Z dzieckiem w kościele
Tosia była zabierana do kościoła niemal od urodzenia, pierwszy raz była z nami tydzień przed swoim chrztem, czyli miała wtedy miesiąc (po zapaleniu płuc słusznie lub niesłusznie nie chcieliśmy jej narażać na bakterie i wirusy, więc chodziliśmy osobno). Najczęściej przesypiała całą mszę, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, ani razu nie musieliśmy wychodzić z powodu płaczu, zmieniać pieluchy lub karmić w zakrystii. Problemy zaczęły się, kiedy Tosia odkryła do czego służą nogi, wtedy, jeśli nie udało się jej uśpić, siedziała w wózku połowę mszy, a drugą połowę maszerowała wokół niego. Do dnia, kiedy udawało się ją wsadzić do wózka przed wejściem do kościoła staraliśmy się chodzić razem. W końcu jednak mąż zdecydował, że tak dalej być nie może i odpuściliśmy rodzinne uczestnictwo we mszy. Chodząc sama często miałam okazję obserwować, jak zachowują się inne dzieci i, jak zachowują się ich rodzice. I zawsze po powrocie do domu mówiłam to samo: "Tosia wcale nie jest taka zła, inne dzieci zachowują się gorzej". Sytuacja wymagała jak najszybszej zmiany, jeśli chcemy, żeby chodziła z nami do kościoła, musimy dać jej przykład i pokazać o co w tym wszystkim chodzi. W niedzielę po trzecich urodzinach zdecydowaliśmy, że idziemy razem. I poszliśmy. Udało się znaleźć wolne miejsce (co w naszej parafii jest naprawdę dużym wyczynem, był to też jeden z powodów dla których zaczęliśmy chodzić osobno, na mszy dla dzieci trudno o wolną przestrzeń, żeby choćby ruszyć wózkiem). Tosia usiała z nami i obserwowała co się dzieje, w trakcie kazania podeszłyśmy do księdza, a po mszy, kiedy już wszyscy wyszli weszłyśmy na balkon, żeby mogła popatrzeć na wszystko z góry. Od tego dnia co tydzień chodzimy razem, ale bywa różnie... Największy problem jest jednak w nas, bo to nam wydaje się, że nasze dziecko jest tak wyjątkowo niegrzeczne, kiedy nagle zaczyna podrygiwać w rytm muzyki albo chowa się pod schodami. Wczoraj, najpierw siedziała grzecznie na schodach, bo naśladowała zachowanie spokojnej dziewczynki i jej mamy, ale potem mama z córką zniknęły i pojawiło się rozbiegane rodzeństwo (w wieku ok. 6-8 lat), którego rodzice, a właściwie mama udawała, że tych dzieci nie zna...
Nie uważam, że dzieci (zwłaszcza małe, do 4 roku życia) mają stać na baczność, nie odzywać się, nie okazywać znudzenia. Nam dorosłym zdarza się w kościele uciec myślami w inną stronę, ziewnąć albo z nudów spoglądać na zegarek, to jak ma się zachowywać maluch... Po to są msze dla dzieci, żeby rodzice czuli się na nich mnie zestresowani zachowaniem latorośli, ale wszystko w granicach rozsądku. Mąż zaobserwował kiedyś dziecko bawiące się dzwonkiem oznajmiającym początek mszy, jak wiadomo dzwonek taki znajduje się na wysokości niedostępnej dla dziecka, to było akurat u mamy na rękach, dzwoniło, a ten fakt trzymającej go matce w żadnej mierze nie przeszkadzał. Dziecko grzebiące w donicy i rozsypujące ziemię to też norma. Rodzice nie zwracają uwagi, czasem udają, że to nie jest ich dziecko. My za Tosią chodzimy krok w krok, po pierwsze nie chcę żeby zgubiła się w tłumie (a u nas naprawdę jest tłum), po drugie nie chcę, żeby przeszkadzała innym. Staramy się ją kontrolować i reagować w miarę potrzeb. Wielu rodziców postępuje podobnie, ale są i tacy, którzy nie robią nic, a potem możemy stawać na rzęsach, bo nasze, którym zwracamy uwagę najpierw rzeczywiście na jakiś czas stają się grzeczne, a potem dalej naśladują rozrabiaków, skoro tamtym wolno, to dlaczego one mają być grzeczne?!
Wiem, każdy sam odpowiada za własne dzieci, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda nie powinniśmy ingerować, ale potem widzimy nastolatki rysujące po kościelnych ławkach i przyklejające gumę do oparcia. Tosia wie, że w kościele powinna zachowywać się cicho i starać się patrzeć na ołtarz/księdza/figurę Jezusa. Jest więc cicho, nie podnosi głosu, choć zdarza się jej odezwać, kiedy jest u nas na rękach i słyszy, że my mówimy (nawet jeśli jest to modlitwa), natychmiast nas ucisza. Największą niedzielną radością jest jednak dziecięcy zespół i dziewczynki grające na skrzypcach, siada po mszy w jednej z pierwszych ławek i słucha, bez ruchu i bez słowa.
Na razie źle nie jest, chodzimy twardo wszyscy razem, wczoraj wyszliśmy na chwilę na plac, żeby opanować sytuację, ale Tosia oświadczyła, że będzie grzeczna i wytrzymała do końca. Zobaczymy co będzie dalej...
Nie uważam, że dzieci (zwłaszcza małe, do 4 roku życia) mają stać na baczność, nie odzywać się, nie okazywać znudzenia. Nam dorosłym zdarza się w kościele uciec myślami w inną stronę, ziewnąć albo z nudów spoglądać na zegarek, to jak ma się zachowywać maluch... Po to są msze dla dzieci, żeby rodzice czuli się na nich mnie zestresowani zachowaniem latorośli, ale wszystko w granicach rozsądku. Mąż zaobserwował kiedyś dziecko bawiące się dzwonkiem oznajmiającym początek mszy, jak wiadomo dzwonek taki znajduje się na wysokości niedostępnej dla dziecka, to było akurat u mamy na rękach, dzwoniło, a ten fakt trzymającej go matce w żadnej mierze nie przeszkadzał. Dziecko grzebiące w donicy i rozsypujące ziemię to też norma. Rodzice nie zwracają uwagi, czasem udają, że to nie jest ich dziecko. My za Tosią chodzimy krok w krok, po pierwsze nie chcę żeby zgubiła się w tłumie (a u nas naprawdę jest tłum), po drugie nie chcę, żeby przeszkadzała innym. Staramy się ją kontrolować i reagować w miarę potrzeb. Wielu rodziców postępuje podobnie, ale są i tacy, którzy nie robią nic, a potem możemy stawać na rzęsach, bo nasze, którym zwracamy uwagę najpierw rzeczywiście na jakiś czas stają się grzeczne, a potem dalej naśladują rozrabiaków, skoro tamtym wolno, to dlaczego one mają być grzeczne?!
Wiem, każdy sam odpowiada za własne dzieci, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda nie powinniśmy ingerować, ale potem widzimy nastolatki rysujące po kościelnych ławkach i przyklejające gumę do oparcia. Tosia wie, że w kościele powinna zachowywać się cicho i starać się patrzeć na ołtarz/księdza/figurę Jezusa. Jest więc cicho, nie podnosi głosu, choć zdarza się jej odezwać, kiedy jest u nas na rękach i słyszy, że my mówimy (nawet jeśli jest to modlitwa), natychmiast nas ucisza. Największą niedzielną radością jest jednak dziecięcy zespół i dziewczynki grające na skrzypcach, siada po mszy w jednej z pierwszych ławek i słucha, bez ruchu i bez słowa.
Na razie źle nie jest, chodzimy twardo wszyscy razem, wczoraj wyszliśmy na chwilę na plac, żeby opanować sytuację, ale Tosia oświadczyła, że będzie grzeczna i wytrzymała do końca. Zobaczymy co będzie dalej...