Film: "Kina i Yuk"

W przedświątecznej gonitwie można się łatwo zatracić. Kupowanie prezentów, planowanie potraw, przyozdabianie domu... Obowiązków mamy sporo. Wydaje nam się, że jeśli czegoś nie zrobimy, to Boże Narodzenie nie nadejdzie albo będzie niepełne. A przecież tak nie jest. Bez względu na to, czy posprzątamy, ugotujemy i przyozdobimy dom czy może tego nie zrobimy, Boże Narodzenie się odbędzie. Dlatego może czasem warto na chwilę zwolnić, zatrzymać się i spędzić czas z bliskimi. Zrobić coś dla rodziny, sprawić, żeby ten wyjątkowy czas kojarzył się nie tylko z gonitwą. Dlatego proponuję Wam wyjście do kina. Na film, w którym śnieg gra bardzo ważną rolę.

Kina i Yuk to inspirowana prawdziwą historią opowieść o lisach polarnych. Te, zamieszkujące Arktykę, zwierzęta łączą się w pary na całe życie. Taką właśnie parę stworzyli Kina i Yuk. Obserwujemy je, kiedy śpią w norze, biegają po śniegu albo szukają jedzenia. Z tym ostatnim doskonale radzi sobie Yuk, który dba o to, żeby jego partnerka nie zaznała głodu. Powinien o nią dbać, bo już niedługo na świecie pojawi się ich potomstwo. Niestety, sielanka, którą obserwujemy na początku filmu, zostaje brutalnie przerwana przez topniejący śnieg i pękający lód. Yuk odpływa na krze w nikomu nieznanym kierunku. Od tej pory Kina musi radzić sobie sama. A problemy, które na nią spadają piętrzą się każdego dnia. Zaczyna się od przymusu opuszczenia nory. Zajął ją lis rudy, który zawędrował w tej rejony w poszukiwaniu pożywienia. Choć nie jest przystosowany do życia w tak niskich temperaturach, to zmieniający się klimat sprawia, że i on może żyć w tym rejonie świata. Kina musi uciekać, chronić siebie i dzieci. A przede wszystkim musi spróbować odnaleźć Yuka. Ten cały czas dryfuje na krze. Trudno powiedzieć dokąd. Trudno też powiedzieć, dokąd zawędruje Kina. Na razie biegnie przed siebie. Czy to bezpiecznego miejsca? Tego dowiedzą się ci, którzy obejrzą ten wyjątkowy film.

Napisać, że Kina i Yuk to film o zwierzętach, to za mało. To film o naszym świecie i tym, co się w nim dzieje. To film o wielkim kryzysie klimatycznym, który coraz boleśniej odczuwają różni mieszkańcy naszej planety. Bo, z jednej strony, ktoś może się cieszyć ciepłą zimą i tym, że nie trzeba ogrzewać mieszkania ani skrobać szyb w samochodach, ale z drugiej strony, nie ma w tym niczego dobrego. Pory roku zanikają, lód się topi, zwierzęta muszą szukać nowych miejsc do życia. Ten film właśnie o tym opowiada. To bolesna i bardzo smutna wizja. Na osłodę mamy opowieść o zwierzętach, ich miłości i przygodach. I opowieść o mieszkańcach Arktyki. Ludziach i zwierzętach. I wspaniały dubbing Michała Żebrowskiego. Bo w tym filmie próżno szukać dialogów, jest historia. Pięknie opowiedziana, wspaniale sfilmowana. My z kina wyszliśmy pełni emocji. A po seansie długo rozmawialiśmy o klimacie, planecie i zwierzętach. Myślę, że Was również ten film oczaruje!

Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję



"Jak Grinch stracił Święta!" (Wydawnictwo KROPKA)

Tego bohatera nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Znają go wszyscy. Wielu twierdzi, że się z nim identyfikuje. Zawojował sklepowe półki. Można kupić słodycze, kosmetyki i ubrania z jego wizerunkiem. Pojawia się w sklepach zawsze przed Bożym Narodzeniem i budzi uśmiech wszystkich, którzy go zobaczą. Najszerzej uśmiechają ci, którzy wiedzą, że ten bohater Bożego Narodzenia nie lubił i gotów był zrobić wszystko, żeby Święta zniknęły z kalendarza.

Mowa oczywiście o Grinchu, zielonym stworze, który (delikatnie mówiąc) nie przepadał za Bożym Narodzeniem. Myślę, że każdy z Was o nim słyszał. Wielu pewnie widziało film o jego przygodach. Wielu czytało książkę. Tamta historia kończy się dobrze, Grinch zaczyna myśleć o Świętach nieco cieplej, przestaje też utrudniać świętowanie mieszkającym w pobliżu Ktosiom. A co wydarzyło się później? Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Ja, przyznam się szczerze, nie. Do tej pory ta historia była dla mnie zamknięta. Aż do tego roku, kiedy wśród bożonarodzeniowych nowości książkowych pojawił się tytuł Jak Grinch stracił Święta!. Brzmi intrygująco, prawda? Właśnie dlatego warto zajrzeć do środka i sprawdzić, jak potoczyły się losy Grincha. Okazuje się, że poprzednie Święta bardzo go zmieniły. Grinch wiele rzeczy zrozumiał, polubił nie tylko swoich sąsiadów, ale również (a może przede wszystkim) Boże Narodzenie. Polubił je do tego stopnia, że niecierpliwie na nie czeka! A kiedy dowiaduje się, że w Ktosiowie organizowany jest konkurs na najświąteczniejszą choinkę wie już wszystko. On musi ten konkurs wygrać! I nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel. Tylko, czy to nie zaprzepaści tego wszystkiego, co Grinch w ostatnim czasie osiągnął i jak bardzo się zmienił?




Nigdy nie spodziewałam się, że trafi w moje ręce kontynuacja losów Grincha. Nie myślałam o tym, że ta historia może mieć ciąg dalszy. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogłoby stać się później. Nie wiedziałam, czy lepszą opcją byłaby cukierkowa historia z dobrym Grinchem w roli głównej czy bardziej podobałaby mi się taka, w której Grinch wraca do korzeni. Tu połączono jedno i drugie. Połączono w zgrabną i ciekawą całość, utrzymaną w klimacie pierwszej (kultowej już) opowieści. Czyta się tę książkę znakomicie. Tłumaczenie Michała Rusinka świetnie nadaje się do głośnego czytania. Ilustracje dodają klimatu całej opowieści. Jestem pewna, że ta historia wywoła uśmiech na twarzach. Przy okazji skłoni również do refleksji nad istotą Świąt. Prawda jest jednak taka, że bez względu na powód, który skłoni Was do przeczytania tej książki, spędzicie z nią miło czas. Taka to już historia. Taki to już bohater. Niejednoznaczny, ale mimo wszystko budzący sympatię.




Jak Grinch stracił Święta!

Alastair Heim

ilustracje Aristides Ruiz

tłumaczenie Michał Rusinek

Wydawnictwo KROPKA 2024


 https://wydawnictwokropka.com.pl/

Gra(my) w piątki: "Goblin Coaster" (Wydawnictwo EGMONT)

Gry planszowe z czasów mojego dzieciństwa kojarzą mi się z emocjonującymi, ale jednak (z czasem) powszedniejącymi rozgrywkami. Niewiele z nich dawało szansę na różnorodne rozgrywki i tworzenie różnych scenariuszy gry. Gry, które pamiętam z dzieciństwa ograniczały się najczęściej do rzucania kostką i przesuwania pionków po kolejnych polach planszy. Nie jest to oczywiście nic złego. Uwielbiałam te gry i wiele z nich do dziś wspominam z sentymentem. Ale czasy się zmieniły i zmieniły się także gry.

Ci, którzy je lubią i chętnie poznają nowe. Wybór mają duży, bo nowe gry ukazują się regularnie. Zawsze zaskakuje (i zachwyca) mnie to, jak bardzo te gry się od siebie różnią. Nie trafiłyśmy jeszcze ani razu na dwie takie same gry. Nie trafiłyśmy na gry, które byłyby do siebie bardzo podobne. Różnice między nimi są widoczne gołym okiem. A kiedy zaczynamy czytać instrukcje i przyglądać się wszystkim elementom, widzimy jak wiele pracy twórcy musieli włożyć w ich stworzenie. Kiedy po raz pierwszy otworzyła pudełko gry Goblin Coster nie mogłam przestać się nią zachwycać. Gra robi wrażenie od samego początku. Zaskakuje mnogość elementów, zachwyca staranność ich wykonania i piękna grafika. W pudełku znajdują się różne kafelki, które są fragmentami torów, kafelki z narzędziami, które będą potrzebne w trakcie rozgrywki, znaki bezpieczeństwa i dwie klepsydry. Zanim rozpoczniemy grę trzeba je wszystkie wyjąć i przygotować. Na początek układamy na stole kafelek rampy start-meta (na nim stawiamy klepsydrę) oraz początkowy fragment torów. W tym momencie musimy podjąć decyzję, w który wariant gry chcemy grać. Od tego zależy, które klocki będziecie musieli umieścić w woreczku, a które odłożyć na bok. W pierwszym, najprostszym wariancie gry potrzeba ich najmniej. Myślę, że właśnie od niego dobrze jest zacząć, żeby najlepiej zrozumieć zasady tej gry. Te są dość proste, chodzi o to, żeby zbudować Goblińską Kolejkę Górską. Do jej stworzenia potrzebne są tory. Te znajdują się w woreczku, z którego gracze będą wyjmować kolejne elementy. Proste? Tylko na pierwszy rzut oka. Kafelki torów przypominają puzzle. Żeby znaleźć ten właściwy trzeba się czasem długo naszukać. Czy to źle? Oczywiście, że nie. To tylko czyni całą zabawę jeszcze ciekawszą i bardziej emocjonującą. A jeśli komuś emocji będzie mało, może zacząć grać w kolejne warianty Goblin Coaster. Jest ich aż 5. Każdy kolejny jest trudniejszy i bardziej wymagający. 




Różnorodność wariantów tej gry sprawia, że trudno się nią znudzić. Z tego samego powodu jest dobrą propozycją i dla dzieci, i dla dorosłych. Ani mali, ani duzi nie będą się przy niej nudzić. Rozgrywka jest ciekawa i emocjonująca. A element przypadkowości i zaskoczenia sprawia, że każda rozgrywka jest inna. Trudno w niej cokolwiek przewidzieć i zaplanować. Gra uczy współdziałania, bo Goblińską Kolejkę Górską buduje się wspólnie. Wygrywa albo przegrywa cała grupa. Ważny jest cel i wybudowanie kolejki. To można zrobić jedynie w grupie. Dzięki tym zasadom Goblin Coaster jest prawdziwą grą drużynową. W tej drużynie dla każdego znajdzie się miejsce i każdy gracz będzie niezbędny. To świetna lekcja współdziałania. I świetny prezent dla rodzeństwa z okazji nadchodzących Świąt. Gra adresowana jest do dzieci od ósmego roku życia, więc jeśli macie takie dzieci w rodzinie i nie wiecie, co im podarować, przyjrzyjcie się dokładnie tej grze. Jestem pewna, że prezent okaże się trafiony!




Goblin Coaster

liczba graczy: 2-6

czas rozgrywki: 20 minut

wiek graczy: 8-108 lat

EGMONT 2024

https://egmont.pl/
 

"Kochany Panie Święty Mikołaju" (Wydawnictwo Literatura)

Czy Wasze dzieci napisały już listy do Mikołaja? Jeśli nie, to jest na to ostatni moment. Święty Mikołaj ma przecież mnóstwo prezentów do rozwiezienia i nie chciałby nikogo rozczarować. Dlatego listę prezentów warto dobrze przemyśleć i wysłać odpowiednio wcześnie. Bohaterowie książki Katarzyny Wasilkowskiej doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

Dwaj bracia, Łukasz i Marcin, niecierpliwie czekali na Boże Narodzenie. Jednym z etapów przygotowań do tego niezwykłego czasu było napisanie listów do Świętego Mikołaja. Listów, w których trzeba zapewnić, że przez cały rok było się grzecznym, spisać wszystkie prezenty, które chciałoby się dostać i zostawić w odpowiednim miejscu. Najlepiej na parapecie, bo przez okno obserwują wszystkie dzieci Pomocnicy Świętego Mikołaja. To oni mówią Mikołajowi, kto zasłużył na prezent, a kto niekoniecznie. Marcin dobrze o tym wie, że stara się nie robić głupstw. Prezenty są zbyt ważne,żeby zaprzepaścić szansę na ich otrzymanie. Młodszy brat listu do Świętego Mikołaja jeszcze nie napisał. Chciałby to zrobić, ale nie może, ponieważ nie umie pisać. Zna jedynie kilka liter, a to zdecydowanie za mało, żeby mógł z tego powstać cały list. Ale od czego jest starszy brat? W tym przedświątecznym czasie może służyć pomocą i napisać jeszcze jeden list. A tam wszystko, o czym marzy mały Łukaszek. Starszy brat ma spore wątpliwości, czy Święty Mikołaj będzie mógł je spełnić... Łukaszek nie ma wątpliwości i zaczyna jeszcze bardziej niecierpliwie odliczać dni, które pozostały do Bożego Narodzenia.




Boże Narodzenie przeżywane z dziećmi pozwala dorosłym odkryć je na nowo. Nas wiele rzeczy już męczy. Głowy mamy zaprzątnięte gotowaniem i sprzątaniem. Do tego cały czas myślimy o tym, co działo się w pracy i, co czeka na nas w biurze po powrocie z przerwy świątecznej. Dzieci Bożym Narodzeniem cieszą się znacznie bardziej i inaczej. Marcin i Łukasz są tego najlepszym przykładem. Właśnie dlatego ta książka wprowadzi w świąteczny nastrój nawet tych, którzy za Bożym Narodzeniem nie przepadają. Jej lekturę polecałabym nie tylko dzieciom, ale i dorosłym. To bardzo dobra okazja, żeby trochę zwolnić, skupić się na tym, co tak naprawdę ważne. Z tą książką będzie to na pewno łatwiejsze. Opowiedziana przez Katarzynę Wasilkowska budzi ciekawość czytelników. Ilustracje Magdy Brol budzą zachwyt. One nie tylko dopełniły tę książkę, ale stały się też jej nieodłączną częścią. Dodały tej historii jeszcze więcej klimatu! Uwierzcie mi na słowo albo zajrzyjcie do książki i przekonajcie się sami. Ja zdecydowanie polecam tę drugą opcję.





 

Kochany Panie Święty Mikołaju

Katarzyna Wasilkowska

ilustracje Magda Brol

Wydawnictwo Literatura 2024

wiek 5+

https://wydawnictwoliteratura.pl/
 


"Simona" (Libra PL)

Coraz mocniej czuję świąteczny klimat. Coraz więcej pojawi się tu świątecznych książek. Dziś będzie inaczej. Nie pokażę książki świątecznej. Pokażę książkę, która może być pięknym świątecznym prezentem. Książkę, która oczaruje wszystkich miłośników przyrody i tych, którzy lubią niebanalne biografie wyjątkowych ludzi. Taką osobą była na pewno Simona Kossak i o niej właśnie opowiada ta książka.

Simona od razu zachwyca. Duży format, piękna struktura okładki i wspaniała ilustracja przedstawiająca główną bohaterkę. Obok takiej książki nie można przejść obojętnie. Zaintryguje każdego, kto lubi ładne książki. Czas jednak oderwać się od tego, co widać na pierwszy rzut oka, trzeba zajrzeć do środka i poznać główną bohaterkę tej książki. Simona Kossak to potomkini słynnych malarzy. Urodzona w Krakowie dziewczynka miała być "czwartym" Kossakiem. Niestety, zabrakło talentu malarskiego. Skupiła się, więc na czymś zupełnie innym. Skończyła biologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a po obronie pracy magisterskiej wyjechała na drugi koniec Polski. Simona Kossak przeprowadziła się do Białowieży, gdzie całkowicie poświęciła się badaniom na dzikimi zwierzętami. Badała dietę saren, walczyła z kłusownictwem i nielegalną wycinką drzew. Chciała chronić to, co w tym miejscu najcenniejsze - ostatni europejski pierwotny las. Mieszkała na "Dziedzince", w starej leśniczówce. Miejscu bez prądu i bieżącej wody. W budynku stojącym w środku puszczy. Bliżej przyrody być się już nie da. A Simona mieszkała tam nie tylko z fotografem Leszkiem Wilczkiem, ale przede wszystkim ze zwierzętami. Pełnoprawnymi mieszkańcami Dziedzinki byli locha zwana Żabką, kruk Korasek i para małych łosi, które Simona nazwała Pepsi i Cola. Na Dziedzince zamieszkały również psy, pawie i owce. Odchowano tu parę borsuków i rysicę Agatkę. Każde zwierzę, które potrzebowało pomocy, tu ją otrzymywało. Dziedzinka była tak wyjątkowa jak jej mieszkańcy. I ta książka pozwala to poczuć.





Tegoroczne wakacje spędziliśmy na Podlasiu (jeśli ktoś jeszcze nie czytał relacji z tego wyjątkowego wyjazdu, znajdzie go tutaj). Jednym z najważniejszych miejsc, które chcieliśmy zobaczyć na własne oczy, była Dziedzinka. Wybraliśmy się na nią rowerami. Jadąc leśną drogą mogliśmy w pełni poczuć piękno przyrody i odczuć wyjątkowość tego miejsca. Jakby na potwierdzenie tego, w jak wyjątkowe miejsce trafiliśmy, w pewnym momencie drogę przebiegła nam przepiękna łania. Nie dziwię się Simonie Kossak, że zakochała się w tym miejscu. Była wyjątkową osobą. Ta książka pozwala to poczuć. Niedługie rozdziały opisują Simonę Kossak i to, co ukochała najbardziej, czyli przyrodę. Piękne ilustracje działają na wyobraźnię czytelników. Zarówno małych, jak i dużych. Tych, którzy o Simonie Kossak słyszeli, którzy wiele na jej temat przeczytali (a może nawet mieli to szczęście, że poznali ją osobiście), jak i tych, dla których będzie to pierwsze spotkanie z tą kobietą. Nie wierzę, że jest na świecie ktoś, kto mógłby nie zachwycić się tą książką. Tą piękną opowieścią o człowieku, ale przede wszystkim o przyrodzie. Dajecie się porwać tej książce i tej opowieści. Nie rozczarujecie się. Przeciwnie, ta książka Was zaczaruje, zachwyci i pozwoli (choć na chwilę) przenieść się w głąb Puszczy Białowieskiej. Do miejsca, w którym wszystko jest inne i (chyba) lepsze!





 

Simona

Maria Strzelecka

Libra PL 2024

https://www.libra.pl/
 

"Wyjątkowe Święta Jima" (Wydawnictwo ARTBOOKS)

Wydaje mi się, że nie przeczytałam żadnej świątecznej książki dla dorosłych. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że wiele z nich jest pisanych na siłę, z myślą o tym, żeby się dobrze sprzedały. W końcu to taki pewny prezent, który można kupić na chwilę przed kolacją wigilijną i obdarowany powinien się (choć trochę) z niego ucieszyć. Zupełnie inaczej rzecz się ma ze świątecznymi książkami dla najmłodszych czytelników. Tu, w większości przypadków, trafiamy na prawdziwe perełki. Z roku na rok jest ich coraz więcej. I czasem aż trudno uwierzyć, że co roku ukazują się nowe, które budzą zachwyt w czytelnikach.

W tym roku szczególnie mocno nasze serca zabiły przy lekturze Wyjątkowych Świąt Jima. Książkę stworzył wyjątkowy duet aktorka Emma Thompson i ilustrator Axel Scheffler. To właśnie nazwisko Schefflera skłoniło nas do sięgnięcia po tę książkę. Jego Gruffalo to do dziś jedna z naszych ukochanych książek i jedna z najciekawszych historii, jakie miałyśmy okazję przeczytać. Liczyłyśmy, więc na wyjątkową opowieść i nie zawiodłyśmy się. Akcja książki rozgrywa się w czasach królowej Wiktorii. Główny bohater tej książki, przesympatyczny kundelek, który pomaga swojemu panu czyścić kominy. Pewnie robiłby to do końca życia, gdyby pewnego dnia nie urwał się sznurek, którym jego pan mocował go do miotły. Jim wypada z dużego kominka znajdującego się jednym z londyńskich muzeów. Jego dyrektor, sir Henry Cole, bez wahania przygarnia psiaka i daje mu nowy dom. Jim szybko odnajduje się w nowym miejscu i staje się członkiem zespołu muzeum. Ma tu różne poważne obowiązki i sporo czasu na przyjemności. A największą przyjemność sprawia Jimowi czytanie! Ten pies uwielbia książki! Sir Henry radzi się go w ważnych sprawach, a Jim dzielnie mu pomaga i nigdy nie zawodzi. Aprobuje również pewien oryginalny pomysł swojego pana. Pomysł ściśle związany z Bożym Narodzeniem. Nie wiem, czy wiecie, ale to właśnie sir Henry Cole stworzył pierwszą kartkę świąteczną! Jaki był w tym udział Jima? Nie muszę chyba mówić, gdzie należy szukać odpowiedzi na te pytania...




Do przeczytania Wyjątkowych Świąt Jima zachęciło nas nazwisko ilustratora. Szybko okazało się, że świetne rysunki idą w parze ze wspaniałą historią. Historią w sam raz na Boże Narodzenie. Piękną, mądrą i wciągającą opowieścią o przyjaźni człowieka i czworonoga. Wspaniałej relacji, którą pewnie zna chyba każdy, kto ma w domu psa. Tu dochodzi do tego jeszcze piękne muzealne otoczenie, pies, który czyta (!) książki i właściciel z nieograniczoną wyobraźnią. Ta para musi osiągnąć sukces i zmieniać świat na lepsze. Czytelnicy będą ich przygodami zachwyceni. A ja się tym czytelnikom w ogóle dziwić nie będę, bo moje serce ta książka podbiła od razu. To na pewno jedna z najciekawszych świątecznych książek, jakie miałyśmy okazję czytać nie tylko w tym roku, ale przez cały czas czytania bożonarodzeniowych historii dla najmłodszych. Na pewno zapamiętamy tę historię na długo i chętnie wrócimy do niej znacznie szybciej niż za rok. To tak ciekawa opowieść, że można ją z przyjemnością czytać nie tylko w grudniowe wieczory.




Wyjątkowe Święta Jima

Emma Thompson

ilustracje Axel Scheffler

tłumaczenie Ewa Podgórska

ARTBOOKS 2024

https://artbooks.pl/