Wyjść z dzieckiem do ludzi...
Mój urlop macierzyński trwał sześć miesięcy, większość czasu spędziłyśmy na spacerach między wynajmowanym mieszkaniem a budową. Bywaliśmy również w marketach budowlanych. Było nam tu na tyle dobrze, że nie wyjeżdżałyśmy same z naszej małej miejscowości...
Tosia jednak urosła, staje się coraz bardziej samodzielna, a to daje nam możliwość podróżowania. Z tej racji, że nie mam prawa jazdy (i na pewno będę go nigdy miała) korzystamy z komunikacji zbiorowej. Pierwszym elementem każdej wyprawy jest podróż autobusem - tu problemu nie ma, pierwszy przystanek znajduje się obok naszego domu, mamy więc pełen wybór co do miejsca. Potem wsiadamy do tramwaju, jeszcze nie zdarzyło się, żebyśmy musiały stać, ale podróżujemy w soboty, niedziele, dni wolne od pracy. Kilka razy musiałyśmy jednak wsiąść do tramwaju wypełnionego ludźmi. Tak było między innymi w minioną sobotę. Łatwo nie jest, Tosia stara się wtedy trzymać, ale jak to dziecko, tu ją coś zainteresuje, tam coś zwróci jej uwagę, nagle przypomina sobie, że musi mi coś koniecznie powiedzieć i chwieje się bidula, a ja jedną ręką trzymam się poręczy, drugą asekuruję dziecko.
Nie awanturujemy się o ustąpienie nam miejsca, choć może powinnyśmy to robić.
Staram się uczyć Tosię, że siadamy tam, gdzie jest wolne miejsce i ustępujemy miejsca osobom starszym/chorym. Wiem, że dzieci uwielbiają siedzieć przy oknie, siedzieć same, czuć się ważne i dorosłe. Kiedy tylko jest taka możliwość pozwalam jej na to, ale jeśli nie ma innego wyjścia siada na moich kolanach (albo sama, a ja stoję obok). Jeśli wsiadamy do pełnego ludzi autobusu lub tramwaju, w którym jest tylko kilka wolnych miejsc, nie ma dyskusji, siadamy tam, gdzie jest puste krzesło. Okazuje się jednak, że niektórzy robią inaczej. Coraz częściej zdarza mi się słyszeć awanturujące się maluchy, które walczą o wolne miejsce. Kiedyś takie rzeczy nie mieściły się w głowie ani dzieciom, ani rodzicom. Dziś rodzice wspierają swoje pociechy w tych walkach głośno wyrażając swoje zdanie na temat ludzi, którzy nie wstają, aby ustąpić miejsca kilkulatkowi... Zawsze mam mieszane uczucia, co do tego, jak powinnam zachować się w takiej sytuacji. Co innego przecież dwulatek, a co innego o kilka lat starszy uczeń zerówki, czy pierwszej klasy szkoły podstawowej. Temu pierwszemu większość myślących osób ustąpi miejsca bez wahania, ten drugi, przynajmniej moim zdaniem może stać te kilkanaście minut.
I jeszcze jedna rzecz, zagarnianie przestrzeni autobusu, czy tramwaju. Tylko raz jechałam autobusem z Tosią w wózku, było to kilka dni przed jej drugimi urodzinami i była to jej pierwsza podróż komunikacją miejską. Nie było mowy, żeby z wózka wysiadła, dla jej bezpieczeństwa i dla mojego komfortu. Coraz częściej obserwuję jednak następującą sytuację. Wózek w miejscu do tego przeznaczonym, rodzic i dziecko sadowią się na siedzeniu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby autobus jechał pusty, ale taką sytuację obserwuję w godzinach szczytu, kiedy o wolne miejsce naprawdę trudno.
Ktoś może powiedzieć, że mam zrobić prawo jazdy, wziąć kluczyki i zrezygnować z komunikacji miejskiej. Tak, to byłoby rozwiązanie, ale dzieciom takie wyprawy sprawiają przyjemność, więc tak szybko nie udałoby się przerzucić na auto. Poza tym Tosia kiedyś urośnie i będzie chciała pojechać z koleżankami do kina, jak się wtedy zachowa? W sobotę moja mama usłyszała z ust studenta, który w tramwaju upatrzył sobie miejsce, na którym ona odważyła się usiąść, że zajęła jego miejsce! Tak dwudziestolatek odzywa się do osoby starszej od siebie o jakieś 35 lat, która mogłaby być jego matką... Nie chciałabym, żeby Tosia tak się kiedyś zachowała.
Zabieramy dzieci do restauracji, do kościoła, na wakacje nad ciepłym morzem. W każdym z tych miejsc znajdzie się osoba, która z towarzystwa najmłodszych będzie niezadowolona. Trzeba jednak spojrzeć na tę kwestię z dwóch stron, nasze dzieci niedługo urosną, staną się samodzielne, wybierzemy się do sklepu bez nich i wtedy zobaczymy, czy dwuletnie bobasy są nadal tak słodkie ;)