Gra(my) w piątki: "Memory na 3 sposoby. Świat Baśni" (Kapitan Nauka)

Kiedy w ręce Tosi wpada książka z zadaniami najpierw szuka w niej zadań na spostrzegawczość. Wyszukiwanie różnic albo podobieństw, odnajdywanie przedmiotów na obrazkach pełnych szczegółów, oto ulubione ćwiczenia Tosi. Absolutnie mnie to nie dziwi, bo sama będąc dzieckiem takie zadania uwielbiałam. Zostało mi to zresztą do dziś, dlatego chętnie towarzyszę mojemu dziecku przy rozwiązywaniu tych zadań (muszę się jednak powstrzymywać, żeby nie wykrzykiwać wszystkich odpowiedzi). Równie chętnie gram z nią w memo, bo zasady rządzące tą grą, również każą mi wykazywać się spostrzegawczością, a przy okazji ćwiczą pamięć (a to, w moim wieku, ćwiczenia coraz bardziej pożądane). Niestety, Tosia zdaje się powoli wyrastać z memo. 
Już mieliśmy zakończyć naszą przygodę z tego typu grami, kiedy okazało się, że Kapitan Nauka stworzył memo, które rośnie razem z dzieckiem. Niemożliwe? A jednak możliwe!



Tak, tak nie tylko meble rosną razem z dzieckiem. Oto Kapitan Nauka stworzył grę, w którą mogą grać dwulatki, czterolatki i sześciolatki. Zanim nie otworzyłam pudełka nie potrafiłam sobie wyobrazić jak to możliwe. Bo domyślałam się, że trzech różnych zestawów kart na pewno tam nie będzie. Kiedy zajrzałam do pudełka moje zdziwienie było jeszcze większe, bo karty są bardzo duże! Ich rozmiar jest jednak całkowicie uzasadniony.


Jak gra się w memory wie chyba każdy. Trzeba wziąć wszystkie karty i ułożyć je na dywanie, stole albo podłodze obrazkami do dołu. Gracze odkrywają dwie dowolne karty, jeśli znajdują się na nich takie same obrazki, zabierają je i szukają kolejnych par. Jeśli nie, dwie dowolne karty odkrywa kolejny gracz. Gra trwa tak długo aż wszystkie pary nie zostaną odkryte. Wygrywa osoba, która zgromadzi najwięcej kart, czyli ta, która odkryła najwięcej par. Te same zasady obowiązują w Memory na 3 sposoby, ale gra została w ciekawy sposób rozwinięta i dzięki temu u każdej grupy wiekowej rozwija inną umiejętność.






Najprostszy wariant, przeznaczony dla dzieci od drugiego roku życia, ma rozwinąć pamięć, dzieci muszą zapamiętać, gdzie leży drugi element z pary. Wariant drugi, dla czterolatków, zwraca uwagę na spostrzegawczość, gracze okrywają, czym różnią się ilustracje. Najtrudniejsza jest wersja dla sześciolatków, tutaj potrzebny jest refleks, trzeba nie tylko odnaleźć pary, ale również odnaleźć i wskazać trzy różnice zanim zrobią to pozostali gracze. Oczywiście granice wiekowe są umowne, wszystko zależy od dziecka, bystre trzylatki również poradzą sobie w wyszukiwaniem różnic. 


My znalazłyśmy jeszcze jedną możliwość do zabawy z tą grą. Układamy wszystkie karty na stosie, a potem każda z nas losuje trzy obrazki. I... wymyślamy opowieść, bo memory, w które gramy ma tytuł Świat baśni, więc na kartach zobaczyć można księżniczki, wróżki, jednorożce, a nawet piratów! Dla takich moli książkowych, jak my, jest to gra idealna. Memory stworzone przez Kapitana Naukę nie tylko rozwija pamięć, spostrzegawczość i refleks Tosi, przy okazji doskonale wpływa na jej wyobraźnię. Żebyście słyszeli, jakie historie tworzą się w jej głowie. Są magiczne jednorożce więzione przez złą czarownicę w maleńkiej chatce, które ratuje bohaterska księżniczka. Jest rycerz, który boi się trolli i prosi o pomoc dobrą wróżkę. Tosia wymyśla i co chwilę wybucha śmiechem! 


Polubiłyśmy tę grę od pierwszej, najprostszej rozgrywki. Za nami już kilkanaście następnych, a Memory na 3 sposoby jeszcze nam się nie znudziło. Samo oglądanie tych kart sprawia nam ogromną frajdę, bo ilustracje autorstwa Marty Szudygi są naprawdę baśniowe! Karty wykonane zostały z grubej tektury, której nie będą straszne małe i jeszcze niezbyt wprawne rączki. Pomysł na stworzenie memory,  które łączy w sobie kilka różnych wariantów gry jest bardzo ciekawy. Dzięki temu będzie można naprawdę długo czerpać przyjemność z rozgrywek toczonych w baśniowym świecie:) A tych, którzy nie lubią baśni albo chcą spróbować swoich sił w grze związanej z inną tematyką, spieszę poinformować, że w tej serii pojawiły się jeszcze inne tytułu (Co robimy?, Zwierzyniec i Zabawy podwórkowe). 




Memory na 3 sposoby. Świat baśni
Ilustracje Marta Szudyga
Kapitan Nauka, 2017

Za grę dziękuję
https://www.kapitannauka.pl/
A Świata baśni szukajcie pod tym linkiem https://goo.gl/fpcbXE

Środowe recenzje: Przyjaciele. "Charlie Ciuch-Ciuch" (Prószyński i S-ka)

Ci, którzy zaglądają tu regularnie wiedzą, że jedną z pasji Tosi są pociągi. Miłością do nich zaraził ją dziadek-kolejarz z zawodu i zamiłowania. Dziś nie spędzają już tak dużo czasu bawiąc się lokomotywami, ale nadal uwielbiają jeździć razem pociągiem i poznawać tajniki tego środka lokomocji. Dlatego też wypatruję na księgarskich półkach książek poświęconych pociągom, bo dziadek spędza z nią dużo czasu, a amatorem lektur o księżniczkach nie jest. Te o kolei woli zdecydowanie bardziej;) Tej jeszcze nie widział, ale ja zdążyłam ją już wypróbować na Tosi.


Charlie Ciuch-Ciuch to niedługa, bardzo ładnie wydana książeczka o przyjaźni łączącej lokomotywę i maszynistę. Tytułowy Charlie to parowóz Big Boy 402, zaś prowadzący go maszynista ma na imię Bob i pracuje w przedsiębiorstwie kolejowym Mid-World. Maszynistę i parowóz łączy pewna tajemnica, której nie zna nikt inny. Bob i Charlie potrafią się porozumieć! Bo Charlie potrafi mówić! Od tej pory jeżdżąc rozmawiają ze sobą. Ich przyjaźń kwitnie, razem pokonują kolejne kilometry torów.

Maszynista Bob i Charlie spędzili razem wiele szczęśliwych dni
i rozmawiali o wielu sprawach.
Maszynista Bob mieszkał sam, a Charlie był jego pierwszym
prawdziwym przyjacielem, odkąd jego żona zmarła dawno temu
w Nowym Jorku.

I pewnie dalej jeździliby razem w bliższe i dalsze trasy, gdyby pewnego dnia w parowozowni, na miejscu Charliego nie pojawiła się nowa lokomotywa spalinowa. Miała opływowy kształt, piękny błyszczący lakier i umie pędzić po torach. Teraz on będzie najszybszą lokomotywą w okolicy. 

Niegdyś Charlie był najlepszym parowozem świata, ale teraz jest stary i przecieka mu kocioł. Niestety, już czas na emeryturę.

Bob nie może się z tym pogodzić, decyduje się więc na odejście z pracy, już nie prowadzi pociągów, zajmuje się za to myciem maszyn. Dawni koledzy śmieją się z niego, wypominając mu, że nie rozumie postępu technicznego i kieruje się sentymentami. Tymczasem odstawiony na boczny tor Charlie rdzewieje i z każdym kolejnym dniem jest coraz smutniejszy. W jego budce mieszka stado myszy, a w kominie rodzina jaskółek. Sytuacja wydaje się beznadziejna, dla starego parowozu nie ma już żadnego ratunku... Pewnego dnia do lokomotywowni przyjeżdża Pan Martin, przez Mid-World. Musi szybko dojechać do Topeki, bo tam jego córka gra pierwszy recital fortepianowy. Ale na stacji nie ma żadnej wolnej lokomotywy... Czy uda się rozpalić palenisko Charliego i uratować sytuację? To pozostanie moją tajemnicą, bo w tej książce tajemnic jest znacznie więcej i najlepiej będzie, jeśli odkryjecie je sami (albo z Waszymi dziećmi).

Tajemnicą jest nie tylko fakt, że parowóz i maszynista ze sobą rozmawiają. Równie tajemnicze jest nazwisko autorki, na okładce czytamy, że książka powstała w 1942 roku i wyszła spod pióra Beryl Evans. Smaczku dodaje fakt, że ta historia została przytoczona przez Stephena Kinga w jednej z jego powieści. Do tej pory istniała tylko tam, dopiero w 2016 wydawnictwo Simon&Schuster wydało ją, jako osobną książkę. Nic nie było jednak wiadomo o osobie autorki. Czy oprócz tej książki napisała coś więcej, czy Charlie Ciuch-Ciuch to jej jedyne dzieło? Wydawnictwo do końca trzymało w tajemnicy tożsamość autorki. Na premierze książki pojawiła się za to aktorka Alisson Davies, ale przecież to nie ona ją napisała. Dlaczego postać pisarki jest tak tajemnicza? Bo książka jest autorstwa samego Stephena Kinga, to on wymyślił opowieść o nawiedzonym pociągu, którą umieścił w fabule swojej powieści. Teraz możemy ją czytać jako osobną książkę. Co dla rodziców, którzy uwielbiają książki Kinga będzie szansą na rozbudzanie w swoich pociechach miłości do tego pisarza;)

Czy warto po nią sięgnąć? Moim zdaniem tak. Jest to oryginalna i bardzo ciekawa opowieść o przyjaźni i oddaniu, o dążeniu do celu i pokonywaniu trudności. Można mieć wątpliwości co do ilustracji, bo parowóz nie przypomina sympatycznych lokomotyw z bajki Tomek i przyjaciele. Charlie ma upiorny uśmiech i niezbyt przyjazne spojrzenie. Ale patrząc na tę książkę całościowo, łącząc opowieść z osobą jego autora i tematyką tworzonych przez niego powieści, otrzymujemy spójny i bardzo interesujący utwór, który spodoba się nie tylko dzieciom, ale i ich rodzicom. Obowiązkową lekturę dla miłośników pociągów, Kinga i ładnie wydanych książek.








 
Charlie Ciuch-Ciuch
Beryl Evans
ilustracje Ned Dameron
tłumaczenie Maciejka Mazan
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
Wiek 5+

Za książkę dziękuję



O teatrze dla dzieci całkiem na poważnie, czyli "Z duchem (do) teatru" (Wydawnictwo Bajka)

Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Teatru, z tej okazji prezentuję książkę bardzo ściśle związaną z tą dziedziną sztuki. A ponieważ teatr to sztuka niezwykle mi bliska, to dziś świętuję również ja. A tak naprawdę niewiele brakowało, żeby moje życie potoczyło się inaczej...


Nie pamiętam, żeby rodzice zabierali mnie do teatru, kiedy byłam mała. Przypominam sobie za to jakieś dwa albo trzy wyjścia w szkole podstawowej. Potem trzy kolejne w pierwszej klasie liceum, te były dla mnie tak traumatycznym przeżyciem, że przez następny rok zaciągnąć można było mnie do teatru jedynie pod karabinem. Aż przyszedł przełomowy rok 2002, w którym poznałam PRAWDZIWY teatr! Wtedy zaczęłam uczyć się go rozumieć i o nim rozmawiać. Spodobało mi się tak bardzo, że kiedy przyszedł czas na wybór dalszej drogi życiowej decyzja mogła być tylko jedna - wiedza o teatrze. I tak po pięciu latach studiów napisałam pracę magisterską (o ironio!) o dramacie Gombrowicza, na podstawie którego powstało jedno z tych pierwszych trzech przedstawień obejrzanych w liceum, obroniłam tę pracę i mogę się szczycić tytułem magistra wiedzy o teatrze! Nie żałuję ani minuty spędzonej na tych studiach i cieszę się każdym obejrzanym przedstawieniem. Wiem, że teatr nie jest sztuką dla każdego, ale uważam, że wszystkiego w życiu należy spróbować, dlatego regularnie zabieram Tosię do teatru. Wybieram najlepsze (moim zdaniem) przedstawienia i dużo z nią na temat teatru rozmawiam. Tłumaczę jej różne trudne nazwy, opowiadam o zasadach rządzących tą sztuką. Robimy razem kukiełki, bawimy się pacynkami. Ot, taki mój sposób na to, żeby Tosia teatru się nie bała i, żeby go polubiła. Na razie odnoszę na tym polu sukces, a czuję, że będzie jeszcze lepiej, bo od kilku dni jesteśmy posiadaczkami wspaniałego przewodnika po świecie teatru.

Autorka książki Z duchem (do) teatru, Nika Jaworowska - Duchlińska pracuje w teatrze, nie jest jednak ani aktorką, ani reżyserem. Jest scenografem. Ale to nie ona opowiada nam o tajemnicach teatru, tutaj główną rolę gra duch, DUCH TEATRU! To on najlepiej wie, co dzieje się w teatrze, kiedy kończy się przedstawienie. On zna wszystkie przesądy i tajemnice rządzące tym miejscem. On wie o co w tym teatrze tak naprawdę chodzi!
Na początku czytelnicy dowiedzą się co to jest ghost light, dlaczego w teatrze, po skończonym przedstawieniu wyłączane są wszystkie światła, oprócz jednego i, dlaczego teatry nie grają w poniedziałki. Dopiero z tą wiedzą mogą poznawać świat teatru. Z tej książki dowiedzą się czym są didaskalia, co to jest monolog, kim jest reżyser i do czego służy zapadnia. Są pojęcia dobrze znane, jak obsada albo afisz i te znacznie trudniejsze, jak choćby inspicjent albo proscenium. Znaleźć w tej książce można również porady praktyczne, jeden z rozdziałów przybliża dzieciom (a może i rodzicom) teatralny savoir-vivre. Tu należy szukać informacji o tym, jaki strój będzie najlepszym wyborem na wieczór w teatrze, o tym, kiedy należy bić brawo i, że zawsze należy przychodzić przodem do osób siedzących w rzędzie (celowo wytłuszczam tę informację, bo mam wrażenie, że coraz mniej osób zwraca na to uwagę i bardzo się cieszę, że autorka o tym przypomniała). Nie zabrakło również fragmentów poświęconych teatralnym przesądom, a tych, jak wszyscy wiedzą jest mnóstwo. Ale czy wiemy skąd się wzięły i dlaczego aktorzy tak pilnują, żeby nie gwizdać?

Książka jest niewielka, ale kryje w sobie ogrom informacji. To wspaniałe kompendium wiedzy o teatrze. Doskonała pomoc dla rodziców i nauczycieli, wspaniałe źródło wiedzy dla dzieci. Przystępny język, oryginalne ilustracje i ciekawy bohater, znawca i mieszkaniec teatru. Ktoś, kto zna w nim każdy kąt. Z nim możemy czuć się w teatrze pewnie i bezpiecznie. 
Z duchem (do) teatru wyróżnia wspaniała wyklejka, na której można zobaczyć napisy znajdujące się kiedyś na afiszach i w czasopismach poświęconych teatrowi. Pomysł prosty, a genialny i znakomicie wprowadzający w klimat książki. Bo to jest książka z klimatem! I nie tylko dla przyszłych teatrologów, aktorów albo reżyserów. To książka dla każdego, kto chciałby się wybrać do teatru, ale nie wie, czy czeka tam na niego coś ciekawego i dla tego, kto już do teatru chodzi, ale chciałby wiedzieć o nim więcej. Na Międzynarodowy Dzień Teatru i nie tylko!








I teraz każda ma swój własny słownik teatru :)


Z duchem (do) teatru
Nika Jaworowska-Duchlińska
Wydawnictwo Bajka, 2017
Wiek 6+

Za książkę dziękuję

Opowieść o bardzo odważnej dziewczynce. "Magiczni przyjaciele. Burzowy smok" (Zielona Sowa)

Nie wiem, jak to jest w domach innych miłośników książek, ale Tosia, jeśli nie zachwyci się od razu, nie próbuje po raz drugi. I muszę się nieźle nagimnastykować, żeby zachęcić ją do tej książki. Z tą nie było takiego problemu, Tosia od razu wiedziała, że jest to lektura dla niej. Co tak bardzo ją zainteresowało? Temat, okładka, ilustracje? Chyba wszystko po kolei. Tosia, po pierwsze lubi książki dziewczyńskie, po drugie lubi książki przygodowe, a po trzecie lubi smoki! Ta książka wszystko w sobie łączy.

Główną bohaterką historii jest Ula. Sierota, która po śmierci rodziców rozpoczęła pracę w królewskim zamku. Życie dziewczynki nie jest wesołe, nie ma czasu na zabawę i cieszenie się dzieciństwem. Ula musi sprzątać zamkowe korytarze, zmieniać pościel w królewskich sypialniach i dbać o porządek w jadalni. Pewnego dnia dziewczynka pomaga w generalnych porządkach, zarządziła je królowa Viola, która po śmierci swojego męża, postanowiła pozbyć się niepotrzebnych rzeczy. Wśród nich znalazła się również kolekcja kamieni, którą latami gromadził król. Dziewczynka nie może pogodzić się z tym, że bogato zdobiona szkatułka i jej cenna zawartość mogłaby trafić na śmietnik. Nieśmiało otwiera szkatułkę i zaczyna oglądać drogocenne kryształy. Przerywa jej słowik, który nagle pojawił się w oknie. Ptak jest bardzo nachalny, zachowuje się tak, jakby chciał zwrócić na coś uwagę Uli. Kiedy dziewczynka w końcu ulega słowikowi, okazuje się, że pod w szkatułce, pod kryształami ukryty został mały woreczek, w nim znajdują się kolejne kamienie. Dziewczynka nie ma jednak czasu na oglądanie ich, bo  jej przełożona pani Porządnicka, ma dla dziewczynki kolejne zajęcie. Ula musi iść do sadu i zerwać jabłka. Kiedy napełnia rumianymi owocami kolejny kosz, widzi na niebie jakieś fioletowe stworzenie. Chwilę później słyszy trzask i widzi jak coś uderza w drzewo. Ula nie wie, co się stało, przeczuwa jednak, że ktoś może potrzebować pomocy. Wkrótce okazuje się, że wśród gałęzi kryje się mały smok. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu Ula odkrywa, że potrafi się z nim porozumieć. Dzięki temu dowiaduje się, że małe fioletowe stworzonko ma na imię Chmurozginacz, ale wszyscy mówią na niego Chmurzynek. Smok jest bardzo smutny i wkrótce wybucha płaczem, bo na skutek upadku złamał skrzydło! Ula musi mu pomóc. Nie będzie to jednak łatwe, ponieważ przelot Chmurzynka zauważyli inni mieszkańcy zamku, w tym również sir Kwaśniak, który chce jak najszybciej złapać straszliwego potwora, który uderzył w zamkowe drzewo. Uratowanie smoka będzie wymagało od dziewczynki niebywałej odwagi i przebiegłości. Sir Kwaśniak bacznie się jej przygląda, bo (całkiem słusznie) podejrzewa, że Ula może coś wiedzieć na temat tajemniczego potwora, który zagraża zamkowi. Dziewczyna podejmuje ryzyko i decyduje się na krok, który całkowicie zmieni jej życie. Nie chcę zdradzać większej ilości szczegółów, bo lektura jest bardzo emocjonująca i trzyma w napięciu do ostatniego zdania! Dlatego warto, żeby każdy przeczytał ją sam;)

Burzowy smok to pierwsza część trzytomowej serii Magiczni przyjaciele. Zakończenie tej książki jest jednocześnie wprowadzeniem do drugiego tomu przygód odważnej Uli. W nim dziewczynka będzie pomagać podniebnym jednorożcom. Niestety, musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać na ukazanie się tej książki. Mam nadzieję, że niedługo, bo Antonina codziennie się o nią dopytuje;) Sama chętnie dowiem się, co stało się potem, bo mi też ta książka się spodobała. Jest mądra, interesująca i pełna humoru, poza tym opowiada o sprawach ważnych dla każdego, takich jak przyjaźń i gotowość niesienia pomocy tym, którzy tego właśnie potrzebują. 

Kiedy wchodzimy do księgarni Tosia zawsze spogląda tęsknym wzrokiem w stronę książek z serii Zaopiekuj się mną z Zielonej Sowy, do tej pory nie kupiłam jej jeszcze żadnej z nich. Wydawało mi się, że jest na te książki jeszcze za mała. Teraz będziemy musiały nadrobić, bo skoro Magiczni przyjaciele doskonale sprawdzili się jako wieczorna lektura, to czekając na drugi tom tej serii, sięgniemy po książki Holly Webb, może nie o magicznych zwierzętach, a o takich, które budzą w Tosi ogromną czułość:)





Magiczni przyjaciele. Burzowy smok
Paula Harrison
ilustracje Sophy Williams
tłumaczenie Marta Mortka
Wydawnictwo Zielona Sowa, 2017
Wiek 6+


Środowe recenzje: Największy, czyli "Płetwal błękitny" (Wydawnictwo Łajka)

Moje dziecko, oprócz tego, że bardzo lubi książki, lubi również oglądać bajki. Nie zabraniamy jej tego, bo najczęściej chce oglądać takie, z których można się naprawdę sporo nauczyć. Kiedyś lubiła Dora poznaje świat, potem był Klub przyjaciół Myszki Miki oraz Tomek i przyjaciele (tę lubi do dziś). Od kilku miesięcy fascynuje ją inna bajka. Są to emitowani na kanale MiniMini+ Oktonauci. Tych, którzy bajki nie znają, informuję, że opowiada ona o przygodach załogi łodzi podwodnej. Grupą dowodzi bohaterski niedźwiedź polarny Kapitan Barnie (absolutny idol Antoniny), jest mój ulubieniec Kocurro, sympatyczny pirat-rozrabiaka, złota rączka króliczka Xenia (na pewno absolwentka politechniki), sympatyczna fotografka Dusia, miś Kolumbik i medyk Pino, reprezentujący gatunek pingwinów. Drużyna Oktonautów dba o porządek w morskich głębinach. Pokazując dzieciom podwodny świat rozwija ich wiedzę na temat zwierząt żyjących w oceanie. Ta właśnie bajka od dłuższego czasu zaprząta uwagę mojego dziecka. To z niej dowiedziała się o istnieniu żabnicy, narwala, różnych gatunków rekinów i mięczaków.

To jednak był tylko wstęp do poszerzania wiedzy o świecie wodnych stworzeń, bo kiedy tylko Tosia dowiedziała się, że oprócz książki o niedźwiedziach polarnych (KLIK) Łajka wydała książkę o płetwalu błękitnym zażądała jej zakupienia, a ja kupna książek nie odmawiam nigdy, więc Płetwal błękitny dołączył do naszej biblioteczki.

We wstępie autorka informuje czytelników, że te ogromne ssaki zostały niemal całkowicie wytępione. Był to efekt polowań dla zdobycia fiszbinu, oleju, tłuszczu oraz mięsa. W tym okresie wybito ponad 360 tysięcy płetwali. W 1966 roku uznano te zwierzęta za gatunek chroniony i zakazano polowania na nie. Książka Jenni Desmond pokazuje piękno tych niezwykłych zwierząt i przybliża młodym czytelnikom ich zwyczaje. 
Płetwala błękitnego poznajemy w towarzystwie małego chłopca, to on jest sprawcą całego zamieszania. Wszystko zaczęło się od zdjęcia z półki książki, chłopiec zaczął ją czytać... Z niej dowiedział się, że płetwal błękitny to największa istota żyjąca dziś na naszej planecie. Jego długość odpowiada ustawionym jedna za drugą ciężarówce, koparce, łódce, samochodowi, rowerowi, motocyklowi, furgonetce i traktorowi. To około 30 metrów! Imponująca jest również waga płetwala - 160 ton, czyli tyle ile waży 55 hipopotamów! Samo serce tego ssaka waży 600 kilogramów, czyli tyle co mały samochód! W paszczy płetwala błękitnego zmieściłoby się na stojąco 50 osób. Te porównania zdecydowanie ułatwiają wyobrażenie sobie z jak wielkim zwierzęciem mamy do czynienia. Ogromny ssak musi dużo jeść i o tym również możemy przeczytać w książce, płetwal zjada dziennie 35 milionów kryli, czyli około czterech ton pożywienia. Tym żywi się dorosły płetwal, bo młode, jak przystało na ssaki jedzą mleko matki. Po trwającej niemal rok ciąży na świat przychodzi jedno młode, zanim zacznie żywić się krylem, przez osiem miesięcy wypija 200 litrów mleka matki dziennie. 
Przy każdej nowej informacji dotyczącej płetwala błękitnego Tosia robiła coraz bardziej zdziwioną minę. Chyba nie spodziewała się, że to aż niesamowite i fascynujące zwierzę. Już po pierwszym przeczytaniu tej książki, zapamiętała z niej całkiem sporo. Zresztą nie tylko ona, bo ja również o tych ssakach wiedziałam niewiele, a teraz zdarza mi się poinformować kogoś, że młody płetwal przybiera cztery kilogramy na godzinę, a wiek tego zwierzęcia, kiedyś oceniany na podstawie woskowego czopa tworzącego się w przewodzie słuchowym, dziś ocenia się na postawie zdjęć, które naukowcy zbierają od jego narodzin. Niektórzy dziwią się, skąd wiem takie rzeczy;) No, cóż, książki dla dzieci zaciekawią nie tylko najmłodszych! 

Jesteśmy zafascynowane książkami Jenni Desmond. Jak napisałam przy okazji Niedźwiedzia polarnego, patrząc na okładkę można podejrzewać, że będzie to fabularyzowana opowieść o zwierzęciu. A tu dostajemy książkę popularnonaukową, na każdej stronie znaleźć można mnóstwo ciekawych informacji na temat tych zwierząt. Brakuje jedynie zdjęć, które pokazywałyby prawdziwe życie płetwali. Zamiast nich mamy ilustracje! Ilustracje tak piękne, że nie można oderwać od nich wzroku. Ich głównym bohaterem  jest płetwal błękitny, na niektórych z nich pojawia się jeszcze chłopiec, od którego wszystko się zaczęło. Widzimy go, kiedy schodzi po schodach trzymając w ręku książkę Płetwal błękitny i dźwigającego galon pełen mleka. A na ostatniej stronie chłopiec leży w łódce i śpi, ma to szczęście, że może pozwolić sobie na długi sen, płetwal błękitny nie może. Chcecie wiedzieć dlaczego? Odpowiedź znajdziecie w tej książce.






Płetwal błękitny
Jenni Desmond
tłumaczenie Anna Błasiak
Wydawnictwo Łajka, 2015




Pąki na drzewach, ptaków śpiew! Nadchodzi... "Żubr Pompik. Zapach wiosny" (Media Rodzina)

Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Lasów oraz pierwszy dzień kalendarzowej wiosny. Długo zastanawiałam się jaka książka będzie najlepsza do uczczenia tych dwóch okazji i w końcu wybrałam!

To jeden z naszych ulubionych bohaterów literackich. Stworzony przez Tomasza Samojlika sympatyczny żuberek skradł już serca wielu dzieci. Dlaczego? Bo rozrabia podobnie jak one, bo czasem gniewa się na swoich rodziców i droczy ze swoją siostrą. Samo życie, ale tym razem, rozterki dotykające każdego kilkulatka, przedstawione zostały w niecodziennej scenerii.

W drugim tomie Pompikowi dzielnie towarzyszy młodsza siostra Polinka. W dniu, w którym przyszła na świat, Pompik przestał być najmniejszym żubrem w lesie, ponieważ jego siostrzyczka była jeszcze mniejsza i słabsza. Żuberek od razu poczuł się starszy i poważniejszy od innych. Oczyma wyobraźni widział, jak opiekuje się małą Polinką, i ratuje ją przed najróżniejszymi niebezpieczeństwami. Okazji do opiekowania się siostrzyczką nie zabraknie, bo do lasu nieśmiało puka wiosna, a razem z nią nowe przygody. Spacerując po lesie spotykają różne zwierzęta i poznają ich zwyczaje. Dowiadują się na przykład, że nie tylko ptaki budują gniazda, bo robią to również wiewiórki. Spotykają nornice, które jak się okazuje nie zasypiają na zimę. Ale spotykają nie tylko zwierzęta, udaje im się na przykład zobaczyć wiosnę, a właściwie poczuć ją! Choć dla każdego członka ich rodziny wiosna pachnie inaczej. Porada uważa, że wiosna pachnie kwiatami: zawilcami, przylaszczkami i sasankami. Dla Pomruka zapach wiosny to zapach świeżego jedzenia. Polinka w ogóle nie wie, jak pachnie wiosna. Pompik przepytuje innych mieszkańców lasu i każdy odpowiada na to pytanie inaczej. Odpowiedź na to pytania odnajduje w końcu Polinka, która stwierdza, że zapach wiosny to te wszystkie zapachy razem. Kiedy już żubrzątka wiedzą, jak pachnie wiosna mogą się zająć dalszym poznawaniem lasu. Z zaciekawieniem przyglądają się dzięciołowi, który wykuwa dziuplę w drzewie. Od niego dowiadują się, że te ptaki mają kilka dziupli, bo zawsze chcą mieć jedną w zapasie. Ot, takie doskonale przygotowane na każdą okazję ptaki!

Takich ciekawostek jest w książce jeszcze więcej, każdy rozdział ma innego bohatera, który przedstawia Pompikowi i Polince swoje życie i swoje zwyczaje. Żubrzyki przyglądają się małym meszkom i ryjówkom oraz całkiem sporym jeleniom. Ciekawi ich rak żyjący w pobliskiej rzece i bobry budujące w niej tamu. W lesie dzieje się naprawdę sporo. Niestety (a może na szczęście) ludzie najczęściej nie mogą tego zobaczyć. Ale wszyscy, młodsi i starsi, mogą o leśnym życiu poczytać. Pełna ciekawostek, znakomicie napisana seria o Żubrze Pompiku spodoba się każdemu. My znamy ją od dawna, a ciągle do niej wracamy, co więcej, za każdym odkrywamy w niej coś nowego. Jakbyśmy po raz pierwszy oglądali puszczę oczami Pompika i jego rodziny. Macie ochotę na wyprawę do puszczy? To koniecznie poznajcie rodzinę żubrów stworzoną przez Tomasza Samojlika. Nie zawiedziecie się :)





Żubr Pompik. Zapach wiosny
Tomasz Samojlik
Wydawnictwo Media Rodzina, 2016

"Mama w domu - nie leży i nie pachnie, tylko pracuje". Akcja blogerek parentingowych. Poznaj mój typowy dzień.

"Mama w domu - nie leży i nie pachnie, tylko pracuje!" to tytuł akcji, której pomysłodawcą jest Aneta z bloga www.mama-dwojki.pl. Powstała ona, po tym jak przeczytała wpis na blogu u Beaty z bloga www.arbuziaki.pl <-- tutaj przeczytasz post, od którego wszystko się zaczęło.

Ten wpis stał się dla niej inspiracją. Pomyślała, że fajnie będzie przeczytać o tym jak inne matki, zmagają się z codziennością. Poczuć, że inne mają podobnie, a tym samym uświadomić całej reszcie społeczeństwa, że my mamy, które siedzimy w domu, także wykonujemy pewny rodzaj pracy. Pracy za którą nam nikt nie płaci. Tylko postrzega przez pryzmat powiedzenia " Leżę i pachnę".


Aneta
wraz z Beatą postanowiły zaprosić do akcji kilka mam blogerek, w tym mnie, aby każda z nich napisała swoją " kartkę z kalendarza". Oto autorki i ich blogi, które podjęły się udziału w akcji.

⚛️ Mama Migotka ( linkujecie www.mamamigotka.pl)
⚛️ Młoda mama pisze ( www.mlodamamapisze.com)
⚛️ Beztroska Mama (www.beztroskamama.pl)
⚛️ Mama po 30tce ( www.mamapo30tce.blogspot.com)
⚛️ Jaśkowe Klimaty ( www.jaskoweklimaty.pl)
⚛️ Kobieca myślodsiewnia (www.kobiecamyslodsiewnia.blogspot.com)
⚛️ Mamatywna (www.mamatywna.com)
⚛️ Pani Domowa (www.pani-domowa.pl)
⚛️ Matka bez kitu (www.matkabezkitu.blogspot.com)
⚛️ Lady Mamma (www.ladymamma.pl)
⚛️ Nowa w wielkim mieście ( http://nowawwielkimmiescie.blogspot.ie/)
⚛️ Mama Balbinka
⚛️ Kiedy Mama nie śpi ( www.kiedymamaniespi.pl)

⚛️ Oli Loli New life - (www.oliloli-newlife.com)


KARTKA Z KALENDARZA TOSIMAMY

Ja, co prawda pracuję na etacie, ale zdarza mi się marzyć o tym, co mogłabym robić, gdybym nie musiała iść na osiem godzin do pracy (o tym, jak wygląda dzień matki pracującej pisałam TUTAJ). Zdarza mi się również przebywać na opiece, czyli spędzać czas w domu z chorym dzieckiem. Niektórym zdarza się powiedzieć, że to dla nas, matek pracujących na etacie, dodatkowe 60 dni urlopu wypoczynkowego. To jest urlop?

Godzina 6 - pobudka, chora czy zdrowa jest tak przyzwyczajona do wstawania o tej porze, że przestawi się dopiero za kilka dni, ale wtedy trzeba będzie wracać do przedszkola

Godzina 6:15 - mleko, 200 mililitrów mleka krowiego podgrzewa się na kuchence, hop do kubeczka
i pijemy (to znaczy ona pije, ja wracam go kuchni i robię dla siebie herbatę),

Godzina 6:30 - rozpoczyna się walka, mleko zostało wypite, o powrocie do łóżka nie ma mowy. No, to bajka. A niech obejrzy, normalnie nie ma na to czasu. A ja? Mogłabym się położyć i zostawić ją z tym telewizorem, ale kiedy tylko zniknę jej z pola widzenia, rozlegają się krzyki typu: Mama, chodź zobaczyć!, Mama, a gdzie są chusteczki?, Mama, a o której będzie śniadanie?
Dlatego zostaję z nią i oglądamy te bajki razem. 

Godzina 8 - czas na śniadanie. Jajecznica, parówki, może płatki? A gdyby tak zwyczajne kanapki? 
Czasem udaje nam się dojść do porozumienia, czasem nie, wtedy robię dwa śniadania;)

Godzina 8:30 - sprzątanie po śniadaniu, na szczęście mamy zmywarkę, więc tylko wkładamy do niej naczynia i możemy ruszyć na podbój świata...

Godzina 9 - oczywiście w ograniczonym stopniu, bo dziecko jest chore, zanim zaczniemy spędzać miło dzień, trzeba jeszcze wziąć lekarstwa albo przygotować inhalację

Godzina 9:15 - zaczynamy od książek, jedna, druga, trzecia i jeszcze pięć innych

Godzina 10:15 - zanim zaczniemy robić coś innego mam szansę włączyć pralkę

Godzina 10:20 - czas na planszówki, na początek Chińczyk, potem Grzybobranie, memo i Monopoly Junior. W niektóre gramy dwa razy, bo przypadkowo w pierwszej rozgrywce wygrałam ja, więc Tosia musiała się odegrać;)

Godzina 12:00 - zostawiam dziecko z kolorowankami i uciekam do kuchni celem ugotowania obiadu. Korzystając z faktu, że jestem w domu Antonina zamawia naleśniki z musem truskawkowym.

Godzina 13:00 - wracam do dziecka, ciasto na naleśniki jest gotowe, mus czeka, kiedy mąż da znać, że wyjeżdża z pracy zabierzemy się za smażenie. Na razie mamy czas na wspólne kolorowanie.
Chociaż nie, wcześniej muszę rozwiesić pranie, które czeka w pralce.

Godzina 14:30 - jemy obiad, wyjątkowo wcześnie, bo normalnie robimy to dopiero, kiedy wrócę z pracy

Godzina 15:00 - mąż ogarnia kuchnię po obiedzie, my dalej wyżywamy się artystycznie, 
teraz czas na farby!

Godzina 16:00 - farby się jednak znudziły i pojawia się prośba o bajkę z TV, ale jak w przypadku porannego oglądania, nie mogę się oddalić nawet o pół metra.

Godzina 17:00 - druga tura rozgrywek w planszówki, tym razem we troje

Godzina 18:00 - to czas kolacji i druga tura lekarstw i inhalacji, w tym czasie ogarniam pokój Tosi,
bo choć zasadniczo ma sprzątać sama, z chowaniem części rzeczy po prostu sobie nie radzi

Godzina 19:00 - kąpiel Tosi, potem czytanie bajki, przytulanie i błogi sen do rana, dziecka oczywiście, bo przede mną jeszcze prasowanie, ale zanim zacznę prasować włączam komputer i zabieram się za pisanie. Kiedy zadowolona z siebie wyłączam komputer i kieruję swoje kroki w stronę łóżka, przypominam sobie o stercie ubrań do prasowania. Cóż zrobić?! Prasuję..., a kiedy wszystkie ubrania złożone w równą kostkę leżą na swoich miejscach,
 mogę wreszcie położyć się spać. Chociaż nie, może warto byłoby jeszcze wyjąć z pralki pranie, które włączyłam po tym, jak Tosia zasnęła i rzucić okiem na kuchnię. Włożyć do zmywarki kubki 
i talerze. Włączać już jej nie będę, to zrobię rano, w końcu jutro też nie idę do pracy.
Tak właśnie wygląda jeden z sześćdziesięciu dodatkowych dni "urlopu" przysługującego matkom. Jest czas na malowanie paznokci, na maseczkę i długą kąpiel... Sielanka! Po prostu sielanka.

Ktoś powie, że umieściłam w planie dnia tyle obowiązków, bo normalnie pracuję i, kiedy biorę dzień wolnego, to chcę zrobić jak najwięcej rzeczy. Ale kiedy byłam na macierzyńskim te dni wyglądały podobnie, chciałam przygotować obiad, ogarnąć mieszkanie, włączyć pranie. Raz wychodziło, innym razem nie, bo Tosia miała kiepski dzień i musiałam przez cały czas nosić ją na rękach. Nie nudziłam się ani przez chwilę... To był naprawdę intensywny czas, bo tak naprawdę nawet siedząc cały dzień w domu robi się mnóstwo rzeczy. Tak, to też jest praca. Zupełnie inna od tej na etacie, ale równie ważna.

Jeżeli podoba Ci się pomysł akcji, będziemy bardzo wdzięczne za udostępnienie naszych "kartek w kalendarza". Pragniemy uświadomić wszystkim, że siedzenie w domu z dzieckiem /dziećmi, jest także formą pracy. Pracy na więcej niż cały etat bo 24 na dobę, siedem dni w tygodniu. Chcemy, aby nikt nam już nie mówił, że nam się nudzi. Że macierzyństwo to sama radość. Przyjemność siedzenia w domu, bez wysiłku fizycznego czy psychicznego. Odwalamy kawał wielkiej roboty i pragniemy tylko, aby postrzegać nas za to co robimy siedząc w domu. Wbrew pozorom, nie leżymy, nie pachniemy. Jesteśmy w biegu i często zamiast pachnieć, pachniemy, ale nieprzyjemnie, nie mówiąc, że brzydko 😉 Padamy ze zmęczenia, ale rano wstajemy. Choć może się walić i palić, my działamy. Każdego dnia, od rana do nocy.

Ja pracuję na etacie, ale łączę się z dziewczynami całym sercem, bo wiem, że ciężko pracują, dlatego pragniemy uświadomić wszystkim, że siedzenie w domu z dzieckiem /dziećmi, jest także formą pracy. Pracy na więcej niż cały etat bo 24 na dobę, siedem dni w tygodniu. Chcemy, aby nikt nam już nie mówił, że nam się nudzi. Że macierzyństwo to sama radość. Przyjemność siedzenia w domu, bez wysiłku fizycznego czy psychicznego.