Podobno rozpoczęły się szerokie konsultacje społeczne dotyczące sztandarowego projektu partii rządzącej, czyli "500 złotych na dziecko". Nikt mnie do tych konsultacji nie zaprosił, więc swoją opinię na ten temat wyrażę tutaj! Na drugie i każde kolejne, choć nawet pani premier w dzisiejszym wywiadzie powiedziała: "500 złotych na każde dziecko". Ot, tak skrót myślowy, małe niedopowiedzenie, a potem się niektórzy dziwią, że im jednak przysługiwać nie będzie.
Tak jak nam, bo dziecko mamy jedno, a jeśli kiedykolwiek podejmiemy decyzję o drugim, to na pewno nie wpłynie na nią sławne 500 złotych. A gdyby te pieniądze miały nas motywować, to szczerze mówiąc trochę bałabym się tego, że w czasie ciąży powiększy się dziura budżetowa, trzeba będzie pomóc górnikom, dołożyć pielęgniarkom i 500 zł zniknie tak szybko jak się pojawiło.
Tak, jesteśmy rodzicami jednego dziecka, to nasza sprawa ile dzieci mamy, ile chcemy mieć, czy i dlaczego mamy je w ogóle. Nie oceniamy rodzin wielodzietnych, patrzymy z podziwem na mamy, które wychowują pięcioro dzieci oraz na takie, które prowadzą rodzinne domy dziecka. Nasze dziecko nie jest w niczym gorsze od swoich rówieśników, którzy mają rodzeństwo, oni w niczym nie są lepsi od niej. Dlaczego więc ktoś twierdzi, że my wychowujemy ją dla siebie, bo każde dziecko powyżej jednej sztuki wychowuje się dla państwa?!
Jedni decyzję o posiadaniu dzieci i konkretnej liczby potomków podejmują sami (warunki mieszkaniowe, sytuacja w pracy, wsparcie ze strony babć, oferta żłobków i przedszkoli), za innych decyduje los (kwestie medyczne, traumatyczny pierwszy poród), nic nikomu do tego. Przekonanych do posiadania większej ilości dzieci 500 złotych nie przekona, ewentualnie może przyspieszyć ich decyzję o staraniach, tych którzy chcą mieć jedno dziecko 500 zł nie skusi i nie zmieni ich postanowienia - chcieli jedno, mają jedno. Ja jestem jedynaczką, czy to oznacza, że moi rodzice są egoistami? To chyba ostatnie słowo, którymi mogłabym ich określić. Ktoś zarzuci im, że teraz tylko jedno dziecko pracuje na ich emerytury? No, przepraszam, pracowali dostatecznie długo, niech odpoczną, należy im się.
Wracając jednak do głównego wątku, czyli dlaczego powinni dostać wszyscy. Izabela Łukomska-Pyżalska - mama sześciorga dzieci, która na brak pieniędzy nie narzeka, ogłosiła ostatnio, że jej dzieciom te pieniądze także się należą, mimo tego, że pochodzą z bogatej rodziny. I absolutnie się z nią zgadzam, skoro obiecywano to każdemu (drugiemu i kolejnemu dziecku), to dlaczego one miałyby tych 500 złotych nie dostać? Jedni krzykną, że to niesprawiedliwe, bo mają dosyć i dodatkowe bonusy od państwa nie są im potrzebne, przecież samotna matka z jedynym dzieckiem, która zarabia najniższą krajową nie dostanie ani złotówki, bo przekracza dopuszczalny dochód. Rząd apeluje do bogatych, żeby po te pieniądze nie szli, bo im nie wypada. Ale tak naprawdę dlaczego nie mają iść? Skoro dają, to biorą! Mnie to nie dziwi. Nie miejmy więc pretensji do bogatych, którym się udało, którzy zarobili więcej, którzy dostali pieniądze od rodziców. To autorzy pomysłu nie przemyśleli składanej propozycji. Nie pomyśleli o rodzicach jedynaków, którzy spłacają kredyty na kawalerki i dwupokojowe mieszkania na obrzeżach dużych miast, którzy zarabiają razem tyle, że przekraczają dopuszczalne progi i nie dostaną 500 zł na pierwsze dziecko, które przysługiwać będzie najbiedniejszym. Jednak dużą część swoich miesięcznych zarobków przeznaczą na spłatę raty kredytu hipotecznego, w ten sposób spełniając dość podstawową jednak potrzebę posiadania mieszkania dla siebie i swojego dziecka. Czy ci rodzice dostaną jakieś wsparcie od państwa, czy jedynie zostaną zachęceni do aktywniejszej prokreacji żeby ten bonus otrzymać? A może ktoś wbije im nóż w plecy likwidując ulgę podatkową, która przysługuje im dzisiaj i często ratuje domowe budżety, daje szansę na jakiś extra wydatek, na wakacje, na kurs angielskiego albo na kolonie dla pociechy?
Poza tym 500 zł to przysłowiowa ryba, nikt nie pomyślał o tym, żeby dać rodzinom wędkę, żeby zachęcić matki, które po urodzeniu dzieci nie wróciły do pracy do ponownego wejścia na rynek pracy. Dzieci poszły do przedszkoli, do szkół, a mamy zostały same. Część z nich robi w domu mnóstwo rzeczy (szyją, blogują), są jednak i takie, które popadły w marazm, z którego same mogą się już nie wydostać. Im trzeba pomóc w lepszy sposób, niż przelewając na ich konto pieniądze.
I jest jeszcze kwestia rodzin patologicznych, co prawda wspomina się co jakiś czas o bonach, które te rodziny dostają, o instytucjach, które mogłyby wydatkowanie tych pieniędzy kontrolować. Dobrze jednak wiemy jak to jest i pewnie część tych naprawdę biednych dzieci, z rodzin dotkniętych uzależnieniami nie ujrzy nawet paczki pieluch albo tabliczki czekolady kupionych za te pieniądze. Cały czas słyszymy również o utracie zasiłków socjalnych, stypendiów i różnych form pomocy, z których korzystały ubogie rodziny. Pani minister powiedziała, że w ten sposób te rodziny wyjdą spod kurateli opieki społecznej, bo to wina państwa, że im do tej pory nie pomogło i do opieki musieli chodzić. Ale czy to na pewno o to chodzi? Opieka społeczna sprawowała jednak nad swoimi podopiecznymi jakąś kontrolę, a teraz? Kto się tym zajmie? Powstanie jakaś nowa organizacja?
I na koniec dodam, że gdyby 500 złotych przysługiwało na wszystkie dzieci, wielu rodzicom jedynaków (zwłaszcza tym mniej zamożnym) pewnie łatwiej byłoby zdecydować się na drugie dziecko. Przez dziewięć miesięcy ciąży mogliby przygotować dom na nowego członka rodziny, kupić wszystkie potrzebne sprzęty i ubrania (które już być może zostały oddane innym) bez konieczności oszczędzania na dziecku, które już jest.
A Wy co myślicie na ten temat?
Czy 500 złotych na dziecko skłoniłoby Was do powiększenia rodziny?
Bo nie ma co ukrywać, że wzrost demograficzny jest również jedynym z celów tego programu.