Środowe recenzje: W Wigilię dzieją się rzeczy niezwykłe, czyli "Tajemnica Malutkiej" (Wydawnictwo Ezop)

Na tę książkę trafiłam zupełnie przypadkowo w księgarni. Bardzo lubię wydawnictwo Ezop i w zasadzie bez wahania sięgam po każdą wydaną przez nich książkę. Ta była jednak olbrzymim zaskoczeniem, bo patrząc na okładkę nie wiedziałam o czym może opowiadać. A to jest książka związana z Bożym Narodzeniem!


Rzecz dzieje się w wigilijny wieczór, Ula jest już w łóżku, obok niej leży nowy miś. Przed snem tata ma opowiedzieć jej jeszcze bajkę. Tym razem była to opowieść o Malutkiej. Pozornie zwyczajnej, niebogatej dziewczynce, którą od innych dzieci różniły bardzo duże stopy. Ona jednak zdawała się swoją odmiennością nie przejmować i, kiedy rówieśnicy się z niej śmiali, Malutka również wybuchała śmiechem. Dziewczynka mieszkała z babcią.

Rodzice wyjechali do dalekich krajów.
Przysyłali Malutkiej listy i kartki, na których padał śnieg.
Malutka nigdy nie widziała śniegu. Tylko na kartkach, w książkach i w telewizji.
I bardzo chciała tam pojechać. Zobaczyć, czy śnieg jest naprawdę zimny
i rozpuszcza się na dłoni.
I czy naprawdę każdy płatek wygląda jak gwiazdka.
I czy można z niego lepić bałwany, takie jakie widziała w jednej książce z obrazkami.

W tej samej książce Malutka zobaczyła również staruszka z długą, siwą brodą, który dźwigał wielki wór. Bardzo chciałaby go spotkać i dostać od niego prezent. Marzenie o zobaczeniu śniegu chwilowo przesłoniło jednak, przeogromne pragnienie zobaczenia cyrku, który właśnie pojawił się w miasteczku. Nie miała jednak pieniędzy, ale była bardzo odważną dziewczynką i postanowiła pójść do dyrektora cyrku i powiedzieć, że chciałaby zobaczyć przedstawienie. A dyrektor zobaczywszy Malutką wpadł w zachwyt i nie tylko pozwolił jej obejrzeć pokaz cyrkowy pięć razy pod rząd, ale i spytał, czy nie zechciałby występować w jego cyrku i jeździć po świecie. Dziewczynka i jej babcia dostały własny wóz cyrkowy i ruszyły w wielką podróż. Dzięki temu udało jej się pierwszy raz w życiu zobaczyć śnieg. Dostała również wymarzone kolorowe buciki. A podczas jednego z przedstawień na widowni zasiedli rodzice Malutkiej, wtedy dziewczynka zrezygnowała z występów w cyrku i zamieszkała z nimi. Dzięki temu spędziła z nimi Boże Narodzenie. Prawdziwe, rodzinne, z pierogami, kolędami, choinką i... Świętym Mikołajem!

Opowieść o Malutkiej jest naprawdę niezwykła, tak jak wieczór, o którym opowiada. Już nie mogę się doczekać Wigilii, kiedy będziemy mogli przeczytać ją Tosi i opowiedzieć jej o sile marzeń, akceptacji własnej odmienności oraz radości życia. 
Zachwycił mnie pomysł na stworzenie takiej historii, opowieści o opowieści. Bajce na dobranoc tworzonej przez tatę i córkę (bo przygody Malutkiej opowiadają wspólnie, każde z nich dorzuca do niej swój kamyczek). Z tego właśnie powstaje nieco surrealistyczna i oniryczna opowieść o przygodach niezwykłej dziewczynki.
Książkę wyróżniają niesamowite ilustracje Agaty Dudek. Niektórym mogą się nie spodobać, bo są naprawdę charakterystyczne i oryginalne. Moim zdaniem doskonale pasują do książki, która dzieje się w sferze wyobrażeń i pragnień. 
Książka oryginalna, piękna i zapadająca w pamięć! Doskonały pomysł na uczynienie wigilijnego wieczoru jeszcze bardziej wyjątkowym!










Tajemnica Malutkiej
Anna Onichimowska
ilustracje Agata Dudek
Wydawnictwo Ezop. 2015
Wiek 6+


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką 

Środowe recenzje: Tosia poznaje Tosię, czyli "Tosia na Wyspie Zapomnianych Bajek" (Wydawnictwo Skrzat)

Ta książka wprowadziła do naszego domu nową jakość. Tosia po raz pierwszy zaczęła zwracać uwagę na to, w jakie wyrazy układają się litery, a to wszystko dlatego, że na okładce zobaczyła swoje imię!

Są pewne podobieństwa między naszą Tosią a Tosią z książki. Oprócz imienia jest to na pewno niechęć do brokułów i miłość do morza. Różnic jest jednak więcej, Tosia z książki jest nieco starsza, ma uczulenie na sierść i nie znosi książek! Nasza, jak wieść gminna niesie, a znaki różne potwierdzają, książki uwielbia. Sama zainteresowana zapewnia, że gdy tylko osiągnie pełną zdolność składnia liter w wyrazy będzie czytać samodzielnie. Tosia z książki czytać nie chciała, choć jej ciotka Hortensja, znana miłośniczka literatury pięknej, przy każdej okazji obdarowywała ją kolejnymi woluminami. I żyłaby Tosia spokojnie i nie dalej nie czytałaby książek, gdyby nie dziwne wydarzenie, które stało się jej udziałem. Dziewczynka poszła na zakupy do warzywniaka, kupiła brokuły, banany i ziemniaki. Zapłaciła, wyszła ze sklepu i machając siatką pełną zakupów wracała do domu. Jak się łatwo domyślić, siatka się zerwała, a zakupy rozsypały. Tosia schyliła się, żeby je pozbierać i w tym momencie pojawił się... Nie, nie był to książę z bajki, ale jakiś nieznajomy chłopiec. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że ma na imię Jonasz i nie mieszka w okolicy, bo pochodzi z Wyspy Zapomnianych Bajek. Tosię bardzo zaciekawiło to tajemnicze miejsce i natychmiast zapragnęła je zobaczyć, ale wtedy na dłoni chłopca usiadł motyl, który Tosi najpierw wydał się zwyczajnym owadem, a potem się do niej... uśmiechnął! Nie udało jej się jednak dowiedzieć niczego więcej, bo Jonasz szybko się pożegnał i zniknął. Tosia wróciła do domu, a rozpakowująca zakupy mama znalazła wśród warzyw kartkę, która była zaadresowana do dziewczynki.
To mógł napisać tylko on. Chłopiec z motylem na dłoni.
"Gdy przeczytasz choć jedną książkę z tych, 
które masz, znowu się spotkamy. Jonasz

Tosia nie zastanawiała się ani przez chwilę i zabrała się za czytanie. Odtąd zaczęły się dziać wokół niej rzeczy niezwykłe. Książki zmieniły jej świat, a to, że czytała zmieniło Wyspę Zapomnianych Bajek. Nagle, wszystko zaczęło wyglądać inaczej, Tosia pochłaniała kolejne książki, odkrywała na nowo ludzi wokół siebie, zawierała nowe przyjaźnie. Na końcu dotarła na Wyspę Zapomnianych Bajek? Jaki był cel tej wyprawy? Nie zdradzę...

Katarzynę Zychlę znałyśmy do tej pory jako autorkę serii o przygodach hipopotamka Maksa i jego siostry Zuzi (KLIK). Ta książka jest zupełnie inna, ale równie interesująca. Tosia była zachwycona przygodami swojej imienniczki. Jeśli miałabym tej książce cokolwiek zarzucić, to mogłabym powiedzieć, ze jest za krótka, bo o przygodach dziewczynki, która odkrywa świat literatury chciałoby się czytać i czytać. 
Tosia na Wyspie Zapomnianych Bajek to książka z przesłaniem, bo oprócz Wyspy Zapomnianych Bajek czytelnicy poznają jeszcze Królestwo Elektroniki, pełne nowoczesnych, elektronicznych gadżetów, które z łatwością mogą przesłonić dzieciom cały świat. Przykład Tosi udowadnia, że książki nie są nudne, że dzięki nim można zwiedzać nieznane miejsca, poznawać ciekawych ludzi i odkrywać świat. 
Nasza Tosia bardzo polubiła tę opowieść za treść i cudowne malarskie ilustracje Małgorzaty Flis, są piękne i kolorowe. Niezwykłe i magiczne jak historia, która przytrafiła się głównej bohaterce:)
Z tego wszystkiego powstaje bardzo spójna całość i bardzo interesująca książka, którą warto poznać! 






Tosia na Wyspie Zapomnianych Bajek
Katarzyna Zychla
ilustracje Małgorzata Flis
Wydawnictwo Skrzat, 2016
Wiek 4+

Za książkę dziękuję
Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką


 

Środowe recenzje: Czy kot może ukoić nerwy? "Praktyczny pan" (Wydawnictwo Bajka)

Ten duet gwarantował, że będzie to książka doskonała! Roksana Jędrzejewska-Wróbel, autorka między innymi Florki (tutaj i tutaj) oraz Królewny (tutaj) oraz Adam Pękalski, który zilustrował Sanatorium i Dawniej, czyli drzewiej, musieli stworzyć coś wyjątkowego. I tak się właśnie stało.


Pierwsze wrażenie, jeśli oceniać tę książkę jedynie wizualnie jest bardzo pozytywne. Na okładce dominują odcienie niebieskiego, na tym tle wyróżnia się jasna sylwetka tytułowego bohatera oraz puchaty kot. Ten pierwszy minę ma nieco zdziwioną, drugi jakby nadąsaną. Na wyklejce kolorów jest więcej, choć pstrokatą nazwać jej nie można, bo barw użyto niewielu. Biały, czerwony, żółty, niebieski i czarny. To tyle. Niecierpliwie zaglądam do środka, a tam dość duża czcionka, jedno zdanie i duża ilustracja. Na niej widzimy praktycznego pana, który siedzi w fotelu, trzymając na kolanach laptopa. Gra w gry? Przegląda FB? Nic podobnego, takimi rzeczami nasz bohater się nie zajmuje. Praktyczny pan poświęca swój czas tylko ważnym sprawom.

Krótko mówią, nigdy nie tracił czasu na głupoty,
jakimi są: tarzanie się w trawie, łaskotanie kolegów pod pachami,
kręcenie się w kółko, skakanie na jednej nodze,
przytulanie się do drzewa, puszczanie latawca, wąchanie świeżo skoszonej trawy
i całe mnóstwo innych rzeczy - przyjemnych i zabawnych,
ale kompletnie niepraktycznych.

W tym momencie z ust Tosi wydobyło się: "To nudne miał życie!", choć nie przypominam sobie, żeby ona kiedyś przytulała się do drzewa, więc na jakiej podstawie sądzi, że jej jest ciekawsze? ;)
Dlaczego nigdy tego nie robił? Ponieważ panowie tacy, jak on nie zajmują się TAKIMI rzeczami, gdyby tylko poświęcili im swój czas przestaliby być praktycznymi panami. Nasz bohater nawet nie chciał myśleć, jakie konsekwencje mogłoby mieć robienie czegoś tylko dla przyjemności. Tak bardzo boi się rzeczy niepotrzebnych, że on nawet śni o arkuszach Excela, a zanim zaśnie pochyla się nad kalendarzem i zapisuje w nim wszystko, co musi zrobić następnego dnia. A potem śpi, oczywiście praktycznie i jest najbardziej zadowolony kiedy śnią mu się grafiki i wykresy! Wtedy ma poczucie, że nie zmarnował ani minuty. 

Całe życie praktycznego pana toczy się wokół rzeczy, które robić powinien. Robi je, bo musi, bo są zdrowe, pożyteczne albo ważne. Je śniadanie, które mu nie smakuje, ale jest zdrowe. Chodzi do pracy, której nie lubi, ale jest ważna. To wszystko ma jednak swoje konsekwencje, okazuje się, że praktyczny pan musi przyjmować lekarstwa na uspokojenie. 

Z tabletkami jest sporo kłopotu.
Najpierw trzeba pamiętać, żeby je kupic,
potem wyjąć z pudełka, połknąć, popić...
To zabiera mnóstwo czasu.
Poza tym szkodzą na żołądek.

Pewnego dnia w radiu słyszy audycję "Instrukcja obsługi", z niej dowiaduje się, że ludziom nerwowym bardziej od tabletek pomagają koty! I zaczyna rozważać zakup kota. Zaczyna jednak od nabycia poradnika, żeby dowiedzieć się, jak należy zajmować się takim zwierzakiem. Kiedy w końcu zdecyduje się kupić kota, okazuje się, że życie z futrzakiem wygląda nieco inaczej, niż sobie wyobrażał. Ba! Musi nawet połknąć kolejną różową tabletkę! Czyżby kot wskakiwał na blat kuchenny i zbijał talerze? NIE! A może robi dziury w ulubionym fotelu praktycznego pana? NIE! To co robi? On nie robi nic! A już na pewno nie robi tego, co miało koić nerwy praktycznego pana, czyli nie mruczy! 
Kot nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, a czy praktyczny pan jest panem idealnym? I zajmuje się czworonogiem tak, jak powinien? NIE! Co robi źle? Bez pomocy weterynarza się nie obędzie. Jednak, co powiedział weterynarz nie zdradzę i odsyłam wszystkich do książki!

Praktyczny pan to książka bez typowego morału, za to z przesłaniem, które do serca powinni wziąć sobie zarówno starsi, jak i młodsi czytelnicy. 

Tak wiele mówi się o tym, żeby w życiu zachowywać równowagę, a mimo to zdarza nam się o tym zapomnieć. Zwłaszcza dorosłym, którzy w codziennej gonitwie nie mogą znaleźć czasu na chwilę wytchnienia i bezczynności. Zdarza się również, nam dorosłym, nie znaleźć czasu na zabawę z dziećmi, bo obiad, bo sprzątanie, bo wiadomości w telewizji.
A gdyby tak wygospodarować godzinę albo chociaż pół na przyjemności, które nas uszczęśliwią? Może i my będziemy wtedy mieli minę błogą i szczęśliwą? Podobną do tej, którą na ostatnich stronach Praktycznego pana można zobaczyć na twarzy tytułowego bohatera. I nie tylko jego;)









Praktyczny pan
Roksana Jędrzejewska – Wróbel
ilustracje Adam Pękalski
Wydawnictwo Bajka, 2016
Wiek 5+

Za książkę dziękuję
https://bajkizbajki.pl/

Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką




Środowe recenzje: Skąd w Krakowie pomnik psa? "Dżok legenda o psiej wierności" (Wydawnictwo Literatura)

Bardzo lubimy książki Barbary Gawryluk. Szczególnym uczuciem darzymy Klifkę oraz Baltica, o nich pisałam tutaj i tutaj. Wiedziałam, że jest jeszcze jedna książka wydana w ramach tej serii, ale bardzo bałam się, że będzie smutna, przygnębiająca i zamiast sprawić Tosi radość, wywoła smutek. Nie miałam okazji przyjrzeć się tej książce na żywo, ale w końcu o wszystkim zadecydował przypadek i nasz wyjazd do Krakowa, gdzie Tosia zobaczyła pomnik psa Dżoka, najwierniejszego z wiernych, symbolu psiej wierności. Zaczęłyśmy o Dżoku rozmawiać i stwierdziłyśmy, że musimy mieć książkę o jego życiu.


Kupiłam i schowałam, żeby dać ją Tosi w dniu jej urodzin. Minął już tydzień, a my każdego dnia wracamy do tej pięknej, mądrej i wzruszającej opowieści. Czytam ją i słuchamy dołączonej do niej płyty. Tosia przepadła absolutnie, pokochała Dżoka całym sercem.
A historia psa nie jest ani łatwa, ani prosta, ani przyjemna. Dżok mieszkał w schronisku dla zwierząt, do którego pewnego dnia przyszedł pan Nikodem. Starszemu panu coraz mocniej dokuczała samotność. Usłyszał kiedyś, ze w schronisku dla zwierząt można znaleźć przyjaciela. Postanowił to sprawdzić i poznał Dżoka.

Pies nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Niezbyt pewnie pomachał ogonem,
polizał pana Nikodema po ręce kiedy ten zakładał mu obrożę
Potem nieśmiało wyszedł z klatki i żegnany szczekaniem terrierów, jamników, 
owczarków i kundelków pomaszerował za swoim panem w nowe życie.
 
Zamieszkali w razem w mieszkaniu pana Nikodema, Dżok czuł się tam szczęśliwy, szybko zrozumiał zasady obowiązujące w tym domu. Nie przeszkadzał, kiedy pan Nikodem pracował, czekał cierpliwie, bo wiedział, że później przyjdzie czas spaceru, a wtedy uwaga pana całkowicie skupi się na psie. W starej, krakowskiej kamienicy, w której mieszkali, Dżok szybko znalazł przyjaciół, niemal wszyscy sąsiedzi polubili czarnego, lekko podpalanego kundla podobnego do wilczura. Zaprzyjaźnił się również z Maćkiem i Łukaszem, chłopcami, którym pan Nikodem pomagał w nauce. Chłodniejsze uczucia do Dżoka miała jedynie sąsiadka z parteru pani Dobranowska, zdarzało jej się zwrócić uwagę na to, że pies chodzi po podwórku bez smyczy i grozić wezwaniem straży miejskiej. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym czujny Dżok zaalarmował mieszkańców kamienicy o pożarze, który wybuchł w piwnicy. Dzięki reakcji psa nikomu nic się nie stało. I wiódłby Dżok szczęśliwe życie u boku pana Nikodema, rozpieszczany przez sąsiadów, gdyby nie to, co wydarzyło się pewnego gorącego dnia. Pies, jak zwykle wyszedł na spacer ze swoim panem.

Szli bulwarami wiślanymi, zaczepiał jakiegoś rowerzystę, jego pan trochę na niego pokrzyczał, 
potem weszli na duże rondo, gdzie zawsze trzeba było uważać na samochody i tramwaje.
I nagle... jego pan zwolnił, pochylił się i upadł na trawę.

Dżok usiadł na trawie i czekał na swojego pana. Pan nigdy go nie zostawił, zawsze wracał, więc nie było możliwości, żeby teraz miało być inaczej. A jednak... Pan Nikodem zmarł i nigdy nie wrócił po Dżoka. A ten czekał, mimo mrozu, śniegu, deszczu i upałów. Ludzie przychodzili do niego, próbowali zabrać do domu albo chociaż nakarmić. Jednak pies był bardzo nieufny. Minęło dużo czasu, pies cały czas mieszkał na rondzie. W końcu zaufał pani Marii i pozwolił jej się zabrać do domu. Znowu miał dach nad głową, swój kąt, a nawet nowych przyjaciół. Jednak ta historia również nie miała szczęśliwego zakończenia. Pani Maria zachorowała, zaczęła tracić siły, kiedy przyjechało po nią pogotowie, Dżok uciekł... Barbara Gawryluk nie napisała, co tak naprawdę stało się z Dżokiem. I dobrze, bo koniec tej historii jest smutny, pies trafił do schroniska, z którego uciekł. A jakiś czas później znaleziono go w pobliżu torów, został potrącony przez pociąg. W książce zakończenie jest otwarte. I dobrze, bo i tak czytałam ostatnie strony ze ściśniętym gardłem i łzami w oczach... 
Dżok legenda o psiej wierności to piękna opowieść o przyjaźni. Ta książka wzruszy każdego czytelnika. Cała nasza rodzina polubiła Dżoka. Lubimy tę historię za to, że jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Tak, jak pisałam, trudno opanować wzruszenie podczas głośnej lektury, ale przeczytać ją warto. Jeśli jednak ktoś boi się, że płacz może uniemożliwić mu przeczytanie książki do końca, może włączyć dołączoną do niej płytę, na której całą historię czyta Marcin Kobierski. Tosia codziennie chce słuchać jej przed zaśnięciem (a ona za audiobookami nie przepada, więc niech to będzie najlepsza rekomendacja dla tej interpretacji). 
O stronę graficzną Dżoka zadbała, jak w przypadku pozostałych książek z tej serii, Iwona Cała. I znowu zrobiła to po mistrzowsku. Ilustracje są kolorowe i delikatne, wspaniale obrazują zmiany, które zachodziły z życiu psa. Zwierzak w schronisku ma bardzo smutne oczy, a kiedy pan Nikodem zabiera go do swojego domu, od razu widać, że jest szczęśliwy. Warstwa graficzna chwyta ze serce równie mocno, co słowa.

Przeczytajcie tę książkę koniecznie, a potem pojedźcie do Krakowa zobaczyć pomnik Dżoka. Pomnik, o który zabiegali mieszkańcy Krakowa, ci sami, którzy doglądali i dokarmiali psa, czekającego w pobliżu Ronda Grunwaldzkiego na swojego pana. Odsłonięto go w 2001. Autorem rzeźby jest prof. Bronisław Chromy, ten sam, który w 1972 roku stworzył rzeźbę stojącego nieopodal Smoka Wawelskiego. Odwiedźcie Dżoka, pogłaskajcie po łapie, poklepcie po łbie, spójrzcie w te smutne oczy i pomyślcie o tym, jak bardzo potrafi kochać zwierzę...









Dżok legenda o psiej wierności
Barbara Gawryluk
ilustracje Iwona Cała
Wydawnictwo Literatura, 2016
Wiek 3+


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką 

Środowe recenzje: O tym, jak moje dziecko zaczęło sprzątać, czyli "Kuka Muka i skrzat Nieład" (Wydawnictwo Adamada)

Jak Wasze dzieci radzą sobie z utrzymaniem porządku wokół siebie? Czy chętnie sprzątają zabawki, czy też rośnie wokół nich sterta misiów, lalek, klocków i resorków? U nas bywa różnie, raz lepiej, raz gorzej, z naciskiem na gorzej, bo Tosia sama do sprzątania się nie pali.
Owszem, uwielbia pomagać w domu, wkładać naczynia do zmywarki, pomagać przy ładowaniu pralki, bardzo chętnie pomaga w kuchni. Ba! Znosi nawet brudne talerze do kuchni, ale żeby z własnej nieprzymuszonej woli pozbierać klocki albo wyrzucić kartkę z nieudanym rysunkiem, to już mniej chętnie. Walczymy z tym każdego dnia, a ostatnio do naszej walki przyłączyła się książka!

Kuka Muka i skrzat nieład to nowość z wydawnictwa Adamada (tak, tak, znowu oni, ale my naprawdę uwielbiamy ich książki!). Kuka Muka to ciemnowłosa dziewczynka z mnóstwem energii i głową pełną szalonych pomysłów. Tak naprawdę ma na imię Kornelia, ale nikt tak do niej nie mówi, wszyscy mówią do niej Kuka Muka. Dlaczego? Bo taki napis widnieje na jej ulubionych kraciastych spodniach. Dziewczynka nie ma o to do nikogo pretensji, lubi to swoje przezwisko. Co jeszcze lubi? Lubi budować zamki z piasku, dlatego marzyła o tym, żeby zostać architektem. Lubi lepić różne rzeczy z plasteliny, dlatego chciała zostać rzeźbiarką. Marzyła również o własnej herbaciarni, chciała być kolarką, a w deszczowe dni, pochylając się nad książkami, marzyła o pracy w bibliotece.

Wieczorami zaś snucie planów na przyszłość
stawało się nieprzyjemne.
- Nie będę sprzątać zabawek! - złościła się Kuka Muka

Dziewczynka naprawdę nie znosi sprzątania, na samą myśl o robieniu porządków zamieniała się we wściekłą osę. Kiedy przyszedł kolejny wieczór, którego Kuka Muka ani myślała poświęcać na sprzątanie, do akcji wkroczyła babcia, która opowiedziała dziewczynce o skrzacie Nieładzie. Kim on jest? Skrzatem, który zabiera zabawki, które nie leżą na swoim miejscu. Dziewczynka nie daje temu jednak wiary, uznaje, że babcia żartowała i spokojnie kładzie się spać. W nocy budzi ją szuranie, w ostatniej chwili dostrzegła znikającą w oknie maleńką postać, która wlokła za sobą ogromny worek. Po wizycie skrzata pokój Kuki Muki jest kompletnie pusty! Rusza, więc w pogoń za skrzatem po małej drabince, która ciągnie się od jej parapetu aż do księżyca.
Czy uda jej się odzyskać utracone zabawki? Tak, ale nie będzie to łatwe, bo czekają na nią trzy zadania. Jakie? Tego dowiecie się z książki. Nie zabraknie emocji, wytężonej pracy i zabawnych sytuacji. Zwłaszcza ostatnia strona tej opowieści budzi uśmiech na twarzy czytelników:)

Lubię tę książkę za historię i za ilustracje. Każda strona eksploduje kolorami. Graficznie zachwyca i dzieci, i dorosłych. Samą historię czyta się bardzo dobrze i na pewno nie można się podczas czytania nudzić, bo niektóre zdania rozmieszczono w dość niebanalny sposób (tu znowu odnoszę się do formy). Tytułową bohaterkę i jej rodzinę polubić łatwo, są po prostu sympatyczni. Książka jest pełna humoru, a do tego jest niezwykle życiowa. Takie przygody mogą przydarzyć się każdemu.
Autorką książek o Kuce Muce (Adamada wydała dwa tomy) jest litewska pisarka i ilustratorka Lina Žutautė. Nie będę udawać, że znałam jej twórczość wcześniej, bo tak nie było. Przeczytałam tę książkę z ogromną przyjemnością i mam ochotę na więcej!

Opowieść o Kuce Muce wywarła na Tosi duże wrażenie. Oj, wystraszyła się dziewczyna, że i do niej skarzat Nieład przybędzie i zabawki zabierze. Nie powiem, że teraz jest idealnie, że sprząta za dwóch. Nie, nadal trzeba jej o sprzątaniu przypominać i w niektórych rzeczach pomagać. Jadnak zrobiliśmy duży krok do przodu. Znowu coś zmieniło się w naszym życiu dzięki książce:)







Kuka Muka i skrzat Nieład
tłumaczenie Małgorzata Gierałtowska
Lina Žutautė
Wydawnictwo Adamada, 2016
Wiek 4+


Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką 


Środowe recenzje: "Zosia, Ernest i ktoś jeszcze" (Adamada)

Zosia nie ma łatwego życia z Ernestem, Ernest nie ma łatwego życia z Zosią. A tu cała sprawa dodatkowo się skomplikuje, bo rodzice oznajmiają, że ich rodzina powiększy się o jeszcze jedną osobę. Na początku nie wiedzą, kto przyjdzie na świat. W końcu okazuje się, że nowym członkiem rodziny będzie chłopiec. 

Narodziny brata wiążą się jednak z rozłąką z mamą, dzieci bardzo za nią tęsknią i odliczają dni do jej powrotu. Pierwsze spotkanie z bratem ma miejsce już w szpitalu, dzieci są zaciekawione maleńkim chłopczykiem w kocyku, a co się dzieje, kiedy mama i Jaś wracają do domu? Jest przede wszystkim wielka radość, transparenty, serduszka dla mamy (i jedno dla brata, ale to narysowała babcia, bo Zosia i Ernest zapomnieli). A kiedy Jaś zaczyna płakać, Zosia gra dla niego na piszczałce, a Ernest rysuje serduszko. Maleństwo się uspokaja, a rodzeństwo je ze siebie bardzo dumne! Później jest nieco trudniej, mama cały czas zajmuje się Jasiem, ciągle przychodzą goście, poza tym trzeba zachowywać się cicho, żeby nie obudzić braciszka. Poza tym Jaś nie mówi, więc trudno się z nim porozumieć! Na szczęście chłopiec szybko rośnie i coraz bardziej uczestniczy w życiu starszego rodzeństwa. Od tego momentu jest jeszcze weselej, bo to kolejna osoba, z którą można się nie tylko pokłócić i, na którą można się dąsać, to przede wszystkim nowy kompan do zabaw i psot! Rodzice na pewno nie będą się nudzić!

Zosia, Ernest i ktoś jeszcze to książka Elżbiety Pałasz, która trafiła do naszej biblioteczki. Pierwsza, czyli Pies i kot (recenzję znajdziecie tutaj klik) była piękną i mądra opowieścią o zwierzętach, ta to ciepła i zabawna historia pewnej rodziny, w której życiu zaszły bardzo poważne zmiany. Książka spodoba się wszystkim przedszkolakom, nie tylko tym, które czekają na rodzeństwo. Zosia i Ernest przeżywają przygody podobne do tych, które spotykają ich rówieśników, tak jak inne dzieci czekają na Boże Narodzenie, przygotowują prezenty dla mamy w dniu jej święta, kłócą się jak każde inne rodzeństwo. Walczą z ospą wietrzną i jeżdżą na wycieczki. Zosi, Ernesta, ich małego brata oraz rodziców nie można nie lubić. Wszystko w tej książce jest po prostu jak w życiu:)







Zosia, Ernest i ktoś jeszcze
Elżbieta Pałasz 
ilustracje Zuzanna Dominiak
Wiek 3+
 Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką