Pierwsza noc poza domem

Ten dzień, a właściwie ta noc coraz bliżej. Broniłam się, jak mogłam. Tak, jestem z tych matek, którym rozstanie z dzieckiem to koszmar. Niemniej mam już za sobą dwie delegacje, jakoś przeżyłam. Ale wysłać Tosię na noc, a sama zostać w domu? O, nie, takiej opcji nie dopuszczałam do siebie. Nie mieliśmy też takiej potrzeby, w tygodniu spędzamy we troje bardzo mało czasu, soboty i niedziele są dla naszej trójki. Wśród rodziny i znajomych mamy już niemal wyłącznie małżeństwa, więc wesela, przynajmniej na razie, odeszły w zapomnienie. Wakacje - tylko z dzieckiem, tak robili nasi rodzice, tak samo robimy my. Przede wszystkim jednak nie czuliśmy się gotowi zostawić Tosi na noc w innym domu. I nie było takiej potrzeby. Aż do teraz...
Co wpłynęło na zmianę mojej decyzji? Planowane dla Tosi przyjęcie urodzinowe, chcę zobaczyć w jej oczach totalne zaskoczenie i absolutny zachwyt. Dlatego noc z 19 na 20 września, nasza, już wtedy trzylatka spędzi u dziadków. Mam nadzieję, że dam radę, bo w to, że dla Tosi będzie to świetna przygoda. Zakładam, że nie będę miała czasu myśleć, bo tak pochłoną mnie przygotowania. Grunt to dobrze ją spakować, już sama świadomość tego, że ma wszystko, co może być jej potrzebne powinna mnie uspokoić:)

Pożegnanie lata...

Tegoroczne lato było wyjątkowo intensywne. Świadoma tego, że Tosia jest coraz starsza i coraz więcej rzeczy ją interesuje lub zajmuje jej uwagę, postanowiłam zapewnić jej jak najwięcej atrakcji. Oczywiście na tyle, na ile może to zrobić matka/ojciec pracujący zawodowo. Pogoda dopisywała, choć momentami było nawet zbyt gorąco. Pierwszy tydzień mojego urlopu, a jednocześnie drugi tydzień rekonwalescencji Tosinkowego taty był chyba najintensywniejszym z tych, które do tej pory miałam okazje przeżyć jako mama. W zasadzie w domu tylko spałyśmy, wychodziłyśmy rano, wracałyśmy wieczorem. Czas spędzony nad morzem był równie atrakcyjny dla Tosi. Nie ukrywam, że dodatkowy dzień wolnego, który postanowiłam wziąć był pierwszym, w którym nie musiałam nic robić. Tosia poszła do przedszkola, a ja nadrabiałam zaległości.
Podsumowując - tegoroczne lato było naprawdę udane.
A teraz, choć w kalendarzu nadal lato, pogoda już jesienna, chłodne poranki, słoneczne, ale już nie tak ciepłe dni... Trochę deszczu, poranne dylematy w co się ubrać i w co ubrać dziecko, żeby do 15 nie było jej ani za ciepło, ani za chłodno... Na to jak inni ubierają swoje dzieci staram się nie zwracać uwagi, bo żadna to dla mnie podpowiedź - w piątek widziałam kilkulatki w zimowych kurtkach i czapkach, dziś, przy podobnej aurze - niemowlaka w body z krótkim rękawem. 
Jakie mamy plany na jesień? W najbliższą niedzielę chcemy wybrać się do lasu, który znajduje się tuż obok naszego domu, we wrześniu, po wizycie u alergologa (a ta już 19 września) odwiedzimy pewnie zoo, a jeśli wszystko ułoży się zgodnie z planem, na połowę października zaplanowaliśmy wyjazd do Wrocławia. 
Oby jesień była złota!!!

Jak to Tosia na świat przychodziła...

Wczoraj wieczorem uzupełniałam album Tosi, który tworzę od dnia jej narodzin, miał wystarczyć do dnia, w którym skończy trzy lata i sądzę, że tak właśnie będzie (zostały już tylko dwie strony). Przeglądałam kolejne fotografie naszej kruszyny i dziwiłam się, jak to się stało, że jest już taaaka duża! A dopiero co ze zdumieniem odkryłam, że właśnie zaczynam rodzić! Tak, ja tym faktem byłam zaskoczona. Tak jakbym wcale nie była w ciąży. Bo niby dlaczego, jako pierwsza ze swoich koleżanek miałam urodzić przed terminem?! I to całe dwa tygodnie?! I, dlaczego, to właśnie ja, jako pierwsza miałam gnać do szpitala z domu, a nie być tam od jakiegoś czasu i spokojnie lub nie oczekiwać narodzin dziecka?! A jednak tak właśnie się stało i w poniedziałek 12 września 2011 roku obudziłam męża i oznajmiłam, że odeszły mi wody i chyba czas jechać. Dopakowałam więc torbę, którą mąż, mający najwidoczniej jakieś przeczucie, kazał mi spakować dzień wcześniej. O, tak! Moja torba do szpitala nie leżała w domu od 30 tc, pojawiła się w 38+1 tc, poleżała kilka godzin w korytarzu i już gnała do szpitala. Na izbie przyjęć wszystko poszło szybko i sprawnie, no, i w drogę na porodówkę. Ruch był tego dnia straszny, trafiliśmy najpierw na godzinę do sali zabiegowej, bo na żadnej porodowej nie było jeszcze/już miejsca. KTG, milion pytań, leżę i czekam, a mąż mi dzielnie towarzyszy. przenieśli nas w końcu na salę słonecznikową (a kto mnie zna, wie, że słoneczniki kocham i na tę właśnie salę chciałam trafić)! Dostałam kroplówkę, żeby wszystko przyspieszyć i tak do 13:10, kiedy to na salę wszedł inny lekarz (do tej pory zajmowała się mną  młoda lekarka), zbadał mnie, zrobił niezadowoloną minę, druga lekarka, która cały czas była z nami zaczęła się tłumaczyć, że ona nic nie widziała... lekarz wyszedł, zostaliśmy z nią i pytamy co się dzieje. usłyszeliśmy tylko, że mała jest owinięta pępowiną i będzie cesarka... Dalej niewiele pamiętam, bo wszystko działo się w zastraszającym tempie, ale mąż pamięta i widzę, że mimo trzech lat, które minęły wszystko w nim siedzi... Na szczęście akcja poród zakończyła się dobrze. 
O 13:58 na świat przyszła Tosia, ważyła 2740 g, mierzyła 50 cm. Kruszynka, najmniejsze dziecko spośród dzieci naszych znajomych i rodziny. To mąż widział ją pierwszy, ja po wybudzeniu z narkozy musiałam jeszcze trochę poczekać i zadowolić się zdjęciem. Na szczęście długo czekać nie musiałam i wreszcie mogłam zobaczyć Tosiaka. Bez najmniejszego problemu dostała się do "bufetu" - jesteśmy najlepszym przykładem tego, że po cc można z powodzeniem karmić piersią. Bo tak jak wiele osób mówi, wszystko siedzi w głowie, my mieliśmy w domu jedną butelkę, tak byłam przekonana, że mm nie będzie nam potrzebne.
Powrót do domu nie był jednak tak prędki jakbym chciała. Następnego dnia dowiedziałam się, że po cc muszę spędzić w szpitalu sześć nocy, dwa dni później okazało się, że Tosia ma żółtaczkę, a w piątek, zdiagnozowano zapalenie płuc i jej pobyt w szpitalu miał się wydłużyć o kolejny tydzień. Wróciłam do domu w niedzielę, zostawiając tam dziecko. I tak zaczęły się dwa niezwykle męczące tygodnie. Spędzałam w szpitalu tyle czasu ile mogłam, wracaliśmy do domu, w którym stało łóżeczko i zastanawialiśmy się jak to będzie, kiedy Tosiek zamieszka z nami. Pierwszy, kontrolny rentgen wykonany tydzień po diagnozie, czyli 23 września, wykazał poprawę, jednak nie w takim stopniu, żebyśmy mogli zabrać ją do domu. W tym momencie mój organizm odmówił posłuszeństwa i kolejny tydzień spędziłam w domu lecząc zapalenie gardła. Niemal tydzień nie widziałam Tosi i tak samo długo jej nie karmiłam, ściągałam mleko w domu i wylewałam do zlewu, bo nie było sensu trzymać takich ilości. Zastanawiałam się, czy po powrocie do domu, Tosia nie będzie wolała butelki. Na szczęście, dziecko wybrało matczyny pokarm, w zasadzie nawet nie zauważyła braku butelki - jedzenie, bez względu na to jak podane, okazało się sensem samo w sobie. Długo wyczekiwany powrót do domu nastąpił 30 września (pięć dni po przewidywanym terminie porodu i dzień przed datą, którą ja przewidywałam, czyli 1 października). Odebraliśmy już całkiem odchowane, niemal trzytygodniowe dziecko - dziwne uczucie, ale najważniejsze, że byliśmy już w domu, wszyscy!

inspiracje urodzinowe

Do tej pory to my decydowaliśmy o tym jak będą wyglądały urodziny Tosi. Wybieraliśmy tort, serwetki i talerzyki. Tort na roczek wyglądał tak: 
Na drugich rządziła ekipa z Klubu Myszki Miki.


Myślałam, że w tym roku przyjęcie zdominuje Peppa, ewentualnie Tomek z przyjaciółmi. Jednak nie. Tosia zażyczyła sobie urodziny z Myszką Minnie. Nasz klient, nasz pan, to jej pierwsze tak świadome urodziny, chcemy więc, żeby były wyjątkowe i wymarzone.

Przeglądam Internet w poszukiwaniu inspiracji i kilka pomysłów już mam.
Przede wszystkim tort


Cały czas zastanawiam się, czy zamawiać go w cukierni, czy robić samodzielnie. Piec umiem i lubię, z dekorowaniem jestem nieco bardziej na bakier. Poza tym do tej pory obiecywałam sobie, że Tosia na urodziny będzie miała kupny tort, dokładnie taki jak sobie wymarzy. Problem tkwi w tym, że cukiernia, w której zamawialiśmy do tej pory, przeniosła się w inne miejsce i nie mamy do niej już tak blisko. Dlatego musimy szukać nowej. 
Do tortu dołączy zapewne domowa szarlotka (w końcu cała Polska je jabłka), jeśli czas pozwoli moja specjalność, czyli sernik i babeczki (w końcu to przyjęcie dla dziecka)

Co roku na przyjęciu urodzinowym nie brakowało balonów, teraz będzie podobnie, z jedną małą różnicą. Tosia marzy o balonie napełnianym helem, męczyła nas o niego cały pobyt nad morzem, ale wiedząc, że będziemy musieli wracać z nim kilkaset kilometrów, obiecaliśmy sobie, że dostanie takowy na urodziny. Najpewniej z Minnie. Do tego tradycyjne i tutaj wybór dość spory, w grochy, z Minnie, z Minnie i Daisy, i gładkie - jest w czym wybierać.







Myślę również nad girlandą do której będzie można przyczepić zdjęcia z dotychczasowych trzydziestu sześciu miesięcy życia Tosi. Planuję zacząć ją robić już niedługo, bo nie wiem ile zajmie mi to czasu i ile czasu tak naprawdę będę mogła na to poświęcić.
Czy zdecydujemy się na papierowe talerzyki i kubki jeszcze nie wiem. Do tej pory papierowe talerzyki były zawsze, w tym roku myśleliśmy o normalnych, ale to jest jeszcze w fazie dyskusji. Będę szukać na pewno tematycznych serwetek, bo tych nigdy za wiele :)

Jest jeszcze jedna rzecz, o której Tosia marzy na swoich urodzinach, czyli urodzinowe czapeczki, tych dopomina się przy każdym wspomnieniu o wielkim dniu.

Te klasyczne przekonują mnie bardziej, więc pewnie przy nich zostanę.

Teraz decyduje Tosia i chcę, żeby zapamiętała te urodziny na minimum 365 następnych dni. Po szybkich obliczeniach, dwa tygodnie urlopu i będzie tak jakbym chciała :)


A jak na wszystko wystarczy czasu, to może pokuszę się jeszcze o sukienkę dla Jubilatki, inspirację czerpiąc stąd Królicza Chata.

Czy to wstyd kupować dziecku ubrania w Lidlu?

Na jednym z blogów wpadła mi w oko dyskusja dotycząca ubrań z Lidla. Kupować, czy nie? Obciach, czy dobra jakość? W Lidlu/Biedronce kupuje się z braku pieniędzy, czy dlatego, że i tam można trafić na perełki? Akurat w Biedronce zdarzyło mi się kupić jedynie dwie pary rajstop, ale z Lupilu, czyli odzieżą dziecięcą z Lidla mamy stały i intensywny kontakt.
Oto nasza historia:) W grudniu 2013, kiedy już wiedzieliśmy, że Tosia od marca będzie przedszkolakiem rozpoczęliśmy kompletowanie wyprawki. Najważniejszą jej częścią miały stać się legginsy, których dotąd nie było w jej garderobie niemal wcale, oprócz dwóch par, właśnie z Lidla. Kupiłam, więc cztery kolejne pary, w Reserved i 5.10.15. Kosztowały dużo więcej niż te z Lidla, miałam oczywiście dużo większy wybór wzorów i kolorów. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy po pierwszych dwóch praniach spodnie straciły fason, wisiały w kroku, jakby miała się tam zmieścić przepełniona pielucha, a w zakończenia nogawek udałoby się włożyć dwie nogi... Biega teraz w tych firmówkach w domu lub na placu zabaw, do przedszkola założyć się ich nie da. Co innego legginsy z H&M, te trzymają się idealnie (cena dwupaku 29,90 zł, więc jedna para kosztuje ok. 15 zł, ale większe rozmiary to już wydatek ok. 25-40 zł na jedną parę). Wracam jednak do Lidla i dwóch par kupionych we wrześniu, z myślą o jesiennych dniach w żłobku. 

Im nie zaszkodziło pranie, bieganie, brudzenie. Są stylizowane na bryczesy, wykonane z dobrej jakości materiału. Jestem z nich tak zadowolona, że kiedy znowu pojawiły się w Lidlu w tym roku kupiłam dwie kolejne pary, blady róż i czarne (tym razem pakowane pojedynczo). Czekają na zimę, bo na razie są trochę za duże. Mam nadzieję, że będą sprawować się równie dobrze. 
Uwielbiamy również piżamy z Lidla, krótkie - tylko stamtąd, długie ze Smyka i Reserved. Do żadnych nie mam zastrzeżeń, ale te pierwsze są dużo tańsze. 
Pamiętam, że kiedy Tosia była mała miała z Lidla kilka bodziaków, a ja nie miałam do nich zastrzeżeń, trafił się również dresik, sukienka, a razem z pierwszymi legginsami także tunika i kilka koszulek z długim i krótkim rękawem. Nawet bieliznę miała z Lidla ;) Spodnie narciarskie, które nosiła przez dwie ostatnie zimy, również miały metkę Lupilu. Mimo noszenia ubrań z dyskontu rośnie normalnie, rozwija się prawidłowo, jest pogodnym i szczęśliwym dzieckiem. Może nie jest to Next ani Zara, ale stara się nie protestować i uszanować fakt, że mamie akurat bluzka z Lidla się spodobała.
Wiele znajomych mam ubiera swoje dzieci w rzeczy Lupilu, żadna nie widzi w tym nic złego, wszystkie podkreślają doskonałą jakość ubrań za bardzo niską cenę. Niektóre narzekają tylko na fakt, że duża część przedszkola ma takie same ubrania ;)

Prezenty urodzinowe

Za miesiąc będziemy mieli w domu trzylatkę, a skoro urodziny to i prezenty. Czego stanie się szczęśliwą posiadaczką?
Klub Myszki Miki (Fisher Price) - to prezent od nas. Tosia zbiera poszczególne elementy serii od Dnia Dziecka, ma już
samochód dla Mikiego
i wszystkie figurki. Robi się z tego całkiem pokaźna kolekcja.
Trochę zastanawialiśmy się, który zestaw teraz wybrać, bo niestety w każdym powtarzają się figurki, zdecydowaliśmy się w końcu na klubowy domek, bo w nim będą mogli bawić się wszyscy bohaterowie. Tosia od wczoraj wie, że jeśli będzie grzeczna, dostanie domek na urodziny, więc dziś od rana opowiadała tylko o nim. Fajnie mieć świadomość, że spełnia się małe marzenia swojej pociechy.

Dziadkowie obdarują Tosię
Pociągi, jak wiadomo, Tosia uwielbia, a stacja kolejowa, którą można zbudować z tego zestawu idealnie wpasuje się w torowisko z IKEI, które zajmuje zaszczytne miejsce w jej pokoju. A i żółw Albert przestanie być wykorzystywany jako Gruby Zawiadowca, bo będzie odtąd miała prawdziwą figurkę.

Czym jeszcze zostanie obdarowana? Na razie nie wiemy.
Co chciałaby dostać Tosia? Gitarę i statek kosmiczny...

Wakacje z dzieckiem po raz drugi.

Wróciliśmy cali i zdrowi, zgubiwszy jeden but, jedną książeczkę i dwie pocztówki. Każdemu może się zdarzyć, choć zgub szkoda. Było tak cudownie, że oczywiście za krótko. Było też bardzo intensywnie, bo w ciągu pięciu dni zobaczyliśmy naprawdę dużo. Udało nam się zwiedzić Malbork, Gdynię, Gdańsk i Władysławowo - wszystko oczywiście z Tosią. Rośnie nam ciekawa świata turystka. Wakacje toczyły się rytmem życia Tosi i to ona wielokrotnie decydowała o tym, gdzie spędzimy czas. Największym uczuciem obdarzyła place zabaw, nawet nad morze był problem, żeby ją wyciągnąć, kiedy w okolicy udało jej się znaleźć miejsce do szaleństw na zjeżdżalniach.
Place zabaw w Gdyni i we Władysławowie. Widać chyba, które sprzęty były dla Tosi najciekawsze.
A oprócz tego - wszelkie samochody, łódki, karuzele i lokomotywy na dwuzłotówki, myślę, że gdyby miała 100 zł w takich monetach, wydałaby je tam bez najmniejszego problemu.
Uwierzcie mi na słowo - to nie są wszystkie, na których jeździła, a i tak nie są to wszystkie, które mijaliśmy. Ilość straganów z wszelkiej maści pamiątkami porażała mnie nad morzem zawsze. Dlatego jeszcze bardziej obawiałam się wyjazdu, na szczęście Tosia dość rozsądnie reagowała na nasze tłumaczenia, że wszystkiego nie potrzebuje.
Morze bardzo ją zaskoczyło, do tego stopnia, że do wejścia nie była zbyt skora. Za to plaża - szaleństwo totalne - trudno było ją z wyciągnąć z tej ogromnej piaskownicy!
Miała Tosia z tegorocznych wakacji ogromną frajdę, a my cieszyliśmy się jej radością. Okazało się również, że jest całkiem grzeczna w restauracjach, a jej i tak już ogromny apetyt nad morzem jeszcze się wzmógł.
Podsumowując - nie taki diabeł straszny, nad morzem też można spędzić wakacje! Za rok - Zakopane.


Jak przeżyć pierwsze dni w żłobku i przedszkolu

Mamy to już za sobą. Powiem więcej mamy to za sobą dwa razy. Najpierw niespełna ośmiomiesięczne dziecko posłaliśmy do żłobka, a w marcu tego roku, kiedy nasze dziecko osiągnęło zaszczytny wiek dwóch lat i sześciu miesięcy rozpoczęło edukację przedszkolną.
Jak mijały nam i Tosi te najtrudniejsze, pierwsze dni w nowym miejscu? Jej - fantastycznie. Nam - nieco dziwnie, ale po kolei.
Do żłobka Tosia poszła dokładnie 2 maja 2012 r., czyli w samym środku długiego weekendu. Oboje mieliśmy wtedy wolne, spakowaliśmy pieluchy, kaszkę, słoiczek z obiadem i powierzyliśmy niemal obcym ludziom. Żeby zająć czymś głowę, pojechaliśmy na zakupy, głównym tematem rozmów było jednak to, co aktualnie dzieje się żłobku, opiekunki nie dzwoniły, zakładaliśmy więc, że dzieje się dobrze. Wróciliśmy po trzech godzinach, dziecko było najedzone, przewinięte, wyspane i zadowolone. Nasze przypuszczenia się potwierdziły. W kolejnych dniach Tosia chodziła do żłobka już na 6 godzin. Nie miała z tym żadnego problemu, pewnie dlatego, że była za mała, żeby odstawiać histerię przy wejściu. Myślę, że te pierwsze dni były dużo trudniejsze dla nas, niż dla niej. Na szczęście wszyscy daliśmy radę, przyzwyczailiśmy się do nowego rytmu naszego życia, Tosia oswoiła się ze żłobkiem. Krótko mówiąc było to dla nas wydarzenie zupełnie bezbolesne.

Dużo większy niepokój towarzyszył rozpoczęciu edukacji przedszkolnej. Decyzja o zapisaniu Tosi do przedszkola była spontaniczna. Dowiedzieliśmy się, że jedna z placówek do której chcieliśmy ją zapisać utworzyła w styczniu 2014 r. grupę dla dzieci, które ukończyły dwa i pół roku.
Nasze dziecko miało jednak dopiero 2 lata i cztery miesiące. Pani dyrektor zarezerwowała jednak dla niej miejsce, które miało czekać na Tosię do pierwszych dni marca. I czekało. W przypadku przedszkola obawialiśmy się tego, że córka nie zaakceptuje nowego miejsca - bez powodu, pierwsze dnia pomaszerowała do sali, nawet nie odwracając się ze siebie. Tak jest do dzisiaj, zdarzyły się może dwa, trzy bardziej przytulaśne dni, ale nigdy nie było tak, żeby zanosiła się płaczem, kiedy wychodziłam z przedszkola.
Pierwsze trzy dni marca spędziłam w domu, wolałam być na miejscu, gdyby okazało się, że Tosia płacze/nie chce jeść/nie radzi sobie w nowym miejscu. Okazało się to zbyteczne, ale każdemu kto ma przed sobą jeszcze to wydarzenie, radzę to samo. Dobrze odebrać dziecko razem z drugim rodzicem, potem może wybrać się na spacer/lody/plac zabaw. Dziecko na pewno będzie miało dużo do opowiedzenia, dobrze więc mieć dla niego czas. Warto też wyposażyć pociechę w ulubioną zabawkę, która pomoże przetrwać pierwsze chwile rozłąki. U nas każde dziecko ma w sali galerię zdjęć rodziców i rodziny (na arkuszu A3 zmieściliśmy zdjęcia nasze, dziadków Tosi i najbliższego kuzynostwa). Nie można też zapominać o zapasowych ubraniach - każdemu dziecku w tak stresowej sytuacji może zdarzyć się wpadka.
I co najważniejsze - nie rozpaczać, nie okazywać dziecku naszego zdenerwowania, trzeba je odprowadzić z uśmiechem, czas na uronienie łzy będzie za drzwiami. W końcu to nasze dziecko jest już takie dorosłe!

My jesteśmy zachwyceni przedszkolem Tosi, z perspektywy czasu cieszymy się też, że poszła do żłobka, dało nam to bardzo dużo, a zupełnie nie zabrało ważnych pierwszych chwil. Pierwsze kroki postawiła w domu. W żłobku stała się bardzo samodzielna, szybko nauczyła się jeść widelcem/łyżką, próbowała sama się ubierać. Nawiązała kontakt z rówieśnikami (dwoje z nich jest teraz w tej samej grupie w przedszkolu). Mimo tego, że chodziła do żłobka wiem, że to my mieliśmy największy wpływ na jej wychowanie i to my podejmowaliśmy kluczowe decyzje (np. kiedy nasze dziecko zrezygnuje ze smoczka/z pieluch).
Minusy? W przypadku żłobka i przedszkola jeden - choroby. Nasze dziecko dużo nie choruje, ale jest alergikiem i często ma katar. Dlatego zdarza jej się zostawać dwa, trzy dni w domu. Poważne choroby na szczęście ją omijają, najpoważniejsza była chyba angina, kilka tygodni temu złapała rumień zakaźny. Zazwyczaj jest po prostu przeziębiona i zostaje w domu, bo wychodzimy z założenia, że lepsze te kilka dni teraz, niż potem dwa tygodnie z zapaleniem oskrzeli i antybiotykiem. Tym sposobem na palcach jednej ręki można policzyć podane Tosi antybiotyki. Wszystkim rodzicom przyszłych przedszkolaków i żłobkowiczów radzę, więc przygotować się na choroby i nie zakładać, że skoro ich dziecko nigdy nie chorowało, to w nowym miejscu, w grupie dzieci też nie będzie. Życzę Wam tego, ale chyba każdy maluch musi przechorować swoje, żeby nabrać odporności.
Innymi sprawami się nie martwcie, Wasze dzieci doskonale dadzą sobie radę!

Czy dawać dziecku słodycze?

Odwieczny dylemat wszystkich rodziców.
My dajemy. Nasze dziecko nie ma problemów z jedzeniem. Je wszystko, ma oczywiście rzeczy, których nie lubi, ale do ich jedzenia po prostu jej nie zmuszamy. Dorośli też mają swoje smaki, dlaczego dziecko miałoby pochłaniać wszystko jak najnowszy model odkurzacza?
Słodycze są u nas w domu zawsze. Uwielbiamy czekoladę, wafelki, ciastka itp. Sama bardzo dużo piekę, więc w każdy weekend (a czasem częściej) mamy domowe ciasto. W granicach rozsądku Tosia może spróbować wszystkiego. Dlaczego? Wolę, żeby w domu zjadła kostkę czekolady, niż kiedy będziemy u kogoś rzuciła się na stół i jadła tak długo, aż ją zemdli. Dzięki temu wie, że słodycze nie są zakazanym owocem i jeśli zje obiad może dostać jakąś dodatkową przekąskę. Ale często zamiast czekolady wybiera marchewkę albo jabłko - też dobrze. Na co będzie wydawać pieniądze, które dostanie jako siedmiolatka? Trudno powiedzieć, nikt z nas regularnie nie gnał do szkolnego sklepiku po jabłka, każdemu zdarzyło się kupić batonika albo chipsy. Ilu zamiast przyniesionej z domu kanapki jadło drożdżówkę z pobliskiej cukierni? Ile razy, będąc wychowawcą na koloniach tłumaczyłam swoim podopiecznym, że cola to nie jest najlepszy napój? Słuchali? Oczywiście, że nie! Rodzice daleko, pieniądze pod ręką, mogli kupować co chcieli.
Z czasem każdy zmądrzał. Młodzi popełniają błędy i nie wierzę, że Tosia popełniać ich nie będzie.

za nami intensywny tydzień

Działo się, oj działo. Tosinkowy tata odpoczywał po zabiegu, który miał tydzień temu, my zwiedzałyśmy świat. Nie mam prawa jazdy, więc moje wojaże ogranicza komunikacja miejska. Z tego też powodu na pierwszą samotną wyprawę z Tosią dalej niż na zakupy do pobliskich sklepów, zdecydowałam się dopiero w okolicach jej drugich urodzin. Miniony rok przyniósł wiele kolejnych wojaży, ale ten tydzień był ich absolutnym apogeum. 
Poniedziałek - odwiedziny u koleżanki z pracy (mamy czterolatki i półroczniaka) i koleżanki z liceum (mamy roczniaka).
Wtorek - zabrałam dziecko do fryzjera, ale tym razem to ja zmieniałam fryzurę, a Tosia grzecznie się bawiła. Teraz mogę już śmiało powiedzieć, że mamy tę samą stylistkę fryzur ;)
Środa - szaleństwo absolutne - autobus, tramwaj, pociąg, szaleństwa z dziećmi moich koleżanek i moje pogaduchy z koleżankami, a potem powrót, czyli pociąg, tramwaj, autobus - intensywnie, ale wspaniale!

Czwartek - dzień lenia, do 13 chodziłyśmy w piżamach, ponieważ nasze plany pokrzyżowała pogoda, miałyśmy spotkać się z kolejną koleżanką, ale spotkanie musiałyśmy przełożyć, ciemne chmury wiszące nad naszymi głowami nie zachęcały do spacerów. Wybrałyśmy się, więc na plac zabaw, na którym po długiej przerwie można było naprawdę przyjemnie spędzić czas!


 Do tej pory twierdziła, że potrzebuje asekuracji. 
A teraz weszła tak szybko, że nie zdążyłam zdjęć zrobić!
Piątek - wyprawa do zoo,w babskim gronie, bo tata musiał zostać w domu.

A teraz przed nami już tylko pakowanie i wyjazd nad morze :)