"Wielkie przygody w świecie przyrody" (Wydawnictwo AGORA)

Książek o zwierzętach nie można przeczytać za dużo. Każda, choć pozornie opowiada o tym samym, to robi to w zupełnie inny sposób. Wiele razy złapałyśmy się na tym, że nawet czytając kolejną książkę tego samego autora, która pozornie opisuje te same gatunki, znajdujemy w niej nowe, wcześniej nieznane nam informacje. 


W książce Wojciecha Mikołuszki nie szukałyśmy żadnych powtórzeń. Znamy jedną jego książkę, piękną opowieść o niezwykłym bocianie. Wojtek zachwycił nas ponad rok temu. Historia wzruszała, bawiła i przekazywała ciekawostki na temat bocianów. Do dziś, bez wahania, polecamy ją wszystkim miłośnikom powieści o zwierzętach. W książce Wielkie przygody w świecie przyrody informacji zawartych w Wojtku nie szukałyśmy, bo wiedziałyśmy, ze to zupełnie inna książka. Jej bohaterami są ludzie, dla których zainteresowanie zwierzętami zmieniło się w sposób na życie. Dzieli ich naprawdę wiele. Urodzili się w różnych zakątkach świata, na przestrzeni wielu wieków. Jedni zajmowali się zwierzętami zawodowo, inni po prostu bardzo mocno je kochali. Właśnie z tego powodu stali się bohaterami tej książki. Jako pierwszy pojawia się święty Franciszek z Asyżu. Człowiek, który uważał zwierzęta za swoich mniejszych braci i nawet mówił do nich kazania! Po nim przedstawiony zostaje Alexander von Humboldt, który na początku w trakcie pobytu w Ameryce Południowej, stworzył teorię natury jako żyjącej całości, w której współistnieją różne powiązane ze sobą elementy. Dziś jest to dla nas sprawa zupełnie oczywista, która nie podlega większej dyskusji, ale trzy wieki temu, myślenie Humboldta było naprawdę rewolucyjne. Na początku XXI wieku, wielu ludziom, rewolucyjne wydają się pomysły ekologów, którzy domagają się lepszego chronienia środowiska. Ich wszystkich reprezentuje ostatnia bohaterka książki, czyli Greta Thunberg, która jest najbardziej znaną z młodych osób walczących o środowisko naturalne. Między nimi pojawia się kilkunastu innych miłośników przyrody. Jest badający w XIX wieku zwierzęta żyjące w Jeziorze Bajkał, zesłaniec, Benedykt Dybowski. Jest malarz Henri Rousseau, którego obrazy przedstawiające sceny z życia dżungli, kojarzą chyba wszyscy, choć większość nie wie, jak nazywał się ich autor. Kolejną bohaterka książki, Zofia Kielan-Jaworowska, która badał pierwsze żyjące na naszej planecie zwierzęta. Po niej przedstawiony został David Attenborough. Wiele osób zna jego programy tworzone dla telewizji BBC i zdjęcia, na których uwiecznia żyjące na całym świecie zwierzęta. Bohaterów jest dwudziestu. To daje nam dwadzieścia bardzo różnych i niesamowicie interesujących biografii.





 Ale ta książka to nie tylko opisy. Wielkie przygody w świecie przyrody nie tylko poszerzają wiedzę swoich czytelników, ale również inspirują do przeżywania przygód, poznawania świata roślin i zwierząt na własną rękę. Autor podsuwa czytelnikom pomysł na górską wyprawę, podczas której mogliby podziwiać otoczenie. Podpowiada, w jaki sposób można założyć własną hodowlę ryb albo ślimaków. Proponuje stworzenie ludka z plasteliny, który mógłby być przez nas zabierany w różne, przyrodniczo ciekawe, miejsca i tam przeżywać własne przygody. Zachęca do sadzenia drzew i kręcenia własnych filmów. Pomysłów jest mnóstwo, każdy warto wykorzystać, bo może to otworzyć nasze oczy na rzeczy, które bardzo często mijamy, a tak rzadko dostrzegamy. Dostrzec warto również piękne ilustracje Joanny Rzezak, które uzupełniają tę książkę. Każdemu bohaterowi towarzyszą nieco inne barwy. Razem z tekstem tworzą wspaniałą całość. Piękną i mądrą książkę, która spodoba się nie tylko miłośnikom przyrody. To także wspaniała opowieść o pasji tak wielkiej, że wypełnia całe życie.





 Wielkie przygody w świecie przyrody

Wojciech Mikołuszko

ilustracje Joanna Rzezak

Wydawnictwo AGORA 2020


http://wydawnictwoagora.pl/


Gra(my) w piątki: "Alicja w krainie słów" (Wydawnictwo Egmont)

Ze swojego dzieciństwa pamiętam przede wszystkim gry, w których chodziło o to, żeby wykonując kolejne rzuty kostką, jak najszybciej dotrzeć na ostatnie pole na planszy. Czysta przyjemność. Wygrana zależała od szczęścia, a nie umiejętności. Czy te gry były złe? Oczywiście, że nie, w graniu w planszówki chodzi przecież przede wszystkim o dobrą zabawę. Są jednak gry, które oprócz rozrywki, dają graczom jeszcze możliwość rozruszania szarych komórek.


Właśnie w stronę takich gier najczęściej kierujemy wzrok, kiedy szukamy jakiejś nowej planszówki, która spodobałaby się całej naszej rodzinie. Te dające jedynie rozrywkę zawsze opierają się na tych samych zasadach, więc 2-3 pudełka są w zupełności wystarczające. Kolekcję tych, przy których musimy nieco pogłówkować, uzupełniamy cały czas. Podczas ostatnich poszukiwań wpadłyśmy na Alicję w krainie słów. Tytuł gry od razu wywołuje skojarzenia z tytułem pewnej książki. Skojarzenia tego nie trzeba przeganiać, bo gra bardzo nawiązuje do książki Lewisa Carolla. Grając w nią będziemy mieli szansę poczuć się jak bohaterowie książki. Warto jednak od razu zaznaczyć, że znajomość książki (albo filmu) o przygodach Alicji nie jest konieczna.



Przyda się za to spory zasób słów. Dlaczego? Bo w tej grze właśnie słowa przydadzą się najbardziej. Nie będziemy ich wymieniać jednak tak jak nam się podoba. Kategorie narzucają karty. Będą nam potrzebne słowa związane między innymi z malarstwem, kawiarnią, górami, zabawkami i placem zabaw. Kategorie mają dwa stopnie trudności. Prostsze, w prawym dolnym roku zostały oznaczone dodatkową ikoną. Tych właśnie kart użyjemy grając w Alicję w krainie słów z najmłodszymi graczami (gra przeznaczona jest dla osób powyżej dziesiątego roku życia). Oprócz kart tematów potrzebne nam będą również karty liter. Mają one cztery kolory (niebieski, zielony, fioletowy i czerwony). Do wariancie podstawowym używamy dwóch (niebieskich i fioletowych). Przed rozpoczęciem rozgrywki tasujemy je i układamy na osobnych stosach. Z każdego z nich wyciągamy po jednej karcie. Wskazane na nich litery pokazują nam, których liter nie będziemy mogli użyć wymieniając wyrazy związane z wylosowaną przez nas kategorią. Proste, prawda?



Tak się tylko wydaje! Utrudnienia pojawiają się na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim mamy litery, których nie możemy użyć. To bardzo mocno ogranicza liczbę słów, które mogą zostać użyte. Jednocześnie z tego powodu musimy uruchomić naszą wyobraźnię i zajrzeć w najciemniejsze zakamarki umysłu. Ogranicza nas również czas. Jego upływ wskazuje nam grający imbryk! Miły dla oka gadżet, który nie tylko wyznacza czas gry, ale także ją dodatkowo umila. 



Nie chcę tym razem zbyt dokładnie opisywać wszystkich zasad Alicji w krainie słów. Po pierwsze dlatego, że nie są one przesadnie skomplikowane, a sama rozgrywka jest dość szybka i całkiem emocjonująca. Punkty otrzymują gracze, którym uda się najdłużej utrzymać w rozgrywce, czyli w następujących po sobie kolejkach, wymieniać nowe wyrazy spełniające warunki obowiązujące w danej rundzie (zwanej przez twórców gry fazą rozmowy, oprócz nich jest jeszcze faza "nakrycie stołu" i "sprzątanie"). W wariancie zaawansowanym każda z faz jest znacznie dłuższa niż w wariancie podstawowym. Wtedy też używamy wszystkich kart postaci, wszystkich żetonów i trzech kart liter. Imbryk ustawiamy na 10 sekund (w wariancie podstawowym gra on 5 sekund dłużej). To opcja dla naprawdę wprawionych graczy. Czy bardziej satysfakcjonująca?



Tego powiedzieć nie można. Każdy będzie grał na odpowiednim dla siebie (i pozostałych graczy) poziomie. My, grając z Tosią, wybraliśmy poziom podstawowy. I choć mogłoby wydawać się to proste, łatwe i przyjemne nie raz patrzyliśmy na siebie bezradnie szukając w głowie pomysłu na choćby jeden wyraz, który spełniałby wszystkie wymagania danej rundy. Było przy tym sporo śmiechu, bo (szczególnie mi) zdarzało się powtarzać niektóre słowa kilkukrotnie. Gry na pewno nie można nazwać prostą, warto wybierając ją na prezent sugerować się dolną granicą wieku. Dla młodszych dzieci gra może być jeszcze zbyt trudna i niepotrzebnie się do nie zniechęcą. Starszym powinna przypaść do gustu i zapewnić nie jedną emocjonującą i pełną uśmiechu zabawę. Tosia gra w Alicję nie tylko z nami. Równie często wyciąga ją z pudełka, żeby pobawić się nią sama. Trenuje zawzięcie, żeby mieć w rozgrywce z nami większe szanse. Choć z tymi szansami, jak wspomniałam wcześniej, bywa różnie. Wiele razy zdarzało jej się szybciej wpaść na odpowiednie słowo. Szanse są więc równe i to jest w tej grze najlepsze!



Alicja w krainie słów

liczba graczy 3-8 osób

czas rozgrywki 25 minut

wiek 10+

EGMONT 2020


https://egmont.pl/


"Niezbędnik świąteczny" (Wydawnictwo Wilga)

Co roku, tuż przed rozpoczęciem Adwentu, dostaję od Was wiele pytań o książki, które poleciłabym dla najmłodszych czytelników. Książki, które pomogłyby Wam przygotować dzieci do Bożego Narodzenia, w których można znaleźć opisy świątecznych tradycji i zwyczajów, takie, które pomogą poczuć świąteczną atmosferę. Z odpowiadaniem na to pytanie zawsze miałam kłopot. Bo z jednej strony książek związanych z Bożym Narodzeniem nie brakuje, z drugiej żadna nie łączyła w sobie wszystkich wymienionych przeze mnie wyżej cech. W tym roku na to pytanie będę mogła odpowiadać wymieniając jeden, konkretny tytuł. 



Tą książką jest Niezbędnik świąteczny Anny Paszkiewicz. Pięknie wydana książka, która łączy w sobie cechy książkowego kalendarza adwentowego i przewodnika po bożonarodzeniowych zwyczajach i tradycjach. Na prawie 150 stronach znalazło się miejsce dla dziewięciu opowiadań, dziewięciu ciekawostek (każdej z nich autorka poświęciła kilka stron) i ośmiu porad w stylu "zrób to sam". Jest ich tyle, że można Niezbędnik świąteczny potraktować jako lekturę na czas adwentu dla dzieci w wieku przedszkolnym i codziennie czytać jeden rozdział albo wykonywać jedno z zadań. Opowiadanie to historia intensywnych przygotowań do Bożego Narodzenia. Miejscem akcji jest miasteczko Mikołaja. Na co dzień, oprócz Mikołaja, mieszkają tam elfy, ale przed świętami przybywa mnóstwo zwierząt, które mają łapki gotowe do pomocy. Wszyscy rozdzielają między siebie obowiązki i ruszają do pracy, żeby zdążyć ze wszystkim przed nadejściem Bożego Narodzenia.



Czytelnicy również muszą zdążyć z przygotowaniami. Pomocą służyć im będą opisy świątecznych tradycji. Dzieci dowiedzą się, czym jest Adwent, dlaczego na Boże Narodzenie pieczemy pierniki, skąd wzięła się tradycja przygotowywania szopek bożonarodzeniowych i organizowania świątecznych jarmarków. Ostatni rozdział książki autorka poświęciła Wigilii, nakrywaniu do stołu, potrawom, którego tego dnia jemy i zwyczajom, które obowiązują chyba w każdym polskim domu.



Zanim zaczniemy świętować musimy jeszcze zadbać o bożonarodzeniową oprawę naszych domów. Tu Niezbędnik świąteczny również się przyda. Dzieci będą mogły samodzielnie przygotować kalendarz adwentowy, który pomoże odliczać grudniowe dni. Upieką i udekorują piernikową choinkę, stworzą kartki świąteczne, które będą mogli wysłać do swoich bliskich (w tym roku może to być szczególnie mile widziane). Zrobią elfa z szyszek i anioły, które będą mogły zawiesić na choince. Pracy wystarczy im na cały grudzień!



Bardzo spodobała nam się ta książka. Mimo że jest to lektura przeznaczona przede wszystkim dla przedszkolaków, to nawet znacznie od nich starsza Tosia, jest tą książką zainteresowana. Jej zainteresowanie budzą opisy świątecznych i przedświątecznych tradycji oraz pomysły na świąteczne dekoracje. Według mnie Niezbędnik świąteczny to lektura dla całych rodzin, w której każdy, bez względu na wiek znajdzie coś dla siebie. Jedni będą czytać, inni będą doskonalić swoje zdolności manualne. Jedno jest pewne, nikt nie będzie się nudził. I myślę, że każdy, kto spędzi z tą książką tegoroczny Adwent, chętnie za rok do niej wróci.



Niezbędnik świąteczny

Anna Paszkiewicz

ilustracje Wojciech Stachyra

Wydawnictwo Wilga 2020

 


https://www.gwfoksal.pl/ksiazki-dla-dzieci-wydawnictwo-wilga.html

"Elf do zadań specjalnych" (Wydawnictwo Zielona Sowa)

Cały rok czekam na adwentowe nowości. Czasem mam wrażenie, że oczekiwanie na Boże Narodzenie cieszy mnie bardziej niż same święta. Lubię te dni, których rytm i rutynę wyznaczają nam podzielone na 24 rozdziały książki. Już w październiku zaczynam przeglądać zapowiedzi i wyszukiwać wśród nich tych książek, które przeznaczone są do czytania właśnie w grudniowe dni i wieczory. 



W tym roku Zielona Sowa wydała drugą tego typu książką. Pierwsza, Jak Winston uratował Święta?, ukazała się dwa lata temu. Jej lektura sprawiła nam ogromną przyjemność (KLIK), więc nasze oczekiwania względem nowej publikacji miałyśmy bardzo wysokie. Bardzo ucieszył mnie fakt, że książkę napisała polska autorka. Zazwyczaj książki adwentowe są tłumaczeniami książek zagranicznych. Oczywiście nie mam nic przeciwko tłumaczeniu książek, ale cieszy mnie, że i polscy pisarze zaczynają próbować swoich sił w pisaniu książek przygotowujących dzieci na Boże Narodzenie. 
 


 

Elfa do zadań specjalnych napisała Katarzyna Wierzbicka, w sieci znana jako Madka Roku, laureatka organizowanego przez Biedronkę konkursu literackiego Piórko. Autorka zbiera małych czytelników do wioski Świętego Mikołaja. Trafiamy tam w najgorętszym okresie roku. Właśnie wtedy, kiedy listy do Mikołaja przychodzą całymi workami, a elfy nie mają ani chwili wytchnienia. Sama wioska okazuje się miejscem doskonale zorganizowanym i działającym w taki sposób, że nie powstydziłaby się tego największa korporacja. Elfy pracują w różnych działach, każda grupa ma inne obowiązki. Jedni czytają listy, inni nadzorują produkcję zabawek, jeszcze inni wyruszają do świata ludzi i tam sprawdzają, czy dzieci, dla których przygotowują prezenty na pewno na nie zasłużyły. Oczywiście wszystkie zadania są tak samo ważne, ale to ostatnie jest szczególnie niebezpieczne. Odwiedzane przez elfy dzieci nie powinny ich zauważyć, bo elfy mają należeć do świata ich wyobrażeń. W ukrywaniu się pomagają elfom z działu wywiadowczego pomagają specjalne szaliki. Dzięki nim elfom udaje się ukrywać. Niestety, sprawy nie zawsze układają się po myśli elfów. Jeden z głównych bohaterów historii, elf Wiercipiętek, w zeszłym roku zgubił swój szalik. Przez kilka miesięcy skrzętnie ukrywał ten fakt, ale teraz trudno będzie mu utrzymać go w tajemnicy. Niestety, nie będzie to największe zmartwienie elfów i Świętego Mikołaja. W wiosce, niespodziewanie, pojawią się trolle i krasnoludki. Narastający konflikt między przedstawicielami różnych rodów grozi bardzo poważnymi konsekwencjami. Może się okazać, że w tym roku Boże Narodzenie będzie wyjątkowo nieudane.




Książka Katarzyny Wierzbickiej to adwentowa propozycja dla wszystkich miłośników powieści pełnych przygód, emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Każdy z dwudziestu czterech rozdziałów trzyma w napięciu do ostatniej kropki. Konflikt między elfami, trollami i krasnoludkami nabiera na sile. Wiercipiętek odwiedza dzieci bez szalika i zostaje przez nie zauważony. Święty Mikołaj martwi się postępem technologii i innowacjami, które chcą wprowadzić w wiosce niektóre elfy. Sprawy przyjmą jednak zupełnie niespodziewany obrót, okaże się, że są na świecie dzieci, które ucieszą się z absolutnie niematerialnych prezentów. Bo nie potrzebują kolejnej lalki albo zdalnie sterowanego samochodu, tylko uwagi dorosłych i czasu spędzonego z nimi, a nie obok nich. Banał? Patrząc na to, co dzieje się wokół nas niekoniecznie. Jeśli chodzi o spędzanie czasu z dziećmi, to często dobrzy jesteśmy w teorii, a z praktyką jest u nas znacznie gorzej. Elf do zadań specjalnych daje szansę na spędzenie czasu razem z dziećmi. Czytając nie można zerkać na telefon, nie można z nikim innym rozmawiać. Czytając jest się z dzieckiem. Razem poznaje się historię literackich bohaterów i zachwyca ilustracjami. O te ostatnie zdbała Ulyana Nikitina, która nadała i tak już niesamowicie magicznej historii dodatkowego czaru i uroku. Nie dajcie się prosić i 1 grudnia wyruszcie do krainy Świętego Mikołaja.




 Elf do zadań specjalnych

Katarzyna Wierzbicka

ilustracje Ulyana Nikitina

Zielona Sowa 2020

wiek 6+ 


"Co jedzą czarownice?" (Wydawnictwo Bajka)

Jak my czekałyśmy na tę książkę! Seria o Mai i ciabci zachwyca nas już od dawna humorem, nawiązywaniem do bieżących wydarzeń i niekończącymi się pomysłami autora. Wiedziałyśmy, że nowy tom przygód młodej czarownicy Majki nie zawiedzie naszych oczekiwań. I nie pomyliłyśmy się. Książka jest znakomita, choć zupełnie inna od tego, do czego Marcin Szczygielski nas przyzwyczaił.



Wiele zdradza podtytuł, który informuje nas, że mamy do czynienia z powieścią kucharską. Czym ów gatunek jest? Tego dowiadujemy się w trakcie czytania powieści. Początek przypomina to, co działo się w poprzednich częściach. Znowu przychodzi koniec świata. Co tym razem wymyślił dla swoich bohaterów Marcin Szczygielski? Były deszcz, śnieg, mgły, wiatry i upały. Co teraz? Teraz aż tak spektakularnie nie będzie, choć życie rodziny Majki stanie na głowie. Końcem świata będzie wyjazd mamy. Zaleci jej go lekarka, do której kobieta wybrała się po powrocie ze Szczecina (co tam się wydarzyło przeczytacie w książce Pomylony narzeczony). Mama ma wyjechać na kilka dni, gdzieś daleko sama. Pada na Karpacz, do którego podobno dojedzie pociągiem (tu nasze czujne oko dostrzegło pewną nieścisłość, bo do Karpacza od 20 lat nie dojeżdżają żadne pociągi, więc trochę się o mamę Majki zaczęłyśmy martwić). W pierwszych rozdziałach jesteśmy świadkami przygotowań do wyjazdu oraz pożegnania na dworcu (jeśli znacie wcześniejsze przygody Mai, to domyślacie się, że owo pożegnanie ma niezwykły potencjał komiczny). Obawy mamy okazują się całkowicie uzasadnione, bo kiedy Maja wraz z tatą wracają do domu, okazuje się, że pani Romanowska, która miała im pomagać, złamała nogę! Co w tej sytuacji zrobią bohaterowie? Najpierw za gotowanie weźmie się tata, ale skutki będą opłakane. W związku z tym swoich sił w kuchni postanowi spróbować Maja. Jako początkująca czarownica ma nadzieję, że posiadane przez nią moce pomogą jej nakarmić rodzinę. Z błędu szybko wyprowadza ją ciabcia. Maja gotować będzie musiała sama. Z wielu stron dostanie jednak pomoc. Produkty spożywcze znajdzie w domu pani Romanowskiej (która dobrze zaopatrzyła swoją spiżarnię, a teraz wyjeżdża do rodziny, która zaopiekuje się nią w czasie rekonwalescencji), a przepisy otrzyma od wielu bliskich i życzliwych jej osób. Pierwsze poda jej oczywiście ciabcia, pomoże także Monterowa (choć, jak wiemy, z poprzednich tomów, jej gusta kulinarne są dość oryginalne), przybędą znani z Klątwy dziewiątych urodzin Syrena i Wiadrus, przepisy podsunie jej nawet mama Cyryla (czyli chłopaka Majki). Ich pomoc okaże się dla dziewczynki wielkim wsparciem.
 
 


Serię o Mai pokochałyśmy od pierwszego przeczytania. Uwielbiamy główną bohaterkę i wszystkich jej przyjaciół. Każdy dotychczasowy tom kipiał humorem. Przy każdym świetnie się bawiłyśmy. Przy tym również, choć od wcześniejszych bardzo mocno się różnił. Historia jest nieco krótsza, bo oprócz opowieści o przygodach Mai pojawiają się tu przepisy! W książce znajdziecie wszystkie receptury, więc po przeczytaniu książki będziecie mogli wypróbować je na Waszych bliskich (na końcu książki znajdziecie także miejsce na zapisywanie własnych przepisów). Bliscy Mai byli zadowoleni, więc można mieć nadzieję (a może i pewność, że te potrawy zasmakują również czytelnikom. Znacznie więcej jest w tym tomie również ilustracji. Stworzyła je, tradycyjnie, Magda Wosik. Jej prace dodawały i cały czas dodają tej serii niezwykłego charakteru. Doskonale pasują do historii o młodej czarownicy. Jak widzicie Co jedzą czarownice? będą zaskakiwać fanów tej serii na każdym kroku. Nieco inna forma, łącząca powieść i książkę kucharską, zaskakuje, na pewno przypadnie im do gustu. Bohaterowie, jak zwykle, wzbudzają uśmiech na twarzach czytelników. Lektura ich przygód każdego wieczoru poprawiała nasze humory. Teraz czekamy na ich kontynuację!




  
Co jedzą czarownice?

Marcin Szczygielski

ilustracje Magda Wosik

Wydawnictwo Bajka 2020

wiek 6+