Skąd Ty jesteś? "Moja pierwsza encyklopedia Polski" (Centrum Edukacji Dziecięcej)

Ostatnie miesiące wypełniły nam krótsze i dłuższe wycieczki. Tosia poznała całkiem sporo zakątków Polski. Na ścianie ma mapę Polski, na której zaznacza miejscowości, w których była. Często rozmawiamy o miejscach, w których byliśmy. Oglądamy zdjęcia, pocztówki i pamiątki, które kupiliśmy. Teraz, kiedy lato się skończyło, a jesieni zdarza się kaprysić planujemy przyszłoroczne wyjazdy i czytamy książki o Polsce. A ostatnio w nasze ręce trafiła prawdziwa perełka.


Kiedy otworzyłam kopertę byłam bardzo zaskoczona. Widziałam oczywiście opis książki, w którym było napisane, że ma 244 strony, a jednak zdziwiłam się, że jest aż tak gruba. Szybko przekartkowałam i musiałam oddać Tosi, która przewracając strony wydawała z siebie raz dzikie piski, raz okrzyki zachwytu. Te pierwsze, na widok miejsc, które już odwiedziła, te drugie, kiedy zauważała coś ciekawego, co chciałaby zobaczyć. Mąż na swoją kolej musiał poczekać do kąpieli Tosi, bo z zasady książek do wanny panienka nie zabiera;)

Takie emocje wzbudziło pojawienie się w naszym domu Mojej pierwszej encyklopedii Polski wydanej przez Centrum Edukacji Dziecięcej. Wydawnictwo dedykuje ją dzieciom od 3 roku życia. Ja powiem więcej, tę książkę powinno mieć każde dziecko! To najprawdziwsza encyklopedia wiedzy o naszym kraju. Na początek mapa Europy, na której mali czytelnicy mogą odnaleźć Polskę, zobaczyć jaki ma kształt, z jakimi państwami graniczy. Z kolejnej strony dowiedzą się, jaka jest powierzchnia Polski, że należy do Unii Europejskiej, a jej mieszkańcy mają swój język, historię, kulturę i tradycję. Polska, jak każdy kraj, ma również swoje symbole narodowe i tym poświęcono kolejną stronę, na której autorka opisała hymn, godło i barwy narodowe. Może łatwiej byłoby napisać, o czym nie napisano ani słowa... Choć nie, z tym również będzie trudno, bo napisano w tej książce naprawdę o wszystkim. O tradycjach, o chronionych gatunkach zwierząt zamieszkujących Polskę. Jest rozdział o klimacie.









Te ogólne rozdziały to tylko wstęp do tego, co czeka na czytelnika na kolejnych stronach. Tam opisano każdy region Polski. Są rozdziały ogólne, o każdym regionie oraz bardziej szczegółowe o poszczególnych miastach. Wyruszamy, więc w podróż od Świnoujścia i Trójmiasta, przez Poznań, Łódź i Kazimierz Dolny, aż do Opola, Wieliczki i Zakopanego. Żaden rejon nie został pominięty, każde większe miasto opisane. A do tego zdjęcia!!! Całe mnóstwo zdjęć, na których młodzi czytelnicy zobaczą jak wygląda najdłuższy rynek w Europie, który znajduje się w Pułtusku albo jak wygląda najstarszy lodołamacz rzeczny na świecie "Kuna" (tego należy szukać w Gorzowie Wielkopolskim). Nie brakuje zdjęć zwierząt, które można zobaczyć w naszym kraju, jest wydra, muflon, borsuk, łoś i ryś. Są również zdjęcia lokalnych przysmaków, oscypków, rogali świętomarcińskich, toruńskich pierników. Z łatwością można wypatrzeć również zdjęcia ciekawych pomników rozsianych po całej Polsce. Równie interesująco prezentują się nietypowe muzea, jak choćby Muzeum Zabawek w Karpaczu i Muzeum Dobranocek w Rzeszowie. Są parki rozrywki, parki dinozaurów i ogrody zoologiczne. Jest tu naprawdę wszystko!

Gwarantuję, że jeśli sięgniecie po tę książkę, w ciągu kilku minut wymyślicie cel kolejnej wyprawy. My za tydzień wybieramy się do Wolsztyna, który również został opisany w Mojej pierwszej encyklopedii Polski, poza tym Tosia ma już całkiem konkretne plany na kolejne wycieczki. Na pewno będzie to Łódź, kusi ją również Kazimierz Dolny i znowu domaga się wyjazdu do Wrocławia. Ogromne emocje wzbudziła również Wieliczka, to obecnie jedno z największych turystycznych marzeń Antoniny.

Podsumowanie? A co tu podsumowywać? Chyba widzieliście ile emocji zawarłam w tej recenzji. Często wybieramy się na wakacje do ciepłych krajów, zapominając o tym, jak pięknie jest tu, gdzie mieszkamy. Sięgnijcie po tę książkę, bo warto! Moja pierwsza encyklopedia Polski jest naprawdę niesamowita! Mnóstwo wiadomości, ogrom zdjęć i ilustracji, a do tego cena! 24,90 zł! Kusząca, prawda? Grzechem będzie nie mieć tej książki!






Moja pierwsza encyklopedia Polski
Joanna Kalinowska
Centrum Edukacji Dziecięcej, 2016
Wiek 3+

Za możliwość poznania i zrecenzowania tej książki dziękuję
 


Środowe recenzje: Czy Twoje dziecko lubi zwierzęta? "Przyroda. Mapy do kolorowania - z kredkami dookoła świata" (FK Olesiejuk)

To kolejna wielkoformatowa kolorowanka z wydawnictwa Olesiejuk w naszej kolekcji. Nie da się ukryć, że w ciekawy sposób wypełnili pewną lukę na rynku wydawniczym i stworzyli coś, co łączy w sobie lubiane przez dzieci kolorowanki i edukacyjne książki. 

Tym razem kolorowanka nie została jednak poświęcona historii, zabytkom i geografii, jak było w przypadku poprzednich. Bohaterami tej są zwierzęta i rośliny. Na pierwszej stronie czytamy:

Witaj we wspaniałym świecie przyrody! Zapraszamy cię w podróż dookoła Ziemi.
Podczas tej wyprawy (dzięki szczegółowym mapom) poznasz wszystkie kontynenty
i należące do nich państwa oraz niezwykłe zwierzęta i rośliny.

Na początku oczom czytelnika ukazuje się mapa świata, na kontynentach widzimy roślinność charakterystyczną dla danego obszaru, wokół nich znajdują się zwierzęta (te można pokolorować). Kolejne strony to mapy poszczególnych kontynentów, podzielono je na regiony, dzięki temu mapy są dość szczegółowe i nikt nie może powiedzieć, że zwierząt i roślin do kolorowania jest za mało. 
Kolorując Przyrodę można puścić wodze fantazji i nadać zwierzętom oraz roślinom dowolne kolory. Można również sięgnąć po atlas roślin i zwierząt i kolorować je zgodnie z ich prawdziwym wyglądem.
Każde zwierzę i każdą roślinę podpisano, poza tym niektóre z nich opisano nieco szczegółowiej. Z nich dowiedzieć się można, że jeden z największych rekinów na świecie, czyli żarłacz olbrzymi żywi się wyłącznie planktonem, że owoce drzewa kiełbasianego nie nadają się do jedzenia, a mrówkojad zjada dziennie 35 tysięcy mrówek.

Na wszystkich kontynentach zaznaczone zostały granice państw, oraz wymienione nazwy stolic. Nie będzie to jedynie lekcja przyrody, ale również powtórka z geografii. Na końcu kolorowanki znajdują się flagi państw świata. W Przyrodzie jest wszystko, geografia, zoologia, botanika. Dzięki niej dzieci poznają mnóstwo nowych pojęć i słów.








Lubię te kolorowanki za niebywałą ilość informacji, które przekazują dzieciom podczas zabawy. Każdy, nawet dorosły, czegoś się z nich dowie. Lubię je też za to, że duża ilość tekstu, która uzupełnia ilustracje wymusza na dorosłym uczestniczenie w kolorowaniu. Zachęca również dorosłych do rozmowy z dzieckiem na tematy poruszane w kolorowance. A rozmawiać można na wiele tematów, o zagrożonych wyginięciem zwierzętach, o tradycjach kultywowanych w danym regionie, o roślinach niszczonych przez człowieka. Tematów nie zabraknie.
Dlatego, kiedy następnym razem będziecie zastanawiać się, co kupić w ramach drobnego podarunku dziecku, do którego idziecie z wizytą, spójrzcie przyjaznym okiem na te kolorowanki. Polecam je zamiast czekolady. Nie psują zębów i bardzo rozwijają umysł:)

Przyroda. Mapy do kolorowania.
Z kredkami dookoła świata
ilustracje Natalie Hughes
tłumaczenie Weronika Berezowska
Wydawnictwo Firma Księgarska Olesiejuk, 2016

 


Dlaczego warto czytać? "O dzieciach, które kochają książki" (Wydawnictwo Adamada)

Pamiętam książki, które przywoził mi tata. Pamiętam kolejkę, w której staliśmy, żeby kupić kolejny tom przygód Nieumiałka. Pamiętam Heidi kupioną w czasie wakacji w Beskidach. Pamiętam książki, które kupowała mi mama, kiedy wracałyśmy od lekarza ze zwolnieniem w ręce i te, które kupowałam sobie sama będąc na wycieczkach, koloniach i obozach. Nie skłamię, jeśli powiem, że doskonale wiem, kiedy i gdzie kupiłam albo od kogo dostałam każdą książkę, która stoi na półce.

Cały czas uważam książki za najlepsze prezenty i najwspanialsze pamiątki. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło ich zabraknąć. Książek nie brakuje również w życiu Tosi, kupowałam je jeszcze zanim się urodziła, kupowałam je będą w ciąży, teraz kupujemy je razem. Mogę powiedzieć, że moje dziecko pokochało książki tak samo mocno, jak jej rodzice. Mam wrażenie, że łatwiej zniosłaby całkowitą rezygnację z oglądania bajek, niż zrezygnować z wieczornego rytuału czytania książek.


A teraz mamy książkę, która opowiada o rodzinie podobnej do nas. Jest w niej dwoje dzieci, Lusia i Antek. Rodzina nie ma wiele, nie ma samochodu, telewizora, nie ma nawet własnego domu. Mają za to mnóstwo książek, które są w każdym zakątku przyczepy, w której mieszkają. Stawiają na nich kosz z owocami i toster. Są bardzo szczęśliwi. Jednak pewnego dnia okazuje się, że książek jest zbyt wiele i nagle wszystkie wysypują się z przyczepy. Rodzina podejmuje, więc odważną decyzję i usuwa książki ze swojego życia. To bardzo zmienia ich codzienność, pojawia się wiele problemów. Ze stołu spadają przedmioty, brakuje podnóżków, bo do tej pory ich rolę pełniły książki. Brakuje jeszcze jednego - bliskości między nimi. Pewnego dnia z plecaka Lusi wypada jakiś dziwny przedmiot, rodzice nie wiedzą, co to jest. Córka przypomina im zapomnianą nazwę. To książka, którą wypożyczyła z biblioteki. Nagle wszystko się zmienia, a raczej wraca na dawne tory. Rodzina znowu jest razem, tata głośno czyta, wszyscy gromadzą się wokół niego. Znowu mogą być blisko.

Książka Petera Carnavasa to piękna i wzruszająca opowieść o sile książek, o ich magii i o tym, jak wpływają na życie człowieka. Ktoś może powiedzieć, że piszę banały, bo każdy wie, że czytanie wzbogaca słownictwo i rozwija wyobraźnię. Taka jest prawda i każdy to wie. Ale niektórzy zapominają, że wspólne czytanie buduje więź między rodzicem a dzieckiem. Czytając nie można spoglądać na ekran telefonu, czytając skupiamy się na słowach i zdaniach, poświęcamy się absolutnie dziecku, któremu czytamy. Jesteśmy wtedy razem tak silnie, jak nie jest możliwe przy żadnej innej wspólnej aktywności. Może właśnie dlatego dzieci tak bardzo lubią, kiedy rodzice im czytają?

Nie ma w tej książce wielu słów, ale jest magia i tę odnajdzie w niej każdy. Można tę opowieść czytać, można oglądać śliczne, subtelne ilustracje i cieszyć się, że dotykamy tej magii zawsze, kiedy sięgamy po książkę!









O dzieciach, które kochają książki
tekst i ilustracje Peter Carnavas
tłumaczenie Ewa Chmielewska-Tomczak
Wydawnictwo Adamada, 2016
Wiek 4+






Kultura, czy ktoś w ogóle jej potrzebuje?

Do pracy jeżdżę komunikacją miejską, zazwyczaj w tramwaju albo autobusie czytam. Zdarza się jednak, że współpasażerowie rozmawiają tak głośno, że trudno się skupić na lekturze. Tak właśnie było kilka dni temu. Pan i pani, na oko około czterdziestoletni, znajomi z pracy albo sąsiedzi. Rozmawiali o remoncie kuchni u jednego z nich, o wakacjach, aż w końcu zeszli na tematy kulturalno-rozrywkowe. Pretekst dała kariera siostry tej pani, która to siostra zajmuje się szeroko pojmowaną edukacją kulturalną. Pani powiedziała, że tej jej pracy w ogóle nie rozumie i dziwi jej się, dlaczego takimi rzeczami się zajmuje. Wyznała również, że ona do teatru miałaby nawet ochotę iść, ale jak słyszy, co ta siostra opowiada, to nie wie, czy jej się będzie w tym teatrze podobać. Pan ożywił się i powiedział, że on był w teatrze na początku roku... na kolędach. I tak się zaczęli zastanawiać po co w ogóle te teatry są, że to takie bezsensowne, nikt tego i tak nie rozumie. Słuchałam i nie wierzyłam...

Można nie lubić piłki nożnej, ale rozumieć, że raz na cztery lata są mistrzostwa świata. Można nie interesować się politykę, ale wiedzieć o wyborach i nawet brać w nich udział. Można nie lubić muzyki klasycznej, ale nie trzeba od razu kwestionować talentu Chopina.
Do teraz nie mogę wyjść ze zdziwienia, że istnieją ludzie wykształceni, chyba majętni, mieszkający w dużym mieście, który twierdzą, że kultura nie jest człowiekowi do niczego potrzebna. Nikt nie musi przecież iść na dwugodzinny koncert do filharmonii, na ośmiogodzinny spektakl w reżyserii Krystiana Lupy, nikt nie każe czytać najbardziej opasłych tomów stojących na bibliotecznych półkach. Nikt też nie każe człowiekowi w kulturze uczestniczyć, ale czy od razu trzeba mówić, że sztuka w ogóle nie ma sensu?

Nie pamiętam, kiedy byłam pierwszy raz w teatrze, w kinie, w muzeum. Chodziliśmy tam raz na jakiś czas i było to dla mnie dość naturalne. Kiedy urodziła się Tosia i aktywności kulturalne musiałam nieco ograniczyć, tęskniłam z tym. Teraz chodzimy razem i poznajemy świat kultury dziecięcej. Planujemy kolejne wyjście do kina, mamy kupione bilety do teatru, a jutro ruszamy do filharmonii. Tosia, w wieku pięciu lat, będzie robić to, co ja robiłam mając lat dwanaście - zacznie regularnie chodzić na koncerty Pro Sinfoniki. Pro Sinfonika to młodzieżowy ruch miłośników muzyki, który powstał w Poznaniu w 1967 roku. Jej założycielem i wieloletnim prezesem był Alojzy Andrzej Łuczak, człowiek niezwykle charyzmatyczny i wyjątkowy, któremu osobiście, bardzo wiele zawdzięczam. Nie wiem, kim byłabym dzisiaj, gdyby nie Pro Sinfonika i nawet nie chcę się nad tym zastanawiać.
W minionym sezonie byłyśmy na czterech koncertach, teraz kupiłam dla nas karnety i będziemy chodzić na koncerty co miesiąc. Już teraz zaczęłyśmy się do tego gruntownie przygotowywać. Kilka dni temu na wystawie jednej z księgarń zobaczyłam książkę Mała orkiestra. Przewodnik dla dzieci o muzyce, który ukazał się w Centrum Edukacji Dziecięcej. Ta kolorowa i atrakcyjna graficznie książka w przystępny, zrozumiały i atrakcyjny sposób wprowadza dzieci w świat muzyki. Pierwszy rozdział to garść informacji historycznych, z niego dzieci dowiedzą się, skąd wzięła się muzyka i jak wyglądały pierwsze instrumenty. W kolejnych częściach omówiono poszczególne grupy instrumentów. Każdy z nich zobrazowano zdjęciem (to doskonałe rozwiązanie, bo na rynku dostępne są również książki, które zamiast zdjęć mają rysunki, jednak w tym przypadku fotografie przemawiają do mnie bardziej). Oprócz opisu każdego instrumentu, znajdujemy również ciekawostki go dotyczące oraz nazwiska wybitnych wirtuozów oraz kompozytorów tworzących utwory na ten instrument. Autorka opisała nie tylko instrumenty, które można znaleźć w orkiestrze symfonicznej, ale również instrumenty mniej popularne, występujące w zespołach ludowych oraz te, które są popularne w innych krajach.
Po rozdziałach poświęconych instrumentom czytamy rozdział o filharmonii, z którego dzieci dowiedzą się, jak należy zachować się podczas koncertu, ale także poznają historię koncertów i sal filharmonicznych. Kolejny fragment dotyczy orkiestry symfonicznej. Inne części dotyczą między innymi opery, zespołów ludowych i zespołów wykonujących muzykę dawną.
Ostatnia część opowiada o zasadach zapisu nutowego. Dzieci mogą zapoznać się z nutami, ich wyglądem i zasadami zapisu. A na końcu - niespodzianka, płyta, na której nagrano dźwięki wydawane przez poszczególne instrumenty. Nie trzeba, więc szukać ich w internecie, twórcy książki zadbali o każdy szczegół.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej stosunkowo niedużej książeczki. Jest w niej wszystko, co może interesować młodego melomana. Sama czytałam ją z przyjemnością i zainteresowaniem. Tosia dopiero poznaje świat muzyki, ale na pewno dzięki tej książce łatwiej będzie mi odpowiadać na jej pytania, tłumaczyć różnice między orkiestrą symfoniczną a zespołem kameralnym, uczyć ją odróżniać instrumenty (choć ze smyczkowymi już teraz radzi sobie wyśmienicie). Ułatwia i umila to wszystko duża ilość zdjęć, w końcu na koncercie często wszystkiego nie widać, a tu dokładnie obejrzy wszystko z bliska! Jutro rano ruszamy na koncert i tę książkę weźmiemy ze sobą, przed koncertem i po koncercie z przyjemnością do niej zajrzymy:)











Mała orkiestra. Przewodnik dla dzieci o muzyce
Magdalena Marcinkowska
Centrum Edukacji Dziecięcej, 2010
Wiek 6+

Środowe recenzje: Skąd w Krakowie pomnik psa? "Dżok legenda o psiej wierności" (Wydawnictwo Literatura)

Bardzo lubimy książki Barbary Gawryluk. Szczególnym uczuciem darzymy Klifkę oraz Baltica, o nich pisałam tutaj i tutaj. Wiedziałam, że jest jeszcze jedna książka wydana w ramach tej serii, ale bardzo bałam się, że będzie smutna, przygnębiająca i zamiast sprawić Tosi radość, wywoła smutek. Nie miałam okazji przyjrzeć się tej książce na żywo, ale w końcu o wszystkim zadecydował przypadek i nasz wyjazd do Krakowa, gdzie Tosia zobaczyła pomnik psa Dżoka, najwierniejszego z wiernych, symbolu psiej wierności. Zaczęłyśmy o Dżoku rozmawiać i stwierdziłyśmy, że musimy mieć książkę o jego życiu.


Kupiłam i schowałam, żeby dać ją Tosi w dniu jej urodzin. Minął już tydzień, a my każdego dnia wracamy do tej pięknej, mądrej i wzruszającej opowieści. Czytam ją i słuchamy dołączonej do niej płyty. Tosia przepadła absolutnie, pokochała Dżoka całym sercem.
A historia psa nie jest ani łatwa, ani prosta, ani przyjemna. Dżok mieszkał w schronisku dla zwierząt, do którego pewnego dnia przyszedł pan Nikodem. Starszemu panu coraz mocniej dokuczała samotność. Usłyszał kiedyś, ze w schronisku dla zwierząt można znaleźć przyjaciela. Postanowił to sprawdzić i poznał Dżoka.

Pies nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Niezbyt pewnie pomachał ogonem,
polizał pana Nikodema po ręce kiedy ten zakładał mu obrożę
Potem nieśmiało wyszedł z klatki i żegnany szczekaniem terrierów, jamników, 
owczarków i kundelków pomaszerował za swoim panem w nowe życie.
 
Zamieszkali w razem w mieszkaniu pana Nikodema, Dżok czuł się tam szczęśliwy, szybko zrozumiał zasady obowiązujące w tym domu. Nie przeszkadzał, kiedy pan Nikodem pracował, czekał cierpliwie, bo wiedział, że później przyjdzie czas spaceru, a wtedy uwaga pana całkowicie skupi się na psie. W starej, krakowskiej kamienicy, w której mieszkali, Dżok szybko znalazł przyjaciół, niemal wszyscy sąsiedzi polubili czarnego, lekko podpalanego kundla podobnego do wilczura. Zaprzyjaźnił się również z Maćkiem i Łukaszem, chłopcami, którym pan Nikodem pomagał w nauce. Chłodniejsze uczucia do Dżoka miała jedynie sąsiadka z parteru pani Dobranowska, zdarzało jej się zwrócić uwagę na to, że pies chodzi po podwórku bez smyczy i grozić wezwaniem straży miejskiej. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym czujny Dżok zaalarmował mieszkańców kamienicy o pożarze, który wybuchł w piwnicy. Dzięki reakcji psa nikomu nic się nie stało. I wiódłby Dżok szczęśliwe życie u boku pana Nikodema, rozpieszczany przez sąsiadów, gdyby nie to, co wydarzyło się pewnego gorącego dnia. Pies, jak zwykle wyszedł na spacer ze swoim panem.

Szli bulwarami wiślanymi, zaczepiał jakiegoś rowerzystę, jego pan trochę na niego pokrzyczał, 
potem weszli na duże rondo, gdzie zawsze trzeba było uważać na samochody i tramwaje.
I nagle... jego pan zwolnił, pochylił się i upadł na trawę.

Dżok usiadł na trawie i czekał na swojego pana. Pan nigdy go nie zostawił, zawsze wracał, więc nie było możliwości, żeby teraz miało być inaczej. A jednak... Pan Nikodem zmarł i nigdy nie wrócił po Dżoka. A ten czekał, mimo mrozu, śniegu, deszczu i upałów. Ludzie przychodzili do niego, próbowali zabrać do domu albo chociaż nakarmić. Jednak pies był bardzo nieufny. Minęło dużo czasu, pies cały czas mieszkał na rondzie. W końcu zaufał pani Marii i pozwolił jej się zabrać do domu. Znowu miał dach nad głową, swój kąt, a nawet nowych przyjaciół. Jednak ta historia również nie miała szczęśliwego zakończenia. Pani Maria zachorowała, zaczęła tracić siły, kiedy przyjechało po nią pogotowie, Dżok uciekł... Barbara Gawryluk nie napisała, co tak naprawdę stało się z Dżokiem. I dobrze, bo koniec tej historii jest smutny, pies trafił do schroniska, z którego uciekł. A jakiś czas później znaleziono go w pobliżu torów, został potrącony przez pociąg. W książce zakończenie jest otwarte. I dobrze, bo i tak czytałam ostatnie strony ze ściśniętym gardłem i łzami w oczach... 
Dżok legenda o psiej wierności to piękna opowieść o przyjaźni. Ta książka wzruszy każdego czytelnika. Cała nasza rodzina polubiła Dżoka. Lubimy tę historię za to, że jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Tak, jak pisałam, trudno opanować wzruszenie podczas głośnej lektury, ale przeczytać ją warto. Jeśli jednak ktoś boi się, że płacz może uniemożliwić mu przeczytanie książki do końca, może włączyć dołączoną do niej płytę, na której całą historię czyta Marcin Kobierski. Tosia codziennie chce słuchać jej przed zaśnięciem (a ona za audiobookami nie przepada, więc niech to będzie najlepsza rekomendacja dla tej interpretacji). 
O stronę graficzną Dżoka zadbała, jak w przypadku pozostałych książek z tej serii, Iwona Cała. I znowu zrobiła to po mistrzowsku. Ilustracje są kolorowe i delikatne, wspaniale obrazują zmiany, które zachodziły z życiu psa. Zwierzak w schronisku ma bardzo smutne oczy, a kiedy pan Nikodem zabiera go do swojego domu, od razu widać, że jest szczęśliwy. Warstwa graficzna chwyta ze serce równie mocno, co słowa.

Przeczytajcie tę książkę koniecznie, a potem pojedźcie do Krakowa zobaczyć pomnik Dżoka. Pomnik, o który zabiegali mieszkańcy Krakowa, ci sami, którzy doglądali i dokarmiali psa, czekającego w pobliżu Ronda Grunwaldzkiego na swojego pana. Odsłonięto go w 2001. Autorem rzeźby jest prof. Bronisław Chromy, ten sam, który w 1972 roku stworzył rzeźbę stojącego nieopodal Smoka Wawelskiego. Odwiedźcie Dżoka, pogłaskajcie po łapie, poklepcie po łbie, spójrzcie w te smutne oczy i pomyślcie o tym, jak bardzo potrafi kochać zwierzę...









Dżok legenda o psiej wierności
Barbara Gawryluk
ilustracje Iwona Cała
Wydawnictwo Literatura, 2016
Wiek 3+


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką