"Góry" (Druganoga/Tatrzański Park Narodowy)

Kiedyś po prostu chodziłam po górach. Nawet nie wiem, czy jakoś wyjątkowo zachwycałam się widokami. Po prostu chodziłam i traktowałam to jako naturalny sposób spędzania wakacji. Moi rodzice, odkąd pamiętam, zabierali mnie na wakacje w góry, więc nie miałam specjalnego wyboru. Chodziłam i już. Potem nauczyłam się czytać, zaczęłam słuchać tego, co mówią przewodnicy i ludzie mądrzejsi od mnie i zaczęłam coraz więcej się o górach dowiadywać. Najpierw o historii miejsc, które odwiedzałam. O ludziach, którzy przychodzili tu przede mną. Potem przyszedł czas na wiadomości z zakresu geografii i geologii. Żadna z tych nauk nigdy nie rozpalała mnie do czerwoności. Choć lubię podróżować i odwiedzać nowe miejsca, nigdy nie przepadałam za nauką geografii. Teraz nadrabiam zaległości i zazdroszczę Tosi, że ma do dyspozycji tak fantastyczne książki, jak choćby Góry, które chcę Wam dziś pokazać.

To książka wielka już na pierwszy rzut oka. Format jest naprawdę imponujący, a kiedy zajrzy się do środka ma się pewność, że wartość przekazu idzie w parze z wielkością publikacji. Od razu ostrzegam tych, którzy mają nadzieję na piękne zdjęcia. Zdjęć tutaj nie znajdziecie. Są za to przepiękne grafiki autorstwa Reginy Gimenez, artystki, którą od zawsze fascynowały góry. Ciekawiły ją również stare podręczniki do geografii i astronomii. To wszystko znalazło swoje ujście w tej książce. Książce, która zachwyci nie tylko miłośników gór. Znajdziemy w niej ogrom informacji o górach z całego świata. Tych, które dobrze znamy i wymieniamy bez zastanowienia. I tych dobrze ukrytych albo nie tak oczywistych. Choćby tych, które kryją się pod wodą, o wyspach wulkanicznych i wulkanach. Przeczytamy o krajach, w których góry zajmują większość powierzchni. O wielkich łańcuchach górskich. O mapach, na których kartografowie zaznaczają wszystkie szczyty. O zdobywaniu najwyższych gór świata i zwierzętach, dla których góry stały się miejscem do życia. I roślinach, które w tym dość nieprzyjaznym środowisku rosną. A na koniec o naszych (niewielkich), ale jednak pięknych Tatrach! 




Góry podbiły moje serce odkąd zobaczyłam je w zapowiedziach. Wiedziałam, że ta książka musi trafić do naszej biblioteczki. Nie zawiodłam się na niej. Jest fantastyczna. Informacje są podane w skondensowanej, ale jednocześnie wystarczającej formie. Informacje są przekazane w ciekawy dla czytelnika sposób. Nikt nie poczuje się zasypany ich nadmiarem. Jest ich tyle, ile być powinno. Jeśli kogoś jakiś wątek szczególnie zainteresuje, może szukać dalej. Jeśli ktoś chce mieć jedynie ogóle rozeznanie, to co znajdzie w tej książce w zupełności wystarczy. To doskonały pomysł na prezent dla tych (nie tylko małych), którzy góry kochają. To także świetna książka dla kogoś, kto góry ma zobaczyć po raz pierwszy. To dobry pomysł na prezent dla osoby, która lubi ładnie wydane książki. Ta na pewno wzbudzi w niej zachwyt, bo to książka naprawdę wyjątkowa. Takiej na rynku wydawniczym jeszcze nie było! 




Góry

Regina Gimenez

tłumaczenie Karolina Jaszecka

Druganoga


 

Tatrzański Park Narodowy 2024



"Kozi kierdel. Opowieść przyrodnicza" (Multico)

Pewnie już kiedyś Wam to zdradziłam. Mam taki zwyczaj, że z każdych wakacji przywożę (przynajmniej) jedną książkę. Odkąd podróżujemy razem z Tosią jedna książka kupowana jest także dla niej. Jaka? Bardzo różnie. Najczęściej szukamy takiej, którą związana jest z odwiedzanym przez nas miejscem. Z letnich wakacji w Zakopanem również przywiozłyśmy książkę. Wypatrzyłyśmy ją na półce w księgarni i od razu wiedziałyśmy, że Kozi kierdel musi pojechać z nami do domu!

To druga, po W Kasprowym mateczniku (KLIK), książka Wojciecha Gąsienicy Byrcyna w naszej biblioteczce. Pierwsza, opowiadała o niedźwiedziach, bohaterkami drugiej są kozice. Wyruszyliśmy z nimi do Doliny Suchej Wody, w rejon Czarnego Stawu Gąsienicowego i Hali Gąsienicowej. To właśnie tam przedstawione w tej książce zwierzęta muszą przetrwać zimę. Nie jest to dla nich łatwy czas. Muszą nie tylko poświęcić wiele sił i czasu na poszukiwanie pożywienia, ale również uważać na lawiny, chronić się przed chłodem i wiatrem. Opisy są tak sugestywne i naturalistyczne, że czytelnicy mają wrażenie, że widzą te zwierzęta na własne oczy. Autor opisuje jeden z rok z życia koziego kierdela. Opisuje tak, jak te rok wygląda. W niektórych opisach przeważa radość, w innych smutek, są też opisy pełne strachu i bólu. Kozice rodzą młode, cieszą się z nadejścia wiosny i obfitości roślin, które mogą zjadać. Boją się ataku drapieżników i widoku człowieka. Troszczą się i wychowują swoje dzieci. Opisy tych wszystkich wydarzeń pojawiły się na kartach tej bardzo wyjątkowej książki. Wyjątkowej z wielu powodów. Tym, który najbardziej rzuca się w oczy jest fakt, że to książka bez dialogów. Opisywane zwierzęta nie mają imion, nie mają też ludzkich cech. Są tylko (albo aż) zwierzętami. To bardzo ciekawa odmiana po wielu (bardzo dobrych) książkach, w których zwierzęta przyjmują ludzkie cechy. 



Staram się tu pokazywać książki, które bez problemu możecie kupić w każdej księgarni. Ta, niestety, do tego grona się nie zalicza. Wydano ją prawie 20 lat temu i z tego, co sprawdziłam, jest już białym krukiem. Ale może warto zajrzeć do miejskich albo szkolnych bibliotek? Książka Wojciecha Gąsienicy Byrcyna jest warta Waszego wysiłku. Zwłaszcza, jeśli macie dzieci, które interesują się przyrodą i zwierzętami. To zamknięte w świetnej literackiej formie kompendium wiedzy o kozicach. Zainteresuje czytelników w każdym wieku, bo każdy wiele się z niej dowie. To naprawdę bardzo mądra książka. Zachwyciła nas nie tylko jej treść, ale również przepiękne ilustracje autorstwa Bożeny Gąsienicy Byrcyn. Trudno oderwać od nich wzrok, mają niesamowity klimat i z przyjemnością się na nie patrzy. Aż żal, że jest ich tak mało. Choć może właśnie z tego powodu tak się je docenia. Podobnie jak takie wyjątkowe książki!



 

Kozi kierdel. Opowieść przyrodnicza

Wojciech Gąsienica Byrcyn

ilustracje Bożena Gąsienica Byrcyn

Multico 2004

Podróże Tosi: Tatry z dzieckiem po raz trzeci (część druga)

Myślałam, że zmieszczę się w jednym wpisie, ale po opisaniu naszych wycieczek, doszłam do wniosku, że tekstu jest trochę za dużo, a wypadałoby przecież dodać jeszcze zdjęcia. Stąd podział na dwa wpisy, który świadczy też o tym, że wyjazd się udał! Tych, którzy nie czytali jeszcze pierwszej części naszych tegorocznych tatrzańskich wojaży, zachęcam do nadrobienia (KLIK), a tych, którzy już wiedzą, co robiliśmy w pierwszych dniach wyjazdu, zapraszam od razu na część drugą! 

 

Na środę mieliśmy bardzo konkretne plany. Udało nam się zapisać na wycieczkę w ramach PoSzlaków Rodzinnych. Wycieczka rozpoczęła się na Cyrhli. Naszym przewodnikiem był, edukator TPN, pan Marek Kot, z którym kilkunastoosobowa grupa małych i dużych turystów, ruszyła na poszukiwanie grubego zwierza (i nie tylko). Oglądaliśmy ślady działalności kornika drukarza, słuchaliśmy o różnych możliwościach wykorzystania kwitnącej teraz wierzbówki kiprzycy. Znaleźliśmy tropy wilka i kupę kuny leśnej. Dowiedzieliśmy się skąd pochodzi nazwa Psia Trawka. Dzieci dowiedziały się, czym są ponory i wywierzyska i czym jest sucha woda, która dała nazwę Dolinie Suchej Wody, przez którą przechodziliśmy. Wszystko w przemiłej atmosferze i niespiesznym tempie. Wycieczkę zakończyliśmy na Wielkiej Młace Pańszczyskiej, gdzie pan Marek opowiedział nam o torfowiskach i na pożegnanie wskazał różne możliwości kontynuowania wycieczki. My, zgodnie z pierwotnym planem, który powstał jeszcze przed wyjazdem, ruszyliśmy w kierunku Hali Gąsienicowej. Czarny szlak wiodący z Brzezin do schroniska Murowaniec nie jest specjalnie wymagający i widokowy, ale pozwolił nam po nieco ponad godzinie cieszyć się tamtejszą szarlotką. Ze względu na późną porę nie zajrzeliśmy w tym roku nad Czarny Staw Gąsienicowy, spędziliśmy za to sporo czasu na zachwycaniu się przepiękną Halą Gąsienicową, na której na początku sierpnia kwitnie wierzbówka kiprzyca. Do Kuźnic zeszliśmy żółtym szlakiem przez Dolinę Jaworzynki. Rok temu schodziliśmy z Hali Gąsienicowej szlakiem niebieskim przez Boczań i ta droga zdecydowanie bardziej przypadła nam do gustu. 

 



Czwartek poświęciliśmy na regenerację. Wjechałyśmy z Tosią wyciągiem na Butorowy Wierch, z którego przespacerowałyśmy się na Gubałówkę. Celem był znajdujący się tam tor saneczkowy. Niestety, nasze plany pokrzyżował ulewny deszcz. Tor nie działał, więc musiałyśmy zadowolić się jedzonym pod restauracyjnym parasolem grillowanym serkiem i kilkoma partyjkami cymbergaja. Z Gubałówki zjechałyśmy kolejką (w bardzo atrakcyjnej cenie możecie kupił łączony bilet na wyciąg i kolejkę). Na szczęście wieczorem deszcz przestał padać i mogłyśmy wybrać się do Kuźnic. Tam, w każdy czwartek, TPN organizuje kolejne PoSzlaki. Turyści mają szansę poznać historię tej wyjątkowej części Zakopanego. Najczęściej po prostu ją mijamy, w drodze na szlak albo do kolejki, która wozi turystów na Kasprowy Wierch. Jeden spacer z przewodnikiem wystarczył, żeby przekonać się jak niezwykłą historię ma to miejsce. Kiedyś mieściła się tu huta. Miałyśmy okazję poznać jej ciekawą historię. Wysłuchałyśmy również opowieści o ludziach związanych z Kuźnicami i Zakopanem. Jednym z najważniejszych był hrabia Władysław Zamoyski, który pod koniec XIX wieku kupił dobra zakopiańskie i zdecydował o całkowitej likwidacji huty i zrobił wiele, żeby ten teren uratować przed całkowitą degradacją. Zwiedzanie trwało nieco ponad godzinę. Niedosyt pozostał, bo miałabym ochotę poznać historię Kuźnic jeszcze lepiej. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko samej poszukać kolejnych informacji o tym wyjątkowym miejscu.

Następnego dnia ruszyliśmy na ostatnią górską wycieczkę. Był to niespieszny spacer w kierunku Polany Chochołowskiej. Miejsce docelowe wybrała Tosia. Do wyboru miała jeszcze Dolinę Kościeliska, ale Chochołowska i pasące się tam owce były dla niej znacznie bardziej kuszące. Pierwotnie (jeszcze przed przyjazdem do Zakopanego) planowaliśmy wyjść w góry znacznie wcześniej i pójść dalej na Grzesia. Ostatecznie jednak zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i zdobywanie Grzesia przełożyliśmy na kolejny wyjazd. Niedosyt pozostał, ale wszystko przed nami i prędzej czy później na Grzesia też wejdziemy.



Ostatni dzień pod Tatrami to wizyta w Centrum Edukacji Przyrodniczej TPN. Tym razem nie przyciągnęły nas tam PoSzlaki, ale prezentowana w tym miejscu wystawa. Byłyśmy tam już zimą, ale teraz chciałyśmy pokazać to miejsce tacie Tosi. Wszyscy wyszliśmy zadowoleni. Świetna makieta Tatr, mądre filmy, różnorodna tematyka. To miejsce nie może się nie podobać. Powtórzę też to, co napisałam zimą, Centrum Edukacji Przyrodniczej TPN to miejsce, które powinien odwiedzić każdy, kto chce chodzić po Tatrach. Zwiedzanie trwa około godziny i gwarantuję Wam, że nie będzie to czas stracony. Po wyjściu z CEP rozdzieliśmy się. Tosia z tatą poszli odwiedzić świstaki mieszkające w Tatrzańskim Parku Edukacyjnym, ja ruszyłam do Willi Oksza (filii Muzeum Tatrzańskiego, w którym prezentowana jest sztuka XX wieku). Wszyscy byliśmy zadowoleni! 


I tak zakończyła się nasza kolejna wyprawa do Zakopanego. Są miejsca, których nie udało nam się odwiedzić. Czujemy pewien niedosyt, ale i wielką satysfakcję. Tosia, po raz kolejny, okazała się znakomitym piechurem. Biegała po kamieniach jak kozica i bez najmniejszej zadyszki. Widać, że daje jej to wiele radości. Tatry robią na niej wielkie wrażenie, chodzenie po nich sprawia jej przyjemność. Odkrywanie nowych miejsc i odwiedzanie tych już dobrze znanych bardzo ją cieszy. W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wrócić w Tatry przy pierwszej możliwej okazji.

Podróże Tosi: Tatry z dzieckiem po raz trzeci (część pierwsza)!

Najpierw nie odwiedzałam Zakopanego przez dziewiętnaście lat. Teraz nadrabiam z nawiązką, bo w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy byłam tam już trzy razy. I zdradzę Wam od razu, że nie powiedziałam ostatniego słowa, nie zraża nas odległość (od Zakopanego dzieli nas prawie 600 kilometrów) i już planujemy kolejny. Zanim jednak znowu spakujemy walizki, czas zdać relację z letniego wyjazdu.

 

Podróż do Zakopanego upłynęła nam w upale. Był to pierwszy i ostatni tak gorący dzień naszych wakacji. Kolejny dzień powitał nas chmurami, z których około 10 spadł deszcz. Postanowiłyśmy, więc skorzystać z lokalnych atrakcji i zajrzałyśmy do Centrum Kultury Rodzinnej Czerwony Dwór. W pięknej, stylowej willi zbudowanej w stylu zakopiańskim, w której mieszkał między innymi Stefan Żeromski, dziś zobaczyć można dzieła lokalnych artystów, posłuchać o narodzinach polskiego harcerstwa i ludziach, którzy na przestrzeni lat tworzyli i odwiedzali to miejsce. Na pewno warto tam zajrzeć, nie tylko przy okazji brzydkiej pogody. Wieczór spędziliśmy w Centrum Edukacji Przyrodniczej Tatrzańskiego Parku Narodowego, gdzie odbywały się wieczorne PoSzlaki. Tego dnia Dawid Byledbal opowiadał o początkach taternictwa. Prelekcja była bardzo interesująca. Poznaliśmy nazwiska pionierów taternictwa, usłyszeliśmy o ich największych sukcesach. Teraz muszę uzupełnić biblioteczkę i poznać ich biografie jeszcze lepiej.



Niedziela nie uraczyła nas deszczem, więc mogliśmy w końcu ruszyć w góry. Na początek spełnienie marzenia Tosi, czyli Gęsia Szyja. Dojechaliśmy busem do parkingu na Wierchu Porońcu i ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę Rusinowej Polany. Skręciliśmy w prawo na Wiktorówki, gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr. Wokół sanktuarium zobaczyć można tablice poświęcone osobom, które straciły życie w górach lub byli z nimi bardzo blisko związani. Z Wiktorówek wróciliśmy tą samą drogą na Rusinową Polanę i po krótkim odpoczynku, który umiliła nam prelekcja w ramach akcji PoSzlaki organizowanej przez Tatrzański Park Narodowy, ruszyliśmy w stronę Gęsiej Szyi. Pokonaliśmy słynne schody (nasze kolana do dziś mają do nas niemałe pretensje) i osiągnęliśmy szczyt. Nie mogliśmy cieszyć się widokami, bo przesłoniły nam je chmury, ale radość Tosi z wejścia na wymarzoną górę była bezcenna (i warta pokonania tych schodów). Na górze chwilę zastanawialiśmy się, czy iść dalej czy wrócić na Rusinową Polanę. Sił jeszcze nie brakowało, więc ruszyliśmy w stronę Równi Waksmundzkiej, a stamtąd czerwonym szlakiem na Palenicę Białczańską. Tam zakończyła się nasza pierwsza, dość długa górska wycieczka.




 

Kolejna odbyła się następnego dnia. Żeby dać nieco odpocząć naszym kolanom wyruszyliśmy z Kuźnic na Polanę Kalatówki i dalej na Halę Kondratową. Tej ostatniej nie udało nam się odwiedzić w zeszłym roku, więc tym razem bardzo chcieliśmy zobaczyć na własne oczy najmniejsze tatrzańskie schronisko. Wycieczka nie była specjalnie wymagająca. Dla Tosi nie stanowiła najmniejszego problemu. Raczej był to przyjemny górski spacer, a nie męcząca wycieczka. Na Hali Kondratowej mieliśmy okazję wysłuchać kolejnej prelekcji w ramach PoSzlaków. Ta trwała 40 minut (!), w trakcie których posłuchać można było nie tylko o zasadach obowiązujących na terenie TPN-u, ale także o historii miejsca, w których się znajdowaliśmy oraz o możliwych dalszych wycieczkach, na które moglibyśmy stamtąd wyruszyć. Do Kuźnic wróciliśmy tą samą drogą i pomysłami na kolejne wycieczki, których etapem mogłaby być Hala Kondratowa. Popołudniu wybraliśmy się jeszcze na spacer w kierunku naszego ukochanego zakopiańsokiego miejsca, czyli Cmentarza Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. Uwielbiam to miejsce i nie wyobrażam sobie wizyty w Zakopanem bez spędzenia tam choćby kilku chwil. 


Trzecia wycieczka miała być spełnieniem moich marzeń. Wyruszyliśmy na nią przed 6 rano. Startowaliśmy z Palenicy Białczańskiej. Chcąc uniknąć tłumów na drodze do Morskiego Oka zdecydowaliśmy się na tak wczesną porę. Nad brzeg Morskiego Oka dotarliśmy w czasie opisanym w przewodnikach. W schronisku nie było tłumów, więc mieliśmy czas na zjedzenie śniadania i spróbowanie tamtejszej szarlotki. Po odpoczynku ruszyliśmy czerwonym szlakiem prowadzącym wokół Morskiego Oka i dalej w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami. To właśnie on był naszym celem. Otaczające go góry spowite były chmurami, temperatura oscylowała w okolicach 10 stopni Celsjusza, ale miejsce i tak okazało się magiczne. Warto było się tam wdrapać i zobaczyć to wszystko na własne oczy. Przed sobą widzieliśmy zasnute chmurami Rysy, a za plecami mieliśmy piękny widok na Morskie Oko. Na miejscu spędziliśmy prawie godzinę. Nie było tam tłumów, więc była to prawdziwa przyjemność. Schodząc widzieliśmy wiele osób, które dopiero pięły się w górę. My po zejściu przeszliśmy dalszą część szlaku wokół Morskiego Oka. Kiedy dotarliśmy w okolice schroniska naszym oczom ukazały się tłumy ludzi. Nie zatrzymywaliśmy się więc, tylko ruszyliśmy w drogę powrotną. Czekało na nas jeszcze jedno schronisko, w którym planowaliśmy zjeść obiad. To piękna Stara Roztoka znajdująca się w pobliżu Wodogrzmotów Mickiewicza. Lubimy jego atmosferę, więc zawsze zbaczamy nieco z trasy, żeby tam zajrzeć i zjeść najpyszniejszą tatrzańską szarlotkę. Zejście na Palenicę Białczańską nie zakończyło naszej wyprawy. Czekały na nas jeszcze wieczorne PoSzlaki. Tym razem Jasiek Krzeptowski-Sabała opowiadał o makiecie Tatr, którą można podziwiać w Centrum Edukacji Przyrodniczej. Nie mogłyśmy opuścić tej okazji. Prelekcja była świetna, więc po przejściu ponad 25 kilometrów, warto było znaleźć w sobie jeszcze trochę sił i posłuchać tatrzańskich opowieści.






Na tym kończę pierwszą część wakacyjnej relacji i już teraz zapraszam na drugą z opisem kolejnych kilometrów, które udało nam się przejść!

Drugą część relacji znajdziecie TUTAJ!


"W Kasprowym mateczniku. Opowieść przyrodnicza" (Tatrzański Park Narodowy)

Lubię zaglądać do małych księgarń. W nich najłatwiej trafić na perełki, które w innych miejscach łatwo ominąć. Tę książkę przywiozłyśmy z Zakopanego. Wpadła nam w oko w najlepszym miejscu z pamiątkami, jakie istnieje w tym mieście, czyli w Bazie Tatry. Kusiła piękną okładką. Po przeczytaniu opisu na okładce wiedziałam, że bez niej wrócić do domu nie możemy!


W Kasprowym mateczniku to książka o niedźwiedziach żyjących w Tatrach. Główną bohaterką jest niedźwiedzica Bystra. Kiedy ją poznajemy właśnie budzi się z zimowego snu i rozpoczyna wędrówkę po górach. Towarzyszy jej dwuletnia córka, nazwana przez autora książki Cichą. Cicha bacznie obserwuje matkę. Musi się jeszcze wiele nauczyć, bo już niedługo będzie musiała być samodzielna. Na razie chodzą razem. Jedzą i obserwują inne zwierzęta. Szukają chwili wytchnienia w spokojnych miejscach. Spotykają również inne niedźwiedzie. To czas niedźwiedzich godów, więc samce szukają rujnych samic, które będą mogły zostać matkami ich dzieci. Cicha matką zostać jeszcze nie może, ale Bystra kolejnej wiosny będzie chodzić w towarzystwie dwóch, młodych samczyków. Pomagać będzie jej Cicha, która po samotnym gawrowaniu odnajdzie matkę i młodsze rodzeństwo.




Brzmi jak scenariusz każdej innej książki o zwierzętach, prawda? A jednak jest tu zupełnie inaczej. Próżno tu szukać mówiących zwierząt. Jest za to ogrom informacji na temat żyjących w Tatrach zwierzętach i występujących na ich terenie roślinach. Czytałyśmy książkę z mapą Tatr w ręce, żeby na bieżąco sprawdzać, którymi drogami chodziła Bystra i jej dzieci. Niesamowicie wciągnęłyśmy się w tę przyrodniczo-tatrzańską opowieść. To na pewno jedna z najoryginalniejszych książek, jakie czytałyśmy w ostatnich miesiącach. Bo choć historii o zwierzętach czytamy wiele, to z taką spotkaliśmy się po raz pierwszy. Jak już wspomniałam, bohaterowie nie mówią. Opisane są ich myśli, a może raczej odruchy, którymi kierują się w życiu. Relacje między przedstawicielami tego samego gatunku są przyjazne tylko do czasu. Potem każde idzie swoją drogą i żyje na własny rachunek, ich drogi krzyżują się rzadko, a spotkania często nie bywają przyjacielskie. Sporo w tej książce opisów, na pierwszy rzut oka, brutalnych. Scen, w których jedne zwierzęta polują na inne, zabijają je i zjadają. Dla wrażliwszych dzieci może to być trudne do zrozumienia i zaakceptowania, więc najlepiej czytać tę książkę z dziećmi w wieku szkolnym. W Kasprowym mateczniku kupiłyśmy nie tylko ze względu na ciekawie zapowiadającą się historię. Nasz zachwyt od razu wzbudziły ilustracje. Piękne rysunki w bardzo klasycznym stylu. Duże i kolorowe na początku każdego rozdziału i mniejsze na ostatnich stronach. Są naprawdę wyjątkowe! Podobnie jak cała książka, którą bardzo gorąco Wam polecamy. Nawet, jeśli nie wybieracie się w Tatry, bo dobre książki czytać zawsze warto!



 

W Kasprowym mateczniku. Opowieść przyrodnicza

Wojciech Gąsienica-Byrcyn

ilustracje Bożena Gąsienica-Byrcyn

Tatrzański Park Narodowy 2018


https://sklep.tpn.pl/