Czytamy o Świętach Wielkanocnych

Rok temu rozpaczliwie szukałam książek, które mogłyby mi pomóc wytłumaczyć Tosi, czym są święta Wielkanocne. Co wspominamy, dlaczego, co stało się w tych wyjątkowych dniach. Chciałam i musiałam wytłumaczyć to wszystko trzylatce. Rok temu miałam dwie takie książki, dziś jest ich więcej. 

Boże Narodzenie to piękne, ciepłe święta, które łatwo przełożyć na język kilkulatka. Jest rozkoszny bobas w żłóbku, spokojna atmosfera i zwierzęta w szopie. Tę rzeczywistość dziecko bez problemu zrozumie i polubi. Ale Wielkanoc to nie tylko zmartwychwstanie, przed nim była śmierć i męka. Tego przełożyć na język dziecka tak łatwo się nie da, trzeba to przede wszystkim zrobić delikatnie, żeby malucha nie przestraszyć. Tosia po każdej kolejnej informacji dotyczącej Wielkiego Postu mnoży pytania, "A dlaczego umarł?", "Kto go zabił?", "Dlaczego Go zabili?", "A co to znaczy ukrzyżować?". Jest coraz starsza, coraz więcej rozumie, więc książki poświęcone Świętom Wielkanocnym są obecnie na liście naszych domowych bestsellerów.

Chętnie wracamy do zbiorów wierszy i opowiadań księdza Jana Twardowskiego, Opowiadania towarzyszyły nam już rok temu, w prosty, dostosowany do poziomu dzieci sposób ksiądz Jan wyjaśniał najmłodszym tajemnice wiary. Sięgamy również po Opowieści Biblijne. O tych książkach pisałam tu już kilkakrotnie, skupię się więc na nowościach, które pojawiły się w naszej biblioteczce w tym roku.
ks. Jan Twardowski, Wielkanocne idą święta (Wydawnictwo Święty Wojciech)

Kolejna książka autorstwa "księdza od biedronek", piękne wprowadzenie w Wielki Post, Wielki Tydzień i Wielkanoc. Mnóstwo krótszych i dłuższych opowiadań, w które wplecione zostały fragmenty wierszy. Dzieci dowiedzą się po co jest nam tak naprawdę Wielki Post, czym jest Niedziela Palmowa, co stało się w Wielki Piątek i, jak wyglądał wielkanocny poranek. Przeczytamy o świątecznych życzeniach, zastanowimy się nad tym, co dają nam powtarzające się co rok święta i, co powinniśmy z nich zapamiętać. Nie zabrakło tu również opowiadań poświęconych wydarzeniom, które miały miejsce już po wielkanocnej niedzieli. Książka na lata i piękny pomysł na prezent od zajączka;)

Moja pierwsza Biblia. Wielkanoc. Książka z naklejkami  
(Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu)

Niewielkich rozmiarów książeczka o wielkich sprawach. Jedna z ulubionych serii Tosi (mamy już taką książkę o Bożym Narodzeniu, a niedawno dowiedziałam się, że są jeszcze inne). Opowieść rozpoczyna się w Niedzielę Palmową, kończy w wielkanocny poranek. Niewiele słów, duże ilustracje, no i naklejki (znacie dziecko, które ich nie lubi?). Pięknie i prosto opisane wydarzenia Wielkiego Tygodnia i Triduum Paschalnego. W Tosi ten opis nie budzi strachu,czytamy ją często, bardzo dużo zapamiętała, więc cel został osiągnięty. Warto sięgnąć po tę malutką książeczkę, która doskonale realizuje zasadę nauki przez zabawę. Dzieci uzupełniają ilustracje naklejkami, a przy okazji poznają Wielkanoc.

Andrzej Sochacki, Dzieci odkrywają Wielkanoc (Wydawnictwo WAM)

Tę książkę odkryłam dzięki innemu blogowi, niestety kupienie jej nie było łatwym zadaniem, ma niestety wyczerpany nakład, udało mi się kupić ją w antykwariacie internetowym (razem z inną częścią serii poświęconej uroczystości Bożego Ciała). Bohaterami tej książki jest rodzeństwo, które rozmawia z mamą o nadchodzących świętach. Mama cierpliwie tłumaczy im istotę Świąt Wielkanocnych. Lektura będzie dobrym pretekstem do odbycia takiej rozmowy w każdym domu. Jeśli traficie na nią w jakimś antykwariacie albo na pchlim targu, kupcie koniecznie!

Takie właśnie książki towarzyszą nam w tym wyjątkowym czasie. Znacie jakieś inne tytuły poświęcone religijnej warstwie nadchodzących Świąt? Jeśli znacie, koniecznie podzielcie się nimi z nami!



 



Czy dziecko może dostać za dużo prezentów?

Zamykam oczy i widzę czarno-białe zdjęcie, zrobiono je w 1988 albo 1989 roku w okresie Bożego Narodzenia. Jestem na nim ja w otoczeniu zabawek, które znalazłam pod choinką, jak na schyłek PRLu zbiór jest imponujący. Dmuchany krokodyl, waga sklepowa, książki, lalka, misie. Dużo! A mi pewnie i tak było mało.

Od kilku tygodni głowimy się nad prezentami dla Tosi. W tym roku planowaliśmy kupić jej jeden, duży prezent, na który złoży się cała rodzina. Okazało się jednak, że ona nie ma takich dużych/drogich potrzeb. Sama nawet dokładnie nie wie co chciałaby dostać. Pod choinką pojawi się więc kilka mniejszych paczek. 
Każda z bliskich nam osób chce zabawić się w Mikołaja i sprawić Tosi przyjemność. Każdy chce obserwować jej radość, kiedy otwiera paczkę. Niełatwo byłoby więc namówić wszystkich na zrzutkę, bo otwieranie odbyłoby się tylko przy tych, z którymi spędzalibyśmy wigilię, więc część osób byłaby tego widoku pozbawiona (żałuję, że nie wpadliśmy na ten pomysł rok temu, kiedy zaprosiliśmy bliskich do nas). W naszym domu pojawią się nowe zabawki, które na krótszy lub dłuższy czas zainteresują Tosię. 
Przezornie rozpoczęłam już wyprzedaż starych, którymi dziecko się nie bawi albo na które jest już zdecydowanie za duża. Uzbierał się tego sporych rozmiarów kartonik, bo Tośka zabawek dostaje całkiem sporo. Często słyszę więc, że ma ich za dużo. Tutaj na usta ciśnie mi się tylko jedno pytanie: "A czy to my jej te zabawki kupujemy?!". Od nas najczęściej dostaje drobiazgi, kolejne elementy większej całości, którą kompletuje (jak lokomotywy z bohaterami bajki "Tomek i przyjaciele", figurki z Klubu Myszki Miki) albo kolorowanki. Czas większych prezentów to urodziny, Wielkanoc i Boże Narodzenie. I po każdym takim wydarzeniu zbiór rośnie, ma tych zabawek naprawdę dużo, na szczęście 95% to prezenty trafione/wymarzone. Czasem zamiast zabawki dostanie jakieś ubranie, książkę (choć te w większości kupujemy my, jeśli są prezentem to ze względu na przeogromny księgozbiór Tosi jest on konsultowany z nami) albo jakiś element dekoracyjny pokoju. Od dziadka ostatnio dostała (bez okazji) pierwsze biurko! Ze wszystkiego się cieszy, a poza tym to nie my-rodzice Tosi zmuszamy jej gości do przyjścia na urodziny z prezentem. Taki jest zwyczaj, do cioci na imieniny wybieramy się z bukietem kwiatów i nikt ciotce przez trzy dni nie wypomina, że ma tych kwiatów za dużo. Przy okazji ślubów młoda para coraz częściej prosi o wino/książki z dedykacją/karmę dla schroniska, są jednak tacy, którzy chcą dostać kwiaty argumentując to tym, że już nigdy tylu bukietów nie dosta, więc chcą. I mają prawo!  

My-dorośli coraz częściej rezygnujemy z dawania prezentów, zastępujemy je pieniędzmi albo kartami podarunkowymi, w końcu obdarowany najlepiej wie, co jest mu potrzebne, więc sam pójdzie do sklepu i kupi. Dziecku jednak samą gotówkę wręczyć trochę głupio, więc do 50 albo 100 zł i tak dokupujemy lalkę/samochód/pluszowego misia. 
Niech dziecko ma, niech samej koperty w ręce nie trzyma i z tych dodatków szybko uzbiera się kolejny stosik mniej lub bardziej potrzebnych zabawek. A z drugiej strony, to kiedy jest najlepszy czas na rozpakowywanie tych wielkich pudeł owiniętych kolorowym papierem?! No, kiedy?! Właśnie teraz, kiedy dziecko jest dzieckiem i umie bez żadnych oporów pokazać swoją radość, rzucić się na szyję osobie, która podarowała mu wymarzoną rzecz. Dorośli są tacy poważni, oni rzadko podskakują z radości, rzadko tulą dopiero co wyjęty z pudełka prezent, nawet jeśli wyjątkowo przypadł im do gustu.

Najgorsze prezenty dla dzieci...

Każdy rodzic je zna. Każdy rodzic-bloger napisał o nich kilka razy. Z racji zbliżającego się sezonu świątecznego i ja dorzucę swoje trzy grosze.

Za duże
Wiem, wiem, każdy chce zrobić wielkie wejście na roczek, a jak wielkie wejście, to potrzebny wielki prezent. Czasem jednak warto zapytać rodziców obdarowanego, czy koń na biegunach na pewno znajdzie stajnię w dziecięcym pokoju, a salon pomieści kredową tablicę, która rozmiarami przypomina tę szkolną. Nam trafiło się kilka takich za dużych zabawek, z którymi nie wiedzieliśmy co zrobić, gdy Tosia przestawała zwracać na nie uwagę powędrowały więc do innych dzieci.
Dotyczy to również wszelkich gier i puzzli, które sprytni producenci wpakowali do olbrzymich kartonowych pudełek - dziecięce pokoje nie są z gumy, tego naprawdę w pewnym momencie nie ma gdzie trzymać!
Za głośne
Sama taką kiedyś sprezentowałam, nie byłam wtedy wytrawnym kupowaczem zabawek i zbyt pobieżnie przeczytałam opis na opakowaniu, spędziłam więc pół godziny w autobusie ze śpiewającym ślimakiem. Rodzice poradzili sobie z nim wyjmując baterie, bo oprócz tego, że grał był również sorterem klocków i w tej roli doskonale się sprawdził! Tosia też dostała kilka takich cudów, pechowo (a może złośliwie) zawsze trafiały pod nasze nogi, kiedy późnym wieczorem szliśmy do jej pokoju. Nasz problem był jeszcze taki, że Tosia większości grających zabawek się zwyczajnie bała...

Za trudne
Tak, tak, bywają zabawki, z których dzieci nie potrafią jeszcze korzystać. Tosia na każde święta/urodziny/imieniny/Dzień Dziecka, przy okazji i bez okazji dostaje jakieś gry. Uwielbia je... rozrzucać we wszystkich pomieszczeniach. Nie rozumie jeszcze zasad gry w bierki, chińczyk ją nudzi, a plansza do gry w warcaby, to idealne miejsce do wyścigów kolorowych pionków z zupełnie innego zestawu. Podobnie ma się sytuacja z puzzlami 5+, owszem, mamy mądre dziecko, ale 160 małych elementów to jednak trochę za dużo. Układamy je za nią, bo chce zobaczyć obrazek w całości, ale nie towarzyszy temu taka euforia, jak tym, które ułoży sama.

Za łatwe
Z tymi bywa różnie. Staram się sugerować opisem na opakowaniu, ale jeśli wiem, że Tosia bawi się figurkami z Klubu Przyjaciół Myszki Miki, to wiek zasugerowany przez producenta traktuję jako wskazówkę. Dla niej ma to być element większej całości. Kiedy jednak ktoś daje jej zabawkę dla niemowlaka, która nawet nie wzbudza jej zainteresowania, zastanawiam się co nim kierowało. Zwłaszcza, że czterolatkę można obdarować najzwyklejszą kolorowanką z kiosku.

Powtórzone
Bywa... Druga taka sama lalka albo kolejny kocyk do kolekcji. Tosia niestety jest już w takim wieku, że potrafi powiedzieć: "Przecież ja to mam, po co mi drugie?!" Musimy nad tym jeszcze trochę popracować;)

Pluszowe
Tosia ma alergię na kurz, a ludzie wokół zdają się nie zwracać na ten fakt uwagi i zasypują ją kolejnymi misiami. Uzbierała się tego całkiem spora kolekcja. Tosia nie bawi się nawet połową z nich, ma swoich ulubieńców, którzy towarzyszą jej niemal wszędzie, a pozostałe zabawki siedzą na półkach, na regale, na parapecie i zbierają kurz. 

Staram się być tolerancyjna i wyrozumiała, nigdy nikomu nie powiedziałam, że kupił zły prezent. Wiem, że ta osoba włożyła serce i poświęciła swój czas chcąc sprawić Tosi przyjemność. 
Te, które na razie są dla Tosi za trudne chowamy po prostu do szafy i wyjmujemy je stamtąd kiedy do nich dorasta. Zdublowane, których nie udaje nam się wymienić, sprzedajemy i za to kupujemy inną zabawkę/książkę/ubranie. Czasem coś nie trafia w nasz gust, ale jeśli dziecku się podoba nie będziemy jej przecież wyrywać tego z rąk, niech się bawi na zdrowie!

A jak my kupujemy prezenty dla dzieci z naszego otoczenia? Najczęściej konsultujemy wybór z rodzicami, oni doskonale wiedzą, co ucieszy ich dziecko i co może być mu potrzebne. Tak, tak zabieram element zaskoczenia, ale ja przecież nie chcę zaskakiwać rodziców, chcę przede wszystkim sprawić radość dziecku.
Sklepy kuszą nas kolorowymi zabawkami, wszystko wydaje się niezwykle atrakcyjne, edukacyjne i rozwijające. Warto podczas zakupów nie stracić głowy, zastanowić się nad potrzebami malucha, którego chcemy obdarować, a także przypomnieć sobie, co kupiliśmy temu dziecku na poprzednie święta, może nie warto kupować kolejnego pudełka puzzli, zamiast niego wybrać klocki. A jeśli rok temu kupiliśmy memo z Kubusiem Puchatkiem, to może lepiej nie sięgać po takie z Pszczółką Mają, zasady gry są przecież takie same;)

A jak sytuacja wygląda u Was? Jakie były najmniej użyteczne zabawki, które dostało Wasze dziecko?
 

Co roku to samo... czyli kilka słów o Świętach Bożego Narodzenia

Od dnia narodzin Tosi o każdym Bożym Narodzeniu mówimy, że jest/było wyjątkowe.

Rok 2011
Jej pierwsze Święta, malutka choinka (bo w naszej kawalerce było wtedy niemal wszystko, co niezbędne do wykończenia mieszkania, od farb po płytę elektryczną), nie wyjęliśmy nawet naszej eleganckiej zastawy, bo nie było szans, żeby zrobić to bez niemałego przestawiania wszystkiego, co napotkać mogliśmy na swojej drodze. 
Święta upłynęły nam pod znakiem trzech wyjątkowo silnych kolek... Mimo wszystko było w nich coś magicznego, choć Tosia na pewno ich nie pamięta i pamiętać nie będzie, w końcu miała wtedy 3,5 miesiąca. Kolejne Boże Narodzenie mieliśmy już spędzić na swoim.


Rok 2012
I spędziliśmy. Była duża choinka, prezenty, na które Tosia reagowała i, z których się cieszyła. Wigilię spędziliśmy we troje. Następnego dnia wybraliśmy się na spacer i oglądaliśmy szopki w kościołach. Wydaje mi się, że dla Tosi był to spacer, jak każdy inny, zresztą dużą jego część przespała. 
Było inaczej, niż rok wcześniej i wmawialiśmy sobie, że to takie jej pierwsze świadome Święta, ale nawet specjalnie nie interesowała jej choinka, więc żeby je wspominać będzie musiała posiłkować się zdjęciami.

Rok 2013
Tosia miała wtedy ponad dwa lata. Imponujących rozmiarów choinka zainteresowała ją dopiero kilka dni po Świętach (wcześniej zaliczyła spektakularny upadek i straciliśmy kilka ulubionych bombek). Za to chętnie pomagała w przygotowaniach.
Wigilia upłynęła nam pod znakiem żołądkowych sensacji Tosi, sprzątania samochodu po podróży do moich rodziców i zastanawiania się, czy konieczna będzie wizyta u lekarza. Prezenty były wtedy prawdziwą atrakcją, Duplo pochłonęło ją na kilka długich godzin, liczydło fascynowało małymi kuleczkami, które można było przesuwać, ale większej ilości prezentów przypomnieć sobie nie mogę. Tradycyjne oglądanie szopek odbyło się w towarzystwie o dwa lata starszego kuzyna, a zakończyło drzemką w wózku. Większą atrakcją od małego Jezusa były jednak stojące przed Urzędem Miasta koziołki w stroju Mikołaja. 

Rok 2014
Dopiero trzyletnia Tosia w pełni cieszyła się Świętami i potrafiła tę radość zwerbalizować. Tydzień przed Wigilią wyjęłam trochę świątecznych ozdób, już wtedy chciał ubierać choinkę, której jeszcze nie było w domu;) Śpiewała kolędy, czekała na Gwiazdora. Pomogła mi piec ciasteczka, choć nie wiem, czy większa nie była jej pomoc w ich zjadaniu. Choinkę ubrała w zasadzie sama, najważniejsza była gwiazda, którą z pomocą taty zawiesiła na czubku drzewka. Kręciła się po kuchni i doglądała garnków. Pomogła nakryć do stołu, liczyła talerze i sztućce. Wiedziała czym jest opłatek i świadomie się nim dzieliła mówiąc: Wesołych Świąt. Zjadła uszka, choć nie lubi pierogów. Zdziwiła się zobaczywszy w drzwiach prawdziwego Gwiazdora. Najpierw nieśmiało odebrała jedną paczkę, przybiła "piątkę", wyrecytowała wierszyk i usiadła mu na kolanach! Dzielna dziewczyna do dziś wspomina te odwiedziny. Zasnęła zmęczona nadmiarem atrakcji przed 20, tuląc otrzymaną od Gwiazdora lalkę, swoją córeczkę Zosię.
Następnego dnia w kościele wyglądała małego Jezusa w żłóbku i sprawdzała, czy na pewno są z Nim Maryja i św. Józef. Z radością wrzucała monetę do kiwającego główką aniołka stojącego przy szopce (od teraz zbieram złotówki, bo gdzie tylko napotka taką skarbonkę musi coś do niej wrzucić). Szybko nauczyła się, żeby nie ciągnąć aniołka za główkę i nawet, kiedy wczoraj proboszcz pozwolił to robić, bo aniołek niezbyt chętnie mówi: "Bóg zapłać" nie odważyła się i zadowoliła schyleniem główki. W kościele pięknie śpiewa znane jej kolędy i smuci się, kiedy pojawiają się te, których nie zna. 
Coroczny spacer był dla niej prawdziwą atrakcją. Największy żłóbek w Europie, który zbudowali poznańscy franciszkanie zrobił na niej ogromne wrażenie, ale nie tylko rozmach jej się podoba, karmelici postawili na skromność, na sianie leży Jezus, to również Tosia zapamiętała i do dziś martwi się, gdzie byli Jego rodzicie i dlaczego leżał sam. Na koniec dosiadła koziołki przed Urzędem Miasta.
Następnego dnia, spacerując i korzystając z pięknego słońca, życzyła Wesołych Świąt kotom, które napotkała na swojej drodze i konikom na placu zabaw.




Każdy dzień minionych Świąt był dla niej pełen atrakcji, każdy przynosił jakąś niespodziankę. Było pięknie, spokojnie i wyjątkowo! Wszystko odbyło się bez pośpiechu, bez nerwów, mimo tego, że organizowaliśmy wigilijną kolację u nas. Za rok też chciałabym tak zrobić, zobaczymy co z tego wyjdzie ;)

Za kilka dni Wigilia Bożego Narodzenia

Mieliśmy ją spędzić u rodziców, moich albo męża. Sprawy przybrały jednak niespodziewany obrót i zaprosiliśmy wszystkich do nas. Tak pierwsza, rodzinna wigilia w naszym mieszkaniu. Tak naprawdę najwyższy czas na na nią, to już trzecie Święta na swoim. Pierwsze spędziliśmy sami z Tosią, rok temu byliśmy u moich rodziców, a w tym roku to my organizujemy wigilijną wieczerzę.

W związku z tym nie ma we mnie ani trochę strachu, nie panikuję i spokojnie podchodzę do całego zamieszania związanego z przygotowaniami. Lista zakupów gotowa, plan gotowania i pieczenia ogarnięty, dekoracje kupione i z grubsza zaplanowane. Czekam na choinkę, którą mąż kupi w poniedziałek, Tosia też czeka, bo kiedy kilka dni temu wyjęłam z szafy bombki, chciała zakładać je na świąteczne drzewko, którego jeszcze nie mamy ;)
Będzie pięknie i wyjątkowo!