Tak, Polacy nie czytają książek!

Tydzień temu byliśmy we Wrocławiu, jako środek lokomocji wybraliśmy pociąg. Pociąg - wymarzone miejsce do czytania. Zwłaszcza teraz, kiedy wagony są nowoczesne, tory w wielu miejscach wymieniono na nowe, nie ma już tego kojarzącego się z koleją charakterystycznego stukania, nic nie szumi, jest tak cicho i przyjemnie, że można rozmawiać szeptem, jest tak cicho i przyjemnie, że można oddać się lekturze.

Nie zabraliśmy ze sobą książek, bo podróżowaliśmy z Tosią. Nie zabraliśmy ze sobą naszych książek, bo wiedzieliśmy, że nie będzie czasu na czytanie, że jeśli Tosia nie zaśnie, będziemy rozmawiać z nią. Nie wzięliśmy książek dla siebie, ale wzięliśmy książki dla niej. Tosia, jak wiecie, książki uwielbia, czytamy dużo (stworzyliśmy już nawet małą biblioteczkę w samochodzie), trudno więc wyobrazić sobie podróż bez książek (na tę okazję mam w szafie schowane zupełnie nowe tytuły, których jeszcze nie zna, które sprawią, że czytanie będzie jeszcze atrakcyjniejsze, w końcu nowa książka to jeszcze większe emocje w czasie lektury). Towarzyszył nam Baltic, o którego przygodach z wielkim zainteresowaniem czytałyśmy w drodze do i z Wrocławia. I to właśnie w drodze powrotnej spostrzegłam, że oprócz nas nikt w przedziale nie czyta. Jechał pan w wieku około sześćdziesięciu lat, który najpierw przeglądał na laptopie strony internetowe, a potem grał w karty. Jechała dziewczyna (mogła mieć jakieś 30-35 lat), która oglądała filmy na ekranie smartfona. Jechał chłopak około trzydziestki, który słuchał muzyki z youtuba. Oczywiście, mogli akurat odłożyć książkę, nie mieć ochoty na czytanie, mogły rozboleć ich oczy albo mogli pomyśleć, że kilkulatka, która wsiadła na stacji Wrocław Główny będzie tak hałaśliwa, że czytać się nie da. Mogli, ale tak nie było. Skąd ten wniosek? Bo w całym przedziale widać było tylko jedną książkę, czyli Baltica Tosi (drugą miała w plecaku, ale nie zdążyła wyjąć, bo w trakcie czytania pierwszego rozdziału zasnęła na moich kolanach). Książek nie było na półkach, nie było na stolikach. Nie było nawet gazety, żadne Życie na gorąco, Nasz Dziennik, Twój Styl, Fakt ani Wyborcza nie rzuciły nam się w oczy. Czyli społeczeństwo nie czyta nawet w tak sprzyjających warunkach, jakie serwują mu Polskie Koleje Państwowe. 
Mam wrażenie, że nawet w autobusach i tramwajach coraz rzadziej widzę osoby czytające. Coś w tym raportach o czytelnictwie w Polsce być musi... Niestety.

Cóż robić? Pocieszający wydaje się fakt, że rodzice czytają swoim dzieciom. Choć może to właśnie ci rodzice są wśród tym 37%, które czyta? I, kiedy te dzieci dorosną, to nadal będzie czytać tylko 37%?
Problem wydają się dostrzegać przedszkola i szkoły, które organizują konkursy i projekty związane z czytelnictwem. Tu jednak pojawia się pytanie, czy nauczyciele czytają? Czy mogą być dla swoich uczniów wzorem? Czy polecają im ciekawe, warte przeczytania nowości? Bo z nimi jest podobnie jak z rodzicami, jeśli nie dają dzieciom przykładu, jeśli w domu nie ma książek i rodzica z książką dziecko nigdy nie widziało, to dlaczego ono ma czytać? 
Na targach książki i spotkaniach autorskich nie brakuje osób zainteresowanych literaturą. Czytają, ale nie kupują? A może kupują, ale nie czytają? A wypożyczają? Byłyśmy ostatnio kilka razy w bibliotece i amatorów książek dało się tam zauważyć. Czyli czytają? Niektórzy na pewno, podobno 37%...

A jakie są Wasze obserwacje?

Komentarze

  1. Przez kilka lat dojeżdżałam do pracy pociągiem. Pół godziny w jedną stronę. Zawsze miałam książkę w torebce i zawsze do dziś jakąś zabieram, gdy jadę do Poznania coś załatwić. Sporo osób czytało, szczególnie wśród tych stale dojeżdżających. Niestety głównie dorośli. Młodzież albo w telefonie, albo z notatkami ze szkoły. Ale co wsiądę do pociągu, to zawsze kogoś widzę z książką, albo chociaż z gazetą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz