o tym, co znajdzie się w lodówce decydujemy my - rodzice. Oczywiście na zakupach dajemy jej jakieś rzeczy do wyboru i kupujemy jej to na co sama się zdecyduje, ale ponieważ nie umie jeszcze czytać i nie ma specjalnej wiedzy dotyczącej chemii ładowanej do jedzenia, to my przeprowadzamy selekcję. Nie chodzi nam nawet o izolowanie jej od rzeczy niezdrowych (bo z nimi i tak, prędzej czy później się spotka), ale o to, żeby nie piła słodzonego soku, jeśli ten jednodniowy smakuje jej tak samo, a jest zdrowszy i ma dużo lepszy skład. Mam nadzieję (a może łudzę się?!), że dzięki temu sama będzie dokonywała trafnych wyborów, kiedy bez naszej asysty przekroczy próg sklepu. Dlatego bez niepokoju przyjmuję to, co napisano w rozporządzeniu ministra zdrowia (które w całości przeczytałam), Tosia z przedszkola głodna nie wraca, nie narzeka również na to, że tamtejsze jedzenie przestało jej smakować. A kiedy pójdzie do szkoły to?

Ostatnio zapytaliśmy ją, co kupiłaby sobie do jedzenia w szkolnym sklepiku, kiedy już przekroczy próg wymarzonej szkoły, pomyślała chwilę i oznajmiła: "Kanapkę". Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, więc pytałam dalej, bo może z kremem czekoladowym miałaby ochotę tę kanapkę zjeść. I tu kolejne zaskoczenie, ponieważ po kilku sekundach namysłu oznajmiła, że tę kanapkę zjadłaby najchętniej z serem i papryką. Miód na moje matczyne serce! I czoła chylę przed przedszkolem, które raz w tygodniu na podwieczorek, kładzie przed nimi ciemny chleb, ser, sałatę, paprykę, pomidory i ogórki i zachęca małych smakoszy do własnoręcznego przygotowania kanapek. Odnoszę wrażenie, że to ulubiony podwieczorek mojego dziecka i żadne herbatniki, banany i jogurty nie mogą go pokonać. Takie kanapki pozwalaliśmy jej robić na wakacjach i znikały z talerza błyskawicznie, a Tosia cieszyła się z możliwości wyboru i kolorowych śniadań. 
Nie mamy specjalnego problemu z jedzeniem przez nią warzyw w każdej formie, ale wierzę, że są rodzice, którzy muszą walczyć o każdą zjedzoną paprykę albo marchewkę. Z czego to wynika? Nie wiem, może z nawyków, które maluchy wynoszą z domu. My, dorośli, jemy szybko, często nie zwracając uwagi na to, co ląduje na naszych talerzach i w naszych żołądkach. Czytając artykuły poświęcone rozporządzeniu ministra zdrowia trafiałam na wypowiedzi dyrektorów i nauczycieli, którzy wspominali o tym, że ich uczniowie przychodzą do szkoły bez śniadania, bo w domu nikt ich tych śniadań jeść nie nauczył. Oczywiście, można powiedzieć, że nie ma im kto tych kanapek przygotować, bo rodzice spieszą się do pracy, bo nie ma ich w domu, kiedy dzieci wychodzą. Moich rodziców też nigdy nie było, ale na stole stał talerz, a na nim kilka kanapek przygotowanych przez mamę albo tatę, które miałam zjeść przed wyjściem do szkoły. Swojemu dziecku też mogę takie przygotować, skoro teraz przed wyjściem z domu i tak zjada podaną przez któregoś z nas kanapkę. Nie chcemy, żeby wychodziła z domu z pustym żołądkiem i godzinę czekała na przedszkolne śniadanie. Przeraziła mnie, więc wypowiedź licealistki, która powiedziała, że przed wyjściem do szkoły nie je nic, a od kiedy w sklepiku nie ma drożdżówek, to w szkole również nie je i po lekcjach zjada pizzę...

Z tym zdrowym jedzeniem jest jak z czytaniem książek. Wszyscy dziwią się, że Tosia zna wiele słów, mówi długimi i pełnymi zdaniami. Owszem, ale niemal od urodzenia czytaliśmy jej książki, więc miała szansę te słowa i zasady budowania zdań poznać. I tak samo jest z ostatnią kwestią, którą chciałam poruszyć, czyli ze spacerami albo mówiąc szerzej z chodzeniem. Dzieci dziś nie chodzą, na zebraniu w przedszkolu nauczycielka narzekała, że nie mogą chodzić na dłuższe spacery, niż wokół przedszkola, bo dzieci nie chcą chodzić i narzekają na zmęczenie. Rodzice nie byli nawet zdziwieni, więc muszą zdawać sobie z tego sprawę. Nie wiem, czy my chodzimy dużo, ale Tosia na pewno jest wytrwałym piechurem i chodzić lubi, udowodniła to w tym roku wielokrotnie. Okazuje się jednak, że jest wyjątkiem. Od początku września jeździmy do przedszkola autobusem, ale większość dzieci (żeby nie powiedzieć wszystkie) przyjeżdżają samochodem. Trudno tutaj winić rodziców, którzy spieszą się do pracy, ale podejrzewam, że weekendy wyglądają podobnie i na zakupy, na basen, czy do kościoła. A szkoda, bo taki zwykły spacer, to czasem niezwykła przygoda.

TosiMama o sobie!

Zostałam zaproszona do zabawy przez Gabistworkowo. Trochę zajęło mi odpowiedzenie na te jedenaście pytań, ale dałam radę i oto przed Wami moja mała spowiedź...



Zasady zabawy są takie:
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”. Poczytacie, więc najpierw trochę o mnie, a potem drżyjcie... Bo znalazłam kilku blogerów, którym zadałam jedenaście własnych pytań!

1. Kto jest Twoją inspiracją na co dzień?
Może zabrzmi to butnie, ale chyba nikt;)

2. Dlaczego blogujesz?
Brakowało mi pisania, Tosia rośnie, wymaga coraz mniej mojej uwagi, wieczorami nie jestem już aż tak zmęczona. Mam, więc blog, piszę recenzje książek dla dzieci, a od października studia podyplomowe. Bloguję, więc z nadmiaru energii.
3. Jaki jest Twój ulubiony cytat?
Nie jestem wielką kinomanką, a jednak dwa cytaty, które tu wymienię pochodzą właśnie w filmów, Warszawa "Chcesz zrobić coś wielkiego, to umyj słonia" i Pogoda na jutro "Miłość to luksus". Często je przywołuję i często wracam do tych filmów.
4. Co byś zrobiła, gdybyś wygrała milion?
Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat z mężem. Pieniądze zdecydowanie się mnie nie trzymają, więc oddałabym jemu, zabierając dla siebie jakieś dwa tysiące, które przepuściłabym pewnie w jeden dzień. Z pozostałej części spłacilibyśmy nasz kredyt i kredyty hipoteczne najbliższych nam osób. Potem pewnie jakaś wycieczka, a reszta na lokatę.
5. Kim chciałaś zostać w dzieciństwie?
Dziennikarką. Prowadziłam nawet w radiu audycje dla dzieci i pisałam do gazet młodzieżowych. Los jednak zdecydował inaczej...
6. Jaką umiejętność chciałabyś w sobie rozwinąć?
Hmmm... Trudno powiedzieć. Pewnie najbardziej chciałabym rozwinąć się fotograficznie.
7. Co Cię rozwesela?
Moje dziecko. Rozwesela i rozczula jednocześnie!
8. Co w sobie lubisz? Podaj 3 cechy.
Zaradność, orientację w terenie i lekkie pióro. Trudno wymienić trzy, lubię w sobie znacznie więcej rzeczy!

9. Jaki jest Twój ulubiony superbohater / superbohaterka? Uzasadnij, dlaczego.
Nie wiem, ja chyba nie wierzę w superbohaterów! Ale znam jedną superbohaterkę, mamę, która urodziła sześcioro dzieci i nigdy z jej ust nie słyszałam słowa skargi na to, że jest zmęczona, że brakuje jej pieniędzy, czasu... ZRoawsze uśmiechnięta i zawsze chętna do pomocy! To moja ulubiona superbohaterka! Pani B.
10. Bez jakiego kosmetyku nie jesteś w stanie funkcjonować?
Bez pomadki ochronnej, mój ulubiony kosmetyk, w każdej torebce jedna sztuka;)
11. Kawa czy herbata?
Wybór jest prosty - herbata!

Ja chcę zadać Wam następujące pytania:

1. Kobieta, która mnie inspiruje...
2. Niespełnione marzenie z dzieciństwa...
3. Spódnica, czy spodnie. Kto rządzi w Waszej rodzinie?
4. Książka, której nie zapomnę...
5. Z którą bajkową postacią możesz się porównać?

6. Miejsce, do którego chcę pojechać...
7. Twój sposób na smutki...
8. Wakacje idealne to...
9. Film, do którego wracam najczęściej...
10. Rozważna, czy romantyczna?
11. Najważniejsza rzecz, której nauczyli mnie moi rodzice...

A do zabawy zapraszam:

julinkowo
Współczesna Matka Polka
kamatocy 
Laurowy Świat
Mama w sam raz 
Nie wyznaczam jedenastu osób, bo zabawa tak się rozrosła, że osoby, które chciałam nominować dostały już nominacje od innych, ale jeśli ktoś ma ochotę odpowiedzieć na moje pytania - zapraszam!

Czterolatka!

W sobotę Antonina obchodziła czwarte urodziny. Trudno uwierzyć, że za nami tyle wspólnych dni. Radosne chwile dominowały nad tymi smutnymi. Ten rok, który właśnie minął był naprawdę wyjątkowy.

Tosia jest mądrym i wygadanym dzieckiem, z dnia na dzień staje się coraz bardziej samodzielna. Na okoliczność czwartych urodzin podwoiła wzrost urodzeniowy, ma więc 100 cm. Można z nią długo rozmawiać na wiele mniej i bardziej poważnych tematów. Uwielbia książki, pociągi i puzzle. Cały dzień mogłaby spędzić na kolanach kogoś, kto potrafi czytać i wsłuchiwać się w kolejne historie. Coraz trudniej wyciągnąć ją z księgarni bez kupienia nowej książki. Fascynuje ją Kraina Lodu, choć nie chce być Elsą, tylko Anną. Lubi się śmiać i wygłupiać, ale zdarza jej się obrazić i strzelić focha... Nikt nie jest idealny! Naprawdę fajnie być mamą takiego kilkulatka, można z nią coraz więcej zrobić, można nosić ze sobą coraz mniej rzeczy, można odwiedzać nowe miejsca i mieć pewność, że to dla niej również jest atrakcyjne, bo potem potrafi o tym opowiedzieć. Ciekawi mnie jak będzie rozwijać się teraz...

W dniu urodzin Tosia zaprosiła gości. Przyjęcie urodzinowe udało się w 100%! Niedosyt odczuwam jedynie z tego powodu, że pochłonięta zabawą i rozmowami zupełnie zapomniałam o robieniu zdjęć. Tosia była zachwycona, w tym roku bardzo świadomie czekała na dzień swoich urodzin. Bawiła się z kuzynostwem, ciocią, wujkiem, koleżanką i kolegą, razem było ich dziewięcioro. Zabawy zdominowało Frozen, ale każdy się w tej konwencji odnalazł. Dekoracje również nawiązywały do kolorów kojarzących się z tym filmem. Tosia dekoracje doceniła, widać było zachwyt na jej twarzy, kiedy zawitała rano w dużym pokoju.

Co roku przygotowanie urodzin Tosi sprawia mi większą przyjemność. Myślę, że wiąże się to z tym, że dziecko rośnie i samo zgłasza "zapotrzebowanie" na konkretny motyw przyjęcia. Nie jestem specjalnie uzdolniona plastycznie, ale to udaje mi się zrobić. Tosia jest szczęśliwa, więc i ja jestem z siebie zadowolona.
Co będzie za rok? Czego sobie zażyczy... Czekam z niecierpliwością.

Żegnaliśmy lato... w Warszawie

Decyzja o wyjeździe była spontaniczna, ale jak najbardziej słuszna. Spędziłyśmy w Warszawie wspaniałą sobotę, chyba jedną z ostatnich tak słonecznych w tym roku...

W Tosi tkwi dusza podróżnika, uwielbia wycieczki i poznawanie nowych miejsc. Widać, że te jednodniowe wyjazdy sprawiają ją wielką radość. Nieśmiało, więc wspomniałam dziś mężowi o wiośnie w Krakowie - może się uda! 
Nieśmiało mówiłam też o Warszawie, chciałam zabrać tam Tosię w tym roku, ale nie wierzyłam, że zrealizuję ten plan. Po wyjeździe do Wrocławia byłam pewna, że w pociągu nie będzie najmniejszego problemu i mała podróżniczka spędzi te niespełna trzy godziny w spokoju. Tym razem jechał z nami Dziadek, który zaraził Tosię pasją do pociągów i, któremu udało się wyciągnąć ją w czasie podróży na wycieczkę po pociągu. Najbardziej spodobał się jej oczywiście wagon restauracyjny, z którego wróciła z butelką soku jabłkowego. Wielką frajdę sprawił jej również prezent od pana konduktora - książeczka poświęcona bezpiecznemu podróżowaniu z kolorowankami, zagadkami i kolejowymi komiksami oraz kredki (których zapomniałam zabrać z domu, a Tosia akurat chciała rysować).

Na Dworcu Centralnym z radością przyglądała się Pendolino, potem jechała metrem i spacerowała po Starówce. Wysłuchała próby koncertu, po raz kolejny udowadniając, że mimo młodego wieku muzyka klasyczna gra w jej duszy. Zachwyciły ją kukiełki ruszające się w rytm muzyki, zainteresował los małych powstańców i geneza Grobu Nieznanego Żołnierza. 
Czasu było oczywiście za mało, tyle miejsc chciałabym jej jeszcze pokazać, więc kolejny wyjazd do stolicy na pewno będzie dwudniowy. W końcu czeka na nas Centrum Nauki Kopernik!

Nie podróżowaliśmy z nią dużo, do tej pory zdarzały się wyjazdy na wakacje i do rodziny mieszkającej 140 kilometrów od naszego domu. Z jednej strony żałuję, z drugiej wiem, że teraz te wyjazdy to dla niej nie tylko zmiana miejsca, w którym przebywa, ale także swoista lekcja, okazja do poznania nowych miejsc, które zapamiętuje, o których potrafi opowiedzieć po powrocie.
Musiałam dojrzeć do podróżowania z dzieckiem, nabrać wprawy i odwagi. Teraz wiem, że większość sytuacji jestem w stanie ogarnąć, przewidzieć, staram się wyszukiwać miejsc, które ją zaskoczą, zachwycą, zainteresują. Warszawa podała mi je na tacy, nie musiałam specjalnie szukać, na Tosię za każdym rogiem czekały nowe atrakcje (była tylko niepocieszona, że nie widziała koziołków na ratuszu, cóż... każdemu zdarza się pomylić, w pierwszy wolny weekend gnamy na Stary Rynek odwiedzić koziołki).

Nadchodzi jesień, więc prawdopodobnie trochę więcej czasu spędzimy w domu, będzie czas na planowanie przyszłorocznych wyjazdów z Tosią. Wtedy będzie jeszcze mądrzejsza i jeszcze więcej z takich wycieczek zapamięta. Tylko, czy nadal tak chętnie będzie maszerować? Bo w sobotę po raz kolejny mnie zaskoczyła swoją wytrzymałością. Małe nogi, a potrafią pokonać mnóstwo kilometrów!

 
 
 
 
 

"Kicia Kocia" x 3, czyli nowości w biblioteczce Tosi!

"Mamo, kup mi jakąś książkę wracając z pracy" - takie słowa usłyszałam kilka dni temu. Miód na serce matki i radość wielka! Dziecko zamiast o czekoladę, prosi mnie o kupno książki. Nie zdziwiło mnie to, bo Tosia nowe książki uwielbia, ale powiedziała to tak rozkosznie, że nie mogłam się powstrzymać i kupiłam... Od razu trzy! Czyli nowe historie o Kici Koci.

Pisałam już o serii książeczek autorstwa Anity Głowińskiej tutaj, tutaj i tutaj. Tosia Kicię Kocię uwielbia, czeka na nowe tomy i z radością wraca do starszych tytułów. 
Tym razem autorka i wydawnictwo Media Rodzina przygotowali dla najmłodszych czytelników, opowieść o tym, jak Kicia Kocia poszła do przedszkola i o tym, jak naprawiała świat dbając o uśmiech na twarzach napotkanych osób. 
Przedszkole to temat na który w tej serii czekałam. Szczerze mówiąc nawet dziwiłam się, że jeszcze takiej książki nie było. Nie było, ale już jest! Tosia, co prawda to przedszkolak od prawie dwóch lat, ale chętnie słuchała o przedszkolnych perypetiach swojej ulubienicy. Dzieciom, które przedszkolny debiut mają przed sobą, książeczka na pewno przypadnie do gustu, oswoi strach przed nieznanym i zaznajomi z nowym miejscem. Kicia Kocia przekonuje, że przedszkole to wspaniała przygoda, a przedszkolaki to fajne dzieciaki!
Drugi tytuł Kicia Kocia mówi dzień dobry to opowieść o mocy uśmiechu, o tym, że powinniśmy się do siebie uśmiechać, nie odwracać się plecami do drugiego człowieka i być dla siebie pomocą. Najmłodsi czytelnicy poznają moc prostych gestów, życzliwych słów. Odtąd każde dziecko będzie wiedziało, jak pocieszyć smutną koleżankę albo zamyśloną sąsiadkę! 
Nie miałam jeszcze okazji sprawdzić, jak Tosia zachowuje się po lekturze, bo książkę mamy od wczoraj, trochę się boję, że będzie zaczepiać ludzi na ulicy i wykrzykiwać wesołe: Dzień dobry! Ale z drugiej strony lepiej tak, niż gdyby nie umiała się przywitać!



Trzecia nowość to zupełnie nowa seria, to nie tylko książka do czytania, w niej można rysować, bazgrać. Dziecko staje się współautorem! Nawet na stronie tytułowej może wpisać samo (lub z pomocą rodziców) swoje imię! 
A kiedy już zaczyna poznawać afrykańskie przygody Kici Koci zaczyna uzupełniać ilustracje, zebrze może dorysować paski, żyrafę pokolorować odpowiednimi kolorami. Oprócz tego na każdej stronie poznajemy mnóstwo ciekawostek o afrykańskiej rzeczywistości. Dzieci, które uwielbiają zwierzęta będą zachwycone. Kicia Kocia w Afryce to coś więcej, niż kolorowanka i więcej, niż zwykła książeczka. A z informacji zawartych na ostatniej stronie wynika, że w przygotowaniu jest już zupełnie nowa część o zwierzętach leśnych! Tosia już o nią dopytuje! A i ja czekam!


 
 
 

Relacje w dziecięcym świecie...

"Zamknij się!" - tak zwrócił się do Tosi zupełnie obcy chłopiec na placu zabaw. "Nikt mnie nie lubi w przedszkolu" - powiedziała Tosia, a dzisiaj stwierdziła, że chce jechać do babci, bo wczoraj w przedszkolu pobiło ją dwóch chłopców...

Może jestem złą matką, bo czasem nie daję wiary jej opowieściom. Zwłaszcza takim, w których mówi, że nikt jej lubi, że nikt nie chce się z nią bawić. Pytane o to opiekunki twierdzą, że Tosia bawi się z dziećmi. Przestała, co prawda bawić się z dziewczynką, z którą poznały się w żłobku, ale to podobno dlatego, że obie chcą rządzić i nie mogą dojść do porozumienia, która może być przywódcą. Pamiętam, ze swojego życia przedszkolno-szkolnego, że co jakiś czas zmieniały się ulubione koleżanki, raz wolałam bawić się, a potem zwierzać tej, za rok moje drogi krzyżowały się z inną osobą. Nie byłam jedyną taką osobą, bo moim koleżankom i znajomym również się to zdarzało. Szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby ktoś wytrwał razem przez osiem lat podstawówki albo cztery lata liceum. Dlatego nie panikuję, choć nie ukrywam, że przykro mi się robi, kiedy słyszę z ust mojego dziecka, że nikt jej nie lubi. Chcę, żeby miała koleżanki, żeby umiała się bawić z rówieśnikami i, żeby była lubiana. Z drugiej strony wiem, że dziecięce przyjaźnie wiążą się z przyjaźnią/zażyłością ich rodziców. A ja, nie mam, kiedy tych znajomości zawierać, bo nie odbieram Tosię z przedszkola (robię to raz na kilka miesięcy), a rano na pogaduszki nie ma czasu. Ostatnio częściej, żeby nie powiedzieć regularnie, rozmawiam z jedną mamą, ale jest ona mamą chłopca, więc mimo tego, że chętnie bawią się na placu zabaw, w przedszkolu każde z nich może ciągnąć do przedstawicieli swojej płci. 1 września do przedszkola wróciły dzieci, które nie chodziły w czasie wakacji, w tym jedna z dziewczynek, z którą Tosia uwielbia się bawić, więc mam nadzieję, że przestanie narzekać na brak kompanów do zabawy.

Bardziej martwią mnie jednak opowieści o biciu i przepychankach wśród dzieci, z jednej strony wiem, że chłopcy się biją, z drugiej przedszkole nie jest miejscem, w którym powinno do aktów przemocy dochodzić. A już na pewno dziecko nie powinno mi codziennie opowiadać o tym, że ktoś się bił, czy przepychał... Po przedstawieniu z okazji Dnia Mamy, kiedy bawiłyśmy się z naszymi pociechami na dworze byłam świadkiem sytuacji, która mnie zamurowała. Tosia weszła na zjeżdżalnię, zjechała i podeszła do kolegi, który spojrzał na nią i po prostu odepchnął tak, że się przewróciła. Nie zareagowałam, oniemiałam, przytuliłam płaczące dziecko. Świadczy to jednak o tym, że są wśród tych niespełna czterolatków dzieci, które nie zwracają uwagi na to, jak powinny się zachowywać, nie kontrolują swojego zachowania ani w obecności mamy, ani opiekunek, ani obcych ludzi. 
Tosia jest charakterna, a mimo to przeżywa tę sytuację, co więc dzieje się w głowach wrażliwszych dzieci?! Planuję poruszyć ten temat na zebraniu, bo nie daje mi to spokoju i bardzo martwi. 

I w końcu trzecia kwestia, czyli to jak dzieci się do siebie zwracają. Może trzymamy Tosię w jakiejś złotej klatce, bo mówimy do niej poprawną polszczyzną i pełnymi zdaniami. Nie kłócimy się i nie obrażamy przy dziecku (zresztą rzadko kłócimy się i bez dziecka). Dom ma być dla niej azylem, miejscem, w którym otaczamy się szacunkiem bez względu na to ile mamy lat. Kiedy jednak słyszę z ust chłopca młodszego od Tosi skierowane w jej stronę: "Zamknij się" nie wiem, co robić... Chłopiec był z tatą, tata stał obok niego i nie zareagował, ja siedziałam w innej części placu zabaw, ale słowa skierowane do Tosi wypowiedziane zostały na tyle głośno, że bez problemu to usłyszałam. Zwrócilibyście uwagę takiemu tacie? Gdzieś ten chłopiec musiał to usłyszeć, może w żłobku, może w przedszkolu, może w piaskownicy, a może w domu... A jeśli przyniósł takie słowa do domu, to dlaczego rodzice na to nie reagują i nie zwracają uwagi? Bo dzięki temu poradzi sobie w życiu, bo będzie potrafił się rozpychać łokciami i nawet jeśli nie będzie zbyt mądry, to przynajmniej samodzielny? A takie gapy, jak Tosia przybiegną do mamy i powiedzą: "Bo ten chłopiec tak do mnie powiedział" i nawet nie będą potrafiły powtórzyć tego, co usłyszały, ale podświadomie wyczują, że coś w tym zdaniu nie pasuje do ich rzeczywistości.