Karkonosze z dzieckiem po raz czwarty!

Byliśmy z Tosią w Karkonoszach, kiedy miała niespełna dwa (KLIK), niespełna cztery (KLIK), niespełna pięć (KLIK) i teraz niespełna osiem lat. Każdy wyjazd dawał nam mnóstwo frajdy i nieustannie nas zaskakiwał. Zaskakiwały nas zwłaszcza możliwości Tosi, która bez najmniejszej skargi pokonywała coraz większe odległości. Dlatego tegorocznemu wyjazdowi nie towarzyszyły żadne obawy, wiedzieliśmy, że jeśli pogoda dopisze, a sił nie zabraknie, to przejdziemy wszystkie zaplanowane trasy.

Przeszliśmy 80% tego, co zapanowaliśmy, bo na przeszkodzie stanęła nam pogoda. Dziecko zaś, po raz kolejny okazało się doskonałym kompanem górskich wędrówek. Dokąd poszliśmy? Co zobaczyliśmy? Spieszę z odpowiedziami!

Zaplanowaliśmy pięć wycieczek, w większości do miejsc, które Tosia już znała. Do każdego z nich chcieliśmy jednak dotrzeć nieco inną trasą. Na pierwszy ogień wybraliśmy (paradoksalnie) najdłuższą trasę. Wszystko dlatego, że wycieczka "rozgrzewkowa" nie odbyła się z powodu pogody. Na szczęście trasa, którą planowaliśmy przejść obfitowała w schroniska i miejsca, w których możemy zawrócić. Planowaliśmy wejść na szlak przy Świątyni Wang, stamtąd dojść niebieskim szlakiem do Polany, dalej letnim szlakiem do schroniska Samotnia, potem do Strzechy Akademickiej. To był plan minimum, którego wykonanie sprawiłoby nam wszystkim radość i dało mnóstwo satysfakcji. Ale była też wersja ambitniejsza, która zakładała, że ze Strzechy Akademickiej pójdziemy w stronę Spalonej Strażnicy, potem czerwonym szlakiem do Słonecznika i przez Pielgrzymy wrócimy do Polany. Małe nogi nie były zmęczone i niosły Tosię dzielnie. Po sześciu godzinach w drodze ze szlaku schodziliśmy zmęczeni (dorośli) i szczęśliwi (dorośli i dziecko).






Kolejnego dnia wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy do Szklarskiej Poręby. Wyciągiem krzesełkowym wjechaliśmy na Szrenicę, spędziliśmy kilka minut w schronisku i ruszyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Hali Szrenickiej. Czas tam spędzony Tosia wykorzystała na szaleństwa na niewielkim placu zabaw. Kolejnym miejscem, do którego tego dnia zamierzaliśmy dotrzeć był wodospad Kamieńczyka. Po raz kolejny potwierdziła się teza, że dużo łatwiej jest wchodzić niż schodzić. Kiedy dotarliśmy do wodospadu okazało się, że kolejka do Wąwozu Kamieńczyka jest tak długa, że musimy zadowolić się oglądaniem wodospadu z góry. Tosia była trochę rozczarowana, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby do Kamieńczyka kiedyś wrócić:)





Trzeci dzień miał być dniem atrakcji. Chcieliśmy wejść na Śnieżkę od strony czeskiej. Ponieważ można na nią wjechać kolejką gondolową, chcieliśmy połowę trasy przejść pieszo, w drugiej wspomóc się kolejką. I właśnie o kolejkę wszystko się rozbiło. Żeby kupić bilet musieliśmy odczekać dwie godziny! I choć byliśmy na miejscu w okolicach godziny 10, to kupując bilet o 12 byliśmy dwie godziny "w plecy". Dlatego wjechaliśmy na sam szczyt. Uczucie było dość dziwne. Bo choć byłam na Śnieżce wiele razy, to nigdy nie stałam na nim w tak dobrej formie. Czy polecam taką formę "zdobywania" Śnieżki? My potraktowaliśmy ją jako dodatkową atrakcję dla Tosi. Myślę, że nigdy jej nie powtórzymy, bo większą frajdę sprawiłoby Tosi zdobywanie Śnieżki na własnych nogach. Ale spróbowaliśmy i jesteśmy mądrzejsi i bardziej doświadczeni. Ze Śnieżki schodziliśmy pięknym czerwonym szlakiem przez Kocioł Łomniczki do Schroniska "Nad Łomniczką" i dalej żółtym szlakiem do Wilczej Poręby. Cała ta trasa była dla Tosi nowa i choć nie jest to łatwy szlak, poradziła sobie znakomicie. 



 



Ostatniego dnia wybraliśmy się do kaplica świętej Anny na zboczach Grabowca. To miała być nasza pierwsza wycieczka, która nie doszła do skutku ze względu na pogodę. Zdecydowaliśmy się ją odbyć, bo znajdująca się tuż obok kapliczki gospoda "Dobre Źródło" zrobiła na nas tak dobre wrażenie, że chcieliśmy pójść tam ponownie. Kusiły nas również pustki panujące zazwyczaj na tej trasie. Nie zawiedliśmy się. Trasę (szlak żółty) pokonywaliśmy sami, a pierwszą osobę spotkaliśmy dopiero na skrzyżowaniu szlaków. Przy kapliczce i w gospodzie także nie było tłumów. Dzięki temu mogliśmy w spokoju napawać się pięknymi widokami i rozkoszować podawanymi w gospodzie pysznościami. To od pewnego czasu mój ulubiony karkonoski kierunek. Darzę go szczególną sympatią, ze względu na rodzinną anegdotę, którą przeczytać możecie tutaj. Wróciliśmy do centrum Karpacza inną drogą (czerwonym szlakiem), wspinając się na Karpatkę i wychodząc przy tamie na rzecze Łomnicy.





Spędziliśmy w Karpaczu sześć dni, z czego cztery na szlaku. Chodziliśmy dużo i intensywnie. Moglibyśmy więcej, bo po raz kolejny nie dotarliśmy na Zamek Chojnik, ale wszystko przed nami. W końcu i tam wejdziemy. 

Po raz kolejny przekonaliśmy się, że góry z dzieckiem są fajne! Na szlaku spotykaliśmy wielu rówieśników Tosi. Nie brakowało również dzieci od niej młodszych. Nie jesteśmy, więc w naszych górskich eskapadach osamotnieni. Bardzo nas to cieszy. Ja jako dziecko każde wakacje z rodzicami spędzałam w górach. Innej formy wypoczynku nie znam, dlatego cieszę się, że Tosia moją miłość do górskich wędrówek podziela.

Komentarze

  1. Super wycieczka. My w Karkonoszach jeszcze nie bylismy ale ogólnie uwielbiamy góry. Za 2 tyg jedziemy w tatry:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Karkonosze mamy z mężem w planach, właśnie jak córka nam trochę podrośnie, żeby mogła pochodzić sama i nacieszyć się wycieczką. Ciekawy wpis krajoznawczy i zachęcające zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham góry, nigdy nie byliśmy w tych rejionach, cudne zdjęcia zapieraja dech w piersiach,,i jak tu nie kochac gór

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, super wyprawa! Marzą mi się tamte rejony i zmotywowałaś mnie do zaplanowania wyjazdu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba nigdy nie byłam w Karkonoszach 😱

    OdpowiedzUsuń
  6. Nas też ostatnio nasza Tosia zaskoczyła. Byliśmy przekonani, że trzeba ją będzie nieść po 15 minutach, a ponad godzinną trasę na szczyt przeszła na własnych nogach! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Był plan na Karkonosze na weekend sierpniowy, ale nie znaleźliśmy odpowiadającego nam noclegu. Jedziemy więc w inne miejsce. Ale Śnieżka jest na mapie naszych celów.

    OdpowiedzUsuń
  8. My też wszędzie z Młodym, nie wyobrażam sobie wyjazdu bez Niego!

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam te szlaki! Czekanie w kolejkach na wjazd jest upierdliwe, dwie godziny to już spory dystans jaki można pokonać na własnych nogach :)

    OdpowiedzUsuń
  10. ostatni raz w Karkonoszach byłam w liceum. A dzięki Tobie przypomniałam sobie o tym pieknym i niepowtarzalnym miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak pięknie tam, my jeszcze nie byliśmy w górach nigdy

    OdpowiedzUsuń
  12. Góry są cudowne. Jesienią znowu ruszamy w Tatry:) Super, że i dzieciom się podoba:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Z Alexandrem jeszcze nie byliśmy, pora to nadrobić :) Piękne zdjecia :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo fajnie się czyta o waszych wycieczkach. My czekamy aż chłopcy trochę urosną żeby też się wybrać gdzieś wyżej ale pewnie zaczniemy od Szkocji, kraju taty. Polecamy!

    OdpowiedzUsuń
  15. Świetny kierunek na wyjazd. Nie tylko z dziećmi!

    OdpowiedzUsuń
  16. Uwielbiam Karkonosze, to także wspomnienia czasu dzieciństwa i wyjścia już w gronie znajomych, przyjaciół czy z rodzicami. Góry z dzieckiem jak najbardziej !!

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo ciekawy, pięknie opracowany wpis. Bardzo lubię Karkonosze, mieszkam niedaleko i też kiedyś z córką jeździliśmy i zwiedzaliśmy. Ale prawda jest taka, że my leniwce jesteśmy i prawie zawsze wjazd kolejkami był. Ty kochasz góry i wchodzenie, przekażesz to na pewno dalej, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz