Mam córkę!

To przyszło nagle i dość niespodziewanie. Właściwie nikt nie wie, kiedy dokładnie to się stało, choć od kilku miesięcy działy się w moim życiu rzeczy, które pozwalały podejrzewać, że ten moment nadchodzi.

Najpierw w mojej torebce zaczęły pojawiać się spinki do włosów, wkrótce dołączyły do nich kolorowe gumki, łączyłam to jednak bardziej z moimi zaniedbaniami, niż z faktyczną zmianą, która nadchodziła. W tym samym czasie, na najniższym drążku w szafie zaczęły pojawiać się sukienki, było ich mnóstwo i odnoszę wrażenie, że co miesiąc ich przybywa. Powoli brakuje wieszaków, powoli żegnam się z kolejnymi parami spodni. 
Potem w domu pojawiły się lalki, najpierw jedna sztuka lalki zwanej Barbie, potem dołączyły do niej Anna i Elsa, w Boże Narodzenie dołączyła do nich Barbie-baletnica i Steffi. Lokomotywy trafiły do kartonu i są wyjmowane tylko w dniu wyjazdu do dziadków.
Z lalkami przybyły kolorowanki z księżniczkami, na nich Bella, Śpiąca Królewna, Kopciuszek i Roszpunka. Są wszędzie, w każdym pomieszczeniu, od rana do wieczora, regularne przerwy na kolorowanie. 
Pojawił się również kartonowy domek dla lalek do kolorowania, w którym co wieczór układane są wszystkie lalki oraz zamek księżniczek z serii Play-Doh do zabawy ciastoliną. Zamek jest ulubioną zabawką, a kolekcja figurek jest regularnie wzbogacana. W tajnej szafie już czeka zestaw postaci z bajki Jej wysokość Zosia, która jest ostatnio bajką ulubioną. 



Nie ma śladu po mojej chłopczycy, jest księżniczka, jest dama w sukience i srebrnych pantofelkach, jest baletnica w tiulowej sukience. Jest to o czym, prawdopodobnie, marzy każda przyszła mama dziewczynki - są sukienki, buciki, spineczki i gumeczki. 
Róż nas nie opanował, ale kiedy zapytać ją o ulubiony kolor bez wahania wymienia różowy. Jest snucie planów o ślubie, jest chłopak w przedszkolu, chęć malowania paznokci, posiadania własnych kosmetyków do makijażu i flakonika perfum. Są wreszcie coraz dłuższe włosy, kitki, koki, warkocze i chyba właśnie one sprawiają, że coraz mniej w Tosi bobasa, a coraz więcej prawdziwej dziewczynki! I nie ma w tym ani naszej zasługi, ani naszej winy, po prostu wydarzyło się to obok nas, nagle stała się mała damą:)


BUNT z amerykańskim wątkiem w tle!

Jeśli przeczytaliście kiedyś mój komentarz na blogu Waszym (i nie tylko), w którym pisałam, że moje dziecko się nie buntuje, możecie go usunąć. Nasz świat zawalił się w sobotę około godziny 13. Zawalił się z powodu amerykanów!

Amerykany, czyli ciastka składające się z mleka, jajek, mąki, cukru, masła i amoniaku. Smakują jak biszkopty, są okrągłe, oblane lukrem, czasem ozdobione czekoladą. Takie ciastko lubi raz na jakiś czas, przy okazji wizyty u dziadków, zjeść Tosia. Dlaczego u dziadków? Ano dlatego że w pobliżu ich domu jest cukiernia, w której amerykany można nabyć. Tak też było w ostatnią sobotę, wybrałyśmy się w towarzystwie dziadka na cmentarz, a w drodze powrotnej mijałyśmy cukiernię z amerykanów słynącą. Dziecko zapytało, czy możemy wejść i kupić ciacho. W dowód uznania dla jej wytrwałości (spędziłyśmy trzy godziny na mrozie), zgodziłam się i to był błąd...

W cukierni amerykanów już nie było, dziecko zapłakało wielkim, ale niemym płaczem. Łzy lały się po malutkich policzkach. Pani ekspedientka walczy z wyrzutami sumienia, widać że jej głupio, na dodatek amerykany będą dopiero we wtorek. Ja próbuję załagodzić sytuację, proponuję dziecku inne ciastka, proponuję nawet ciasto z galaretką, ale to nic nie pomaga. To tylko pogarsza sytuację, dziecko zaczyna zanosić się coraz większym płaczem i wydaje z siebie coraz więcej dźwięków. Nie zastanawiam się długo, biorę ją na ręce i wychodzę z cukierni. Wtedy się zaczyna...

Płacz, krzyk, tupanie, ciągnę ją za rękę - ona próbuje się wyrwać. Tak przez 20 metrów, w końcu biorę ją na ręce, stawiam w bezpiecznej odległości od jeżdżących ulicą samochodów i zaczynam rozmowę, ale to nic nie pomaga, bo z jej ust wydobywają się tylko dwa słowa: "Chcę amerykana!" I na nic tłumaczenie, że amerykanów nie ma, że we wtorek babcia kupi i jej przywiezie - nic, ryk, krzyk... W końcu przychodzi moment uspokojenia, do małej głowy docierają racjonalne myśli, przeprasza za swoje zachowanie i nie chce wracać do sprawy. Dziadek mówi tylko: "Nie wiedziałem, że ty też tak umiesz krzyczeć". 

Cóż dodać - ja też nie wiedziałam, do soboty, w sobotę przeżyłam opóźniony o dwa lata bunt dwulatka. Jedyne czego brakowało, to kładzenia się na ziemię, ale na to było za zimo, latem pewnie leżałaby na chodniku.
Na pocieszenie mam dla niej dziś amerykana. Na otarcie łez:)

*jeśli ktoś nie wie jak wyglądają amerykany, niech zajrzy tutaj Moje Wypieki

Książki do czytania z babcią i dziadkiem, nie tylko w dniu ich święta

Co można robić z babcią albo dziadkiem? Można iść do zoo, na lody, do kina. Do lasu obserwować zmieniająca się przyrodę albo na plac zabaw, żeby beztrosko spędzić czas w piaskownicy. A co robić, kiedy pogoda nie sprzyja albo wnuk leży chory w łóżku? Wtedy można czytać książki. Oto nasza subiektywna lista lektur, które najlepiej brzmią czytane przez babcię albo dziadka!

Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Florka. Listy do babci
(Wydawnictwo Bajka)

Sympatyczna ryjówka pisze listy do swojej ukochanej babci Balbiny. A w tych listach opisuje wszystkie smutki i radości, które spotykają ją każdego dnia. Wiele miejsca poświęca wakacjom nad morzem, przedszkolu do którego właśnie zaczęła chodzić. W zabawny sposób opisuje codzienność małego gryzonia, zakupy, zabawy z koleżankami, psoty młodszego rodzeństwa. 
Doskonała książka do czytania z babcią! W końcu każda wnuczka kocha swoją babcię najbardziej na świecie!

Michał Rusinek, Wierszyki domowe
(Wydawnictwo Znak)
Rodzinne historie opowiedziane wierszem. Wierszowane drzewo genealogiczne, mnóstwo humoru, wspaniałe ilustracje, a do tego lekcja historii. A z kim uczyć się historii lepiej, niż z dziadkami? Do tego mnóstwo pięknych słów, nawiązań literackich i kulturowych. Książka dla młodszych i starszych, każdemu się spodoba i każdy powinien ją znać!

Amanda Eriksson, Różowe życie
(Wydawnictwo EneDueRabe)

Opowieść o idealnym dziadku, o dziadku, który rzuca wszystko, żeby spełnić marzenia wnuczki, kiedy mamie brakuje czasu i pomysłu. Książka o cierpliwości, o kreatywności, o niebywałej wyobraźni, o marzeniach, o wspólnym spędzaniu czasu. Krótka, pięknie zilustrowana, historia do czytania w wolnej chwili. 

Świnka Peppa, Moja babcia, Mój dziadek, Wieczór z Dziadkami
(Wydawnictwo Media Services Zawada)
Małą świnkę i jej rodzinę zna chyba każdy. Tutaj trzy książki poświęcone najstarszemu pokoleniu rodziny Peppy. Proste zdania, dobrze znane ilustracje. Wspaniałe opowieści o rodzinnych wartościach dla najmłodszych czytelników. Co można robić tylko z babcią, a czym wyróżnia się czas spędzany z dziadkiem? Na co pozwalają dziadkowie? Jak wygląda wieczór spędzony tylko z nimi?

Anita Głowińska, Kicia Kocia gotuje
(Media Rodzina)
Rodzice Kici Koci mają bardzo pilną pracę, więc zostawiają córeczkę na cały dzień pod opieką babci. Co robią w ciągu dnia? To na co często brakuje czasu, kiedy jest się w domu z rodzicami. Gotują zupę, pieką ciastka, bawią się. Babcia jest cierpliwa i troskliwa, całą swoją uwagę skupia na ukochanej wnuczce. Tłumaczy Kici Koci zasady bezpieczeństwa obowiązujące w kuchni, chwali za każdą dobrze zrobioną rzecz. 
Piękna opowieść dla najmłodszych i ich dziadków!

Maria Terlikowska, Drzewo do samego nieba
(Wydawnictwo Muza)
Książka wydana w ramach serii "Muzeum książki dziecięcej poleca", ja pamiętam tę historię ze swojego dzieciństwa. Opowiada o świecie, którego już nie ma, o podwórkach z trzepakami, o wielopokoleniowych rodzinach mieszkających w starych kamienicach, o życzliwych i dobrze się znających sąsiadach. O dzieciach, które całe dnie spędzają na zabawach, które podpowiada im wyobraźnia. Mądra, zabawna i świetnie zilustrowana!

Czesław Janczarski, Miś Uszatek
(Wydawnictwo Nasza Księgarnia)
Misia z klapniętym uszkiem zna niemal każdy, warto więc sięgnąć po tę książkę i poczytać o przygodach niedźwiadka i jego przyjaciół. Historie trochę niedzisiejsze, ale dziadkowie na pewno z łatwością (i radością) opowiedzą wnukom, jak to kiedyś było na świecie. Wielki plus za wspaniałe ilustracje, które zachwycą każdego.

Sven Nordqvist, Gdzie jest moja siostra?
(Wydawnictwo EneDueRabe)

Mała myszka szuka swojej siostry. W tych poszukiwaniach towarzyszy jej starsza mysz, wygląda na dziadka, bo na pierwszej ilustracji widzimy go siedzącego w fotelu, palącego fajkę i czytającego książkę. Wyruszają w niesamowitą, tajemniczą i piękną podróż przez wszystkie miejsca, w których lubiła spędzać czas zaginiona siostra. A czytelnik podróżuje razem z nimi przez niezwykłe, szczegółowe i piękne ilustracje, każda z nich jest pełna szczegółów, w każdej z nich kryją się kolejne niezwykłe historie. Piękna książka, której nie można po prostu przeczytać, o niej trzeba opowiadać, nią trzeba się zachwycać i chłonąć całym sobą!

 Poczytaj mi mamo 
(Wydawnictwo Nasza Księgarnia)

Doskonale znana naszym rodzicom seria, czytali te książeczki nam, myślę że chętnie będą je czytać ponownie, tym razem swoim ukochanym wnukom. Lektura stanie się pretekstem do rozmowy o dzieciństwie rodziców, a nawet dziadków, o psotach, które robili mama i tata, kiedy mieli kilka lat, o zabawnych sytuacjach, które z tego wynikały. O tym, że każdy (także babcia i dziadek) był kiedyś mały!

A Wy dodalibyście coś do tej listy?
Jakie książki dziadkowie czytają Waszym pociechom? 

Był ksiądz....

z wizytą duszpasterską, potocznie zwaną kolędą przyszedł. Dwóch ministrantów z nim przyszło, zaśpiewali kolędę i wyszli, a mąż biegł za nimi, żeby im coś do skarbonki wrzucić. 

A ksiądz? Ksiądz mieszkanie poświęcił, modlitwę odmówił, nie pytał, czy może zostać (choć ostatnio wszyscy o to pytali). Może widział, że na rozmowę mamy ochotę, a może taka jego proboszczowska natura. Za herbatę, kawę, sok i wodę podziękował, bo we wcześniejszych mieszkaniach już wypił. Usiadł na kanapie i nie zaczął rozglądać się tęsknym wzrokiem w poszukiwaniu koperty. Zdjęciem wiszącym nad telewizorem się zainteresował, że takie ładne, że takie wesołe, z jakiej okazji powstało pytał. Nie komentował genderowych i feministycznych książek piętrzących się na regałach, o geju Witkowskim, pijaku Pilchu i antypolaku Gombrowiczu słowa nie powiedział. O przedszkole pytał, do którego chodzi, dlaczego tam, bo przecież są inne bliżej, ale powody podane przez nas absolutnie go uspokoiły, że problemem dla nas nie jest te pięć minut w samochodzie, zamiast dwóch. Powspominał jak tu wokół tylko pola były, jak plany mu burmistrz dopiero pokazywała, że tu bloki będą, a tu szkołę gmina wybuduje. O plac zabaw zapytał, czy dzieci dużo i, czy się im podoba. O religii w przedszkolach porozmawialiśmy, że w wielu nie ma, a mogłaby być, dla chętnych oczywiście, bez zmuszania, żeby dzieciom wiarę przybliżyć i rodzicom sprawę ułatwić, bo czasem nie wiedzą jak na niektóre pytania dotyczące wiary odpowiedzieć językiem dla dziecka zrozumiałym. Bo jego, proboszcza, serce boli, kiedy dziecko przychodzi do komunii się przygotowywać i nie umie znaku krzyża zrobić i, że to taki stres dla dziecka, bo szuka wzrokiem kolegi, który podpowie co i jak zrobić trzeba. O zajęciach dodatkowych rozmawialiśmy, o wysyłaniu dzieci na angielski, kiedy słabo po polsku mówią, o zrzucaniu odpowiedzialności na przedszkole i szkołę, o narzucanie nauczycielom konieczności wychowywania dzieci.  

Aż żal było się żegnać, kiedy wychodził, żeby kolejną rodzinę odwiedzić. Poszedł jeszcze pożegnać się z Tosią, która nieco znudzona rozmowami dorosłych, poszła do siebie i tam zaczęła się bawić. 
I w korytarzu tę straszną kopertę dostał, nie przeliczał, upchnął do teczki, z którą przyszedł. Upchnął w pierwsze wolne miejsce, nie opisywał numerem mieszkania i naszym nazwiskiem. Podziękował nieco zakłopotany, bo wie, że ludzie wydatków dużo mają. Ale my dobrze wiemy, że jemu wydatków też nie brakuje, bo kościół cały czas w budowie i kredytów do spłacenia jeszcze kilka zostało. 

Kolejna kolęda za nami, znowu było tak normalnie, miło, życzliwie. Znowu ksiądz nie szukał kontrowersji, nikogo nie atakował, nie agitował politycznie. Życie parafian go interesowało, czy dobrze się mieszka i, czy w kościele parafialnym wszystko się podoba. 

Nuda? 
Nie narzekamy i wpuścimy znowu, za rok!

(zdjęcie ze strony liturgiczne.com)

Dajesz na WOŚP? A może dajesz na Caritas?

Internet oszalał, wszystko z powodu wypowiedzi krytykujących Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i poddających w wątpliwość uczciwość rozliczania zebranych przez nią pieniędzy. Temat powraca co roku i zawsze znajdzie się "mądry" ksiądz albo polityk. I z roku na rok drażni coraz bardziej.

Do puszki WOŚP nie wrzuciłam raz, w pierwszym roku jej grania. Powód był banalny. W mojej okolicy nie było żadnego wolontariusza z puszką. Potem wrzucałam co roku i wrzucam do dziś. Kibicowałam i kibicuję temu zjawisku od początku. Bo jak nie wspierać czegoś tak dobrego?! 
Choć nie ukrywam, że zawsze się zastanawiam dlaczego musimy składać się na sprzęt ratujący ludzkie życie, dlaczego nasze państwo samo nie zapewnia odpowiedniej opieki najmłodszym i najstarszym Polakom? I wtedy mam ochotę zapytać tych wszystkich polityków, którzy sprawują władzę i krytykują Owsiaka, co zrobią kiedy zabraknie pieniędzy z ogólnopolskiej zbiórki, a sprzęt medyczny zużyje się albo zepsuje?

O słuszności i wielkości idei Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy pisać nie będę, każdy myślący człowiek ją rozumie. Kiedy Tosia się urodziła zobaczyliśmy jak wiele sprzętu w szpitalu, w którym przyszła na świat pochodzi ze środków zebranych w ramach tej ogólnopolskiej zbiórki. Na inkubatorze, w którym leżała było znane nam dobrze czerwone serduszko, w jej książeczce zdrowia widnieje naklejka z wynikiem badania słuchu wykonanym za orkiestrowe środki. Dzieci naszych znajomych i rodziny również miały zbadany słuch, części z nich sprzęt ufundowany przez WOŚP uratował życie. Doceniamy więc te wszystkie dobre rzeczy, które wydarzyły się w polskiej służbie zdrowia dzięki pomysłowi Jurka Owsiaka. I nie mówimy o WOŚP źle, nikt w naszym otoczeniu źle nie mówi, nawet ci, którzy mają odmienne od nas poglądy polityczne, którym bliżej do obecnej władzy niż nam. To smutne, że część księży i polityków robi wszystko, żeby odebrać Polakom ten wyjątkowy dzień, w którym wszyscy jesteśmy razem, w którym każdy z dumą eksponuje przyklejone do kurtki albo czapki serduszko.
Tak trudno nam, Polakom jednoczyć się przy okazji wydarzeń pozytywnych. Wspólnotą czuliśmy się w dniu śmierci Jana Pawła II, w dni katastrofy smoleńskiej, ale tu jednoczył nas smutek, zjednoczmy się więc w chwilach radosnych, nieśmy razem pomoc najsłabszym!

Wrócę jeszcze do pytania postawionego w tytule. Daję na WOŚP i na Caritas, wrzucam produkty spożywcze do koszy Banku Żywności, w naszym domu w okresie bożonarodzeniowym zawsze jest świeca Caritasu,a przed Bożym Narodzeniem zawsze dokładamy coś do Szlachetnej Paczki i wspieramy akcję radiowej Trójki Święta bez granic. Każda z tych organizacji robi coś dobrego, każda wspiera inną grupę osób, każda pomaga. Jedni fundują sprzęt dla szpitali, inni pomagają ubogim, jeszcze inni niepełnosprawnym. W ten sposób staramy się uczyć Tosię dzielenia się z innymi, dzielenia się z tymi, którzy znajdują się w trudnej sytuacji, którzy potrzebują pomocy. Kiedyś ona może znowu potrzebować pomocy, tak jak potrzebowała inkubatora z serduszkiem.